Paul McCartneyI

James Paul McCartney

7,8
950 ocen gry aktorskiej
powrót do forum osoby Paul McCartney

Jak ten pozer, przypisujący sobie wszystkie sukcesy The Beatles jest przed Lennonem w
rankingu? Nie przeczę, zrobił parę dobrych kawałków (np. Let it Be, Hey Jude), ale one nie
umywają się do twórczości wyżej wymienionego (Revolution, Help, Across the Universe a później
Imagine, Working Class Hero czy mind games). Jedyne co McCartney stworzył po beatlesach to
Live and let die, ale nawet tego nie można porównać z piosenkami Johna. Wiem, że się
powtarzam i trocę idealizuję Lennona, który również był Showmanem, ale nie w takim stopniu jak
Paul.

Ted34

Po czym wnosisz, że McCartney przypisuje sobie wszystkie sukcesy The Beatles?
Na koncertach zwykle gra piosenki Beatlesów napisane w większości przez siebie. Bardzo mało razy zaśpiewał np. Strawberry Fields Forever, Across the Universe.
Rzeczywiście, po rozpadzie The Beatles John Lennon robił nieco lepsze piosenki od McCartneya (Imagine, Jealous Guy, Mind Games), ale nie zapominaj o tak genialnych piosenkach Paula jak Mull of Kintyre, Hope of Deliverance, Band on the Run, Maybe I'm Amazed, Here Today czy ostatnio My Valentine.
Poza tym, zauważ, jak intensywnie McCartney koncertuje w wieku 71 lat. Natomiast Lennon, gdyby żył, nie wiem, czy na żywo brzmiałby równie dobrze, po swoich narkotycznych zawirowaniach (z całym szacunkiem dla Johna).

cezarykotowiczek

Lennon nie brał mniej niż McCartney, a nawet rzucił wcześniej niż on, poza tym, Lennon pod koniec życia ,,dojrzał'' i zrozumiał, że od grania koncertów ważniejsza jest rodzina, a Paul dla swojej prawie nigdy nie mógł znaleźć czasu (w dodatku udawał idealnego ojca). John prawdopodobnie wycofałby się z życia publicznego, gdyby jego ostatnia płyta okazała się (mówię to ze smutkiem) niewypałem, została natomiast hitem z powodu niejakiego MD Chapmana, kiedy ludzie dowiedzieli się, że Lennon nie żyje, rzucili się na jego płyty.

Ted34

Nie wiadomo, czy wycofałby się z życia publicznego. Tego raczej nikt nie wie :)
Ale głównie chodzi o to, że de facto, bezpodstawnie napisałeś/aś, że McCartney przypisuje sobie wszystkie sukcesy Beatlesów, co jest zwyczajnie nieprawdą :).

cezarykotowiczek

Jak to nie? Przecież w każdym wywiadzie podkreślał swój udział i minimalizował wkład kolegów, szczególnie pod koniec, jak zauważył John: ,,Chociaż pracowaliśmy wszyscy, wychodziło na to, że każdy album był tylko Paula''

Ted34

Paul ma pewne prawa do podkreślania swojej roli przy ostatnich płytach. Pod koniec działania the Beatles był jedyną osobą, która chciała utrzymać zespół przy życiu. Dlatego starał się objąć pozycję lidera (był dość uciążliwy jako lider, co prawda) i kierować projektami. Zblazowany George czy nieobecny duchem John nie byli w stanie ani nie chcieli tego robić. Narzekania Johna są trochę bez sensu, sam jest sobie winien. Wyrywał się do solowej kariery, nie angażował się wystarczająco w sprawy grupy. Sam chciał odejść, a potem był pierwszym oburzonym, że Paul opuścił zespół (i okazywał to cegłami i pięściami). Potem zaś krytykował zespół w którym był przez 10 lat (mówił, że to wszystko było "nic nie warte")

A co do miejsca Paula: Zasłużył sobie na miejsce nad Johnem za ogrom pracy przez kilkadziesiąt lat. John zrobił mniej (patrząc nawet na same lata siedemdziesiąte), w tym nie wszystkie jego płyty były udane.
Śmierć w młodym wieku zrobiła z Lennona świętego, nie do pomyślenia jest dla niektórych że mógł być równy Paulowi (co jest dla mnie trafniejsze) lub od niego gorszy.

Bonawentura0

Jak można napisać, że Lennon zrobił mniej w latach 70? Co z Imagine? Starting Over? Gimme some truth? piosenkami, które nie były co prawda choć w połowie tak dobre, jak te z czasów Beatlesów, jednak piosenki Paula nie są tak dobre nawet w jednej czwartej. John rzecz jasna zrobił mniej, przez ostatnie 30 lat, gdyż (jak słusznie zauważono) nie żyje, ale to nie jego śmierć uczyniła z niego świętego, śmierć tylko ugruntowała tę pozycję. A poza tym, to John pierwszy opuścił zespół, nie Paul, miał mu jedynie za złe to, że Paul w ciągu 2 lat doprowadził to Beatlesów do ruiny i rozpadu. Oczywiście każdy miał część swojej winy, ale to Paul wpadł na ''genialny'' pomysł założenia ''Apple Corps'' i pozostałych klęsk finansowych (''Magical Mystery Tour'' aż się ciśnie na usta). Moim zdaniem Paul nie był wcale bardziej utalentowany niż John, ten drugi miał skłonność do bolesnej szczerości i często kontrowersyjnych poglądów, na co McCartney by się nigdy nie odważył

Ted34

Założenie Apple corps. było niezbędne by zapanować nad finansami zespołu. Nie wpłynęło to dobrze na tych panów, bo z muzyków stali się biznesmenami, ale było to konieczne po śmierci Epsteina. Cała czwórka, a nie tylko Paul tak uważali (nie można nikogo zmusić do prowadzenia firmy). Bez tego utonęliby w długach. Zaś "Magical Mystery Tour" do dość urokliwy film (na który wszyscy Beatlesi się zgodzili i całkiem dobrze bawili kręcąc go) i pomysł Paula. Nie udał się nie z zamierzonego działania na szkodę zespołu, lecz dlatego, że nie żaden z Beatlesów nie znał się na reżyserii.

Obwinianie kogokolwiek za rozpad zespołu jest trochę niesprawiedliwe. To była bardziej złożona sprawa. Bawienie się w biznesmenów, ogólne zmęczenie sobą i śmierć Briana tworzyła konflikty. Nie byli już grupą czterech wesołych chłopców tylko czterema samodzielnymi facetami. To, że zespół się skończył , to wina tak samo Johna (sprowadzającego wszędzie swoją nową żonę, która drażniła pozostałych oraz zupełnie niechętnego, mającego przed sobą już inne cele), jak Paula (nadmiernie rządzącego się, przemądrzałego prawie lidera) lub George'a (który kłócił się ciągle z Paulem i Yoko i miał ogólnie ich wszystkich dość). Tylko Ringo wyłączyłabym z odpowiedzialności. Denerwuje mnie ten ustalony parędziesiąt lat temu podział na tych, co winią Paula i na tych, co winią Yoko.

Co do opuszczania zespołu, owszem John był pierwszy, jednak to Paul pierwszy ogłosił swoje odejście w prasie i wydał swoją solową płytę w okolicach terminu dla "Let it be" (co było dość chamskie). John za to wybił mu okno cegłą.

W kwestii "odwagi i braku odwagi" Lennon i McCartney mieli nieco inne priorytety w swoich karierach. Lennon mający naturę intelektualisty chwytał się poważniejszych tematów jak Paul, zajmujący się muzyką rozrywkową. To, że zajmowali się innymi gałęziami muzyki nie czyni żadnego z nich gorszym. McCartney też chwytał się polityki, tj. sprawy Irlandii północnej i nagrał piosenkę, równie naiwną i upraszczającą jak "Imagine", ale nie obrośniętą tą samą romantyczną otoczką (i z gorszą melodią). Raz też się wziął za krytykę władzy (skandal wybuchł, że Paul powiedział słowo na F). Ale najlepiej się czuje w śpiewaniu o uczuciach i nie można mieć mu tego za złe, zwłaszcza, że spora część tej twórczości jest bardzo dobra lub w najgorszym razie przyzwoita. "Kontrowersyjne poglądy" Johna skończyły się wtedy, kiedy skończył nagrywać swoje najlepsze płyty i też się się wtedy zabrał za "nieodważne" tematy jak miłość.

Macca założył jeden z najpopularniejszych zespoł w latach 70. (co jest sporym wyczynem, zwłaszcza, że Paul koło 1969/70 roku był jedną z najbardziej znienawidzonych przez publikę osób, a debiut Wings, Wild Life, był dość marny), wydał parę zacnych płyt (jak "Band on the Run" czy "Venus and Mars") i trzymał ten swój poziom do końca lat 70 (i wydawał płyty regularnie, co dalej jest faktem). Tymczasem John w przeciwieństwie do Paula (który lata 70 zaczął depresją i alkoholizmem, gdyby nie Linda to on umarłby młodo i może został świętym jak paru artystów z tego okresu) swoją karierę solową bardzo dobrze (tak jak "Imagine" wypełnione idealizmem i hipokryzją), lecz po 1974 spadł mu poziom. Nagrał płytę z coverami cudzych piosenek, co jest zazwyczaj skokiem na kasę (Paul dziesięć lat później też tak zrobił, jako "prezent dla mieszkańców ZSRR"), potem zniknąć na pięć lat i wrócić ze bardzo średnim albumem (w którym polubiłam "Starting Over" i "Beautiful Boy", swoją drogą ulubioną piosenkę Paula).

Świętość Johna wynika z jego tragicznej śmierci, ale też trochę naiwnego idealizmu i ogólnej romantyczności jego postaci. Paul nie jest tak romantyczny jak John, nie zajmował się happeningami, prowadził spokojne, dość stateczne życie rodzinne i zawsze uważał co mówił, unikał skandali (raz trafił tylko do więzienia). A przede wszystkim jeszcze żyje, co osłabia jego pozycję. Gdyby sytuacja była odwrotna, dajmy na to, Paul zapił się w 1969 na śmierć (co prawie się wydarzyło), to John byłby zasypywany do końca swojego życia pytaniami o tego geniusza Paula i wysłuchiwać, że nigdy nie będzie tak dobry jak on. Ze wszystkimi zespołami tak jest. Freddie Mercury, Kurt Cobain czy Jim Morrison swoją śmiercią zapewnili sobie świętość i pozbawili pozycji resztę członków swoich zespołów (często wybitnych muzyków). Paul uznaje geniusz Lennona i darzy go szczerą miłością, lecz nie uważa się za gorszego (bo wcale nie jest) i ma żal do ludzi i czuje się gorzej potraktowany. John wcale nie był taki święty, poza całym geniuszem i szczytnymi ideami był z niego kawał skurczybyka i hipokryty.

Bonawentura0

Nie możemy zapominać, za co McCa trafił do więzienia i to nie jeden raz, a kilka ładnych tygodni spędził łącznie za ''przemyt'' narkotyków. John bynajmniej nie był tu święty, ale starał się chociaż ukrywać ze swoimi nałogami (jedyny wyjątek zdarzył się podczas ''Straconego Weekendu''). A co do moralności obu panów, to John nie ukrywał się z tym, że jest sku#wysynem i potrafił się do tego przyznać. Hipokryzję można mu zarzucić jedynie w sprawach finansowych, ale był znacznie lepszym ojcem niż Paul, a już na pewno był bardziej rodzinny. Jeśli zaś chodzi o jego ostatni album to zgadzam się, nie był on najwyższych lotów, ale co do ''Rock'n'Roll'', to nie był on zwykłym skokiem na kasę, były 2 powody:

Ted34

-Chuck Berry praktycznie zmusił go do tego
-John był zmęczony całą nowoczesnością, a kiedy dowiedział się, że Yoko jest w ciąży postanowił, że ten album będzie jego pożegnaniem z karierą muzyczną ''Chciałem skończyć tam, gdzie zacząłem''. 5 lat później nagrał zaś album ''Double fantasy'', a osobiście sądzę, że gdyby nie jego śmierć, Lennon ponownie zaprzestałby kariery muzycznej na jakiś czas, ten album był mu potrzebny, ponieważ przez te kilka lat nie mógł przestać komponować i chciał się tym podzielić ze światem.

Ted34

jesteś kolejną osobą, która zna Lennona lepiej niż on sam siebie.
Mimo wspaniałych poglądów Johna i wielu jego genialnych dzieł Paul zdziałał o wiele, wiele więcej. Te piosenki o miłości z czterema akordami o których wspominasz. - pisali je obydwaj. Choćby Helter Skelter jest doskonałym argumentem obalającym Twoją chorą tezę spowodowaną zwykłą niewiedzą. Radzę się zapoznać z twórczością obu panów i dopiero potem się wypowiadać.

trzydwajeden_fw

Oczywiście, ze znam Helter Skelter, tak jak znam dosłownie całą twórczość wszystkich Beatlesów. Miałem na myśli, ze Paul miał zmysł kompozytorski, ale go praktycznie nie rozwijał. Pewnie, że umiał tworzyć piękne piosenki (np. Let it be), ale John był mimo wszystko lepszym muzykiem, bo to on zaczynał eksperymenty i to on pierwszy odszedł od banalnego "yeah, yeah", które jeszcze bardzo długo pojawiało się w piosenkach Paula.

Ted34

to tylko i wyłącznie Twoja subiektywna opinia, nie wiem czym uwarunkowana, szczególnie fragment o nierozwijaniu zmysłu kompozytorskiego przez Paula.. na szczęście większość fanów beatlesów skłonna jest przyjrzeć się rzeczywistości, nie snuć własne teorie ;)

trzydwajeden_fw

Eh, to jest prawda. Moją teorią może być jedynie to, że Lennon miał problem z emocjami w stosunku do Paula i nie mógł się zdecydować, czy go lubi, czy nienawidzi, ale to nieistotne. Przeczytałem większość książek o Beatlesach, te pro-Johnowskie, pro-Paulowskie i te, które szkalują ich obu i właśnie na podstawie tychże książek i wiedzy, na temat tego co zrobił jeden i drugi. Właśnie na podstawie tego mogłem dojść do wniosku, że to John był mózgiem Beatlesów, George rękami, Ringo sersem, a Paul ładnymi oczami, bo to właśnie dzięki temu jest rozpoznawalny. Oprócz tego można go lubić za np Yesterday, ale to tylko jedna piosenka. Bądź co bądź na dobrą piosenkę Paula przypada 5 Johna i 2 George'a, które zarówno Paul, jak i John odrzucali

Ted34

to jest zabawne, ale zaczynam zazdrościć Ci wyjątkowości opinii, to się chwali, lecz chyba nie w tym wypadku. Myślę, że ta dyskusja do niczego nie zaprowadzi, bo wciąż opowiadasz swoje (moim zdaniem) brednie wyciułane podczas wielu bezsennych nocy. Argumenty, które przedstawiasz są raczej średnio przekonujące. Nie ukrywam, że też przeczytałam sporo książek bardzo różnie nastawionych i ani razu nie doszłam do takiego wniosku, naprawdę gratuluję! Zakładam, że znasz cała twórczość Paula, nie tylko tę za czasów beatlesów i wysnuwasz takie wnioski słuchając Helter Skelter, pół Sgt Pepper's całego albumu RAM czy Band On The Run.

Ted34

nie powinniśmy osądzać tych panów za to jakimi byli ojcami męzamy synami wnukami i tak dalej ale za ich dorobek muzyczny a prawda jest taka że to Paul napisał największe przeboje The Beatles

Marcia1246

To John pisał największe przeboje, Paul owszem miał słuch i napisał kilka ładnych piosenek, ale w większości jego piosenki to jedynie powtarzanie "kocham cię" i muzyka kończąca się na 4 akordach. Za to John torował nowe drogi, nowe rytmy, gdy Paul świecił oczami, John tworzył przebój za przebojem. John był o wiele zdolniejszy i to piosenki, które on skomponował są teraz symbolami lat 60.

Ted34

MAŚĆ NA BÓL DUPY DLA ted34 POLECAM

roche1999

Eh, jak was dzieci robią, to ja nie wiem, ale współczuję twoim rodzicom

Bonawentura0

świetna wypowiedź

Ted34

dla mnie był jest i będzie najlepszym i najzdolniejszym beatlesem kocham go choćby za ,,And I Love Her,, ,,Yesterday,,

Ted34

John jest moim ulubionym członkiem The Beatles (niespodzianka!), ALE jeśli chodzi o erę po rozpadzie zespołu... największym szacunkiem darzę Paula. Po pierwsze, wcale nie liczą się /hity/. John nie byłby w stanie napisać Ecce Cor Meum. Jeśli chodzi o talent muzyczny (nie zdolność pisania głębokich, politycznych piosenek) Mccartney (wg. wielu znawców) przewyższał Lennona. To on eksperymentował (wciąż to robi - The Fireman), szukał nowości, przyczynił się do rozwoju całej grupy (nauczył Johna grać np. na pianinie). Twoje argumenty świadczą o kompletnym braku zainteresowania historią i twórczością Paula. "udawał idealnego ojca" Paul zabierał swoją rodzinę w trasy koncertowe, Linda była w Wings (polecam "wings over america") i tu nie ma wątpliwości, że jest lepszym ojcem. Pod koniec lat 60-tych i na początku 70-tych spędzał tylko czas z rodziną na farmie w Szkocji (czego owocami są albumy Mccartney i RAM). Wystarczy zobaczyć na jakie pełne ciepła osoby wyrosły jego dzieci (fotografie Lindy to dowody rzeczowe). Jak oceniasz relację Johna z Julianem? Taki świetny rodzic? "był bardziej rodzinny" Może pisał piosenki dla swoich synów? No tak! "Hey Julian"... Zaraz. "Paul był ładnymi oczami Beatlesów" - W ogóle po co on tam był?! Wyobraźmy sobie dyskografię The Beatles bez 87% Abbey Road, większości The White Album, całego Sgt Peppers Lonely Hearts Club Band, itd. Paul i John, kiedy tworzyli wspólnie, uzupełniali się. Uważam obydwu za geniuszy, ale za tego bardziej problematycznego - Johna. Dlaczego więc John jest bardziej /wielbiony/ a z McCartneya osoby jak Ty szydzą? Zapytajmy Chapmana.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones