Facet o idealnej urodzie. Wysoki, muskularny, przystojny, blue-eyed, czarne włosy... I na ekranie naprawdę świetnie grał miłość do kobiety. A był zdeklarowanym homoseksualistą. Pierwsza chyba tak powszechnie znana ofiara AIDS. Pod koniec życia, choć dopiero dobiegał sześćdziesiątki, zupełnie nie był podobny do siebie samego z tych wielkich, hollywoodzkich lat. Trochę mu współczuję-musiał ukrywać się ze swoją orientacją, czytałam o nim książkę. Małżeństwo z własną sekretarką było fikcyjne, zaaranżowane przez wytwórnię dla odwrócenia jakichkolwiek podejrzeń o homoseksualizm (ponoć Rock tak nie wytrzymywał bliskości z kobietami na ekranie, że odreagowywał sobie z młodymi chłopcami na różnych "orgiach"). Gdyby ludziom pozwolono być sobą w tamtych czasach, to uniknięto by hipokryzji, a przez to-wielu dramatów...
A co do jego aktorstwa, w "Olbrzymie" był naprawdę dobry, ale mi najbardziej się podobał w dosyć nieudanej ekranizacji "Pożegnania z bronią", wyprodukowanej przez Selznicka, gdzie partnerowała mu starsza od niego o 6 lat żona producenta, wybitna aktorka Jennifer Jones. Naprawdę wzruszająca rola.