Recenzja filmu

Tunel (2016)
Seong-hun Kim
Jung-woo Ha
Doona Bae

Światełko w tunelu

"Tunel" Seong-hoona Kima dzieli polski tytuł z 90-sowym thrillerem, w którym analogiczna sytuacja wyjściowa służyła za pretekst, by Sylvester Stallone mógł malowniczo ponapinać muskuły. Tu
Facet wjeżdża samochodem do tunelu, sufit spada mu na głowę, film gotowy. Kino katastroficzne, kino survivalowe, kino podnoszące na duchu - znamy. Można jednak obstawiać w ciemno, że koreańska wersja klasycznego hollywoodzkiego schematu nie będzie rutynowym odbębnianiem roboty. "Tunel" Seong-hoona Kima dzieli polski tytuł z 90-sowym thrillerem, w którym analogiczna sytuacja wyjściowa służyła za pretekst, by Sylvester Stallone mógł malowniczo ponapinać muskuły. Tu zamiast popisów krzepy mamy grozę sytuacji: zarówno fizyczną, jak i moralną, a wymyślność okoliczności odczarowana zostaje przejawami kolejnych życiowych absurdów.   


Zaczyna się klasycznie, sceną tankowania na stacji benzynowej, która ma wprowadzić nas w sytuację: oto bohater, oto jego trzy właściwości (żonaty i dzieciaty, niecierpliwy, ambitny), oto inwentarz rzeczy, które ma przy sobie (dwie butelki z wodą, tort urodzinowy, telefon). Pole do pojedynku człowieka z materią przygotowane. Niewygodne położenie okaże się testem siły woli oraz charakteru. Przysypanego tonami gruzu Jeong-soo (Jung-woo Ha) czeka bowiem walka o życie, w której decydujące będą z jednej strony jego przymioty, a z drugiej - znajdujące się w zasięgu ręki przedmioty.

Kim bawi się fizycznym, klaustrofobicznym aspektem sytuacji, filmując bohatera w ciasnych kadrach, każąc Ha kurczyć się, wyginać i czołgać w coraz to mniej wygodnych pozycjach. Celny jest zwłaszcza pomysł na wykorzystanie samochodowej lampki: Jeong-soo musi oszczędzać prąd, więc po każdej kolejnej perypetii gasi światełko, jakby spuszczał kurtynę, oznajmiając koniec następnego rozdziału swojej historii. Reżyser zarazem oddaje tu dramatyzm położenia bohatera, jak i nadaje opowieści charakterystyczny rytm. Każdy z tych rozdziałów niesie zresztą nowe wyzwanie - zupełnie jakby Kim sprawdzał, czego jeszcze można pozbawić bohatera i jaką twarz pokaże ten, przyparty do muru. Przypomina to ćwiczenie w buddyjskim "puszczaniu": życie mężczyzny niby zależy od gadżetów w rodzaju smartfona, ale ceną jego człowieczeństwa będzie raczej zdolność zrezygnowania z nielicznych materialistycznych przywilejów.


Od pytań o psikusy losu - co, gdyby bohater nie zgarnął butelek na stacji benzynowej? - gładko przechodzimy do poważnych dylematów. Czy uwięziony pod tonami gruzu podzieliłbyś się skromniutkim zapasem wody z potrzebującymi? Z kobietą może tak - a z psem? Co jest prawdziwą cnotą, a co zaledwie pozą? Znamienne: kiedy Jeong-soo spotyka towarzyszkę niedoli, nieszczęśnicy przedstawiają się sobie niczym rasowi niewolnicy posad. On zaznacza, że pracuje dla Kia Motors, ona z kolei manifestuje chęć zdążenia na szkolenie nowych pracowników biura. Katastroficzny kontekst oczywiście wydobywa absurd takiego brand identification i ustanawia właściwą hierarchię priorytetów: gdzie empatia, a gdzie tabelka przychodów. Celna obserwacja na temat tego, jak konstruujemy swoje tożsamości, spotyka się tu z dyskretną krytyką korporacyjnego społeczeństwa.

Krytyki jest zresztą więcej. Kim prowadzi bowiem narrację dwutorowo. Równolegle ze zmaganiami Jeong-soo oglądamy reagujący na katastrofę świat zewnętrzny: czekającą z nadzieją żonę, pracującą zawzięcie ekipę ratunkową, medialny cyrk rozkręcony wokół katastrofy. Jest tu trochę sztampowej waty fabularnej, która niepotrzebnie wydłuża film: a to bezczynne kręcenie się po obozie ratowników, a to płaczliwe rozmowy telefoniczne z żoną. Doona Bae w roli Se-hyeon, partnerki bohatera, ma tu co grać, ale wydaje się, że reżysera interesuje bardziej satyryczny niż tragiczny wymiar sytuacji. Dziennikarze w pędzie za gorącym nagłówkiem utrudniają więc pracę ratownikom, a pani minister spienięża propagandowy potencjał sytuacji, głosząc z telewizora, że Jeong-soo jest niczym "członek rodziny". Trochę to śmieszne, a trochę straszne: koniec końców biznesowe układy okazują się przecież ważniejsze niż życie jednostki.


W "Tunelu" indywidualne spotyka się bowiem z uniwersalnym: film o facecie przywalonym kupą gruzu mówi o osobistej walce bohatera, ale zarazem kreśli szerszy, społeczny - czy po prostu: humanistyczny - kontekst. Kim oczywiście opowiada się tu za ludzkimi odruchami i staje po stronie jednostki. Nawet jeśli nie szczędzi razów samym ratownikom, pokazując ich jako slapstickowo niekompetentnych - to właśnie w ich szeregach znajduje nosiciela swojego przesłania. Kierujący ekipą Dae-kyeong (Dal-su Oh) to przecież nasz człowiek: przegoni dziennikarzy, podniesie na duchu przysypanego, publicznie przeciwstawi się zwierzchnikowi. Mniejsza o to, że oprócz szlachetnych odruchów ma też skłonność do niezręcznych wpadek - taki już bagaż człowieczeństwa. Grunt, że jest światełko w tunelu.
1 10
Moja ocena:
6
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones