Recenzja filmu

Dyke Hard (2014)
Bitte Andersson
Lina Kurttila
Peggy Sands

Doświadczenie tromatyczne

To mokry sen pracownika wypożyczalni kaset wideo, w którym Robocop jednoczy siły z drużyną zapaśniczek na wrotkach, by w finale zatańczyć z Johnem Travoltą. Wszystko polane gęstym sosem
Czy "Dyke Hard" ma coś wspólnego z "Die Hard"? Bez wątpienia – ma bowiem coś wspólnego z niemal wszystkim, co może przyjść do głowy wielbicielowi amerykańskiego kina lat 80. Twórcy nie żartują, określając swój film jako komediowe kino akcji z elementami horroru, musicalu i science-fiction. Trudno uwierzyć, że przy tych wszystkich elementach – pościgach, strzelaninach, zemście, duchach, harleyowcach, wojownikach ninja i cyborgu wysłanym z przyszłości – zmieściła się tu fabuła o żeńskim zespole rockowym, który mimo knowań dawnej liderki zmierza na wielki konkurs talentów będący przepustką do sławy. Z powodzeniem można określić "Dyke Hard" także jako kino drogi, która wiedzie bohaterki przez nawiedzone domostwo, więzienie zarządzane przez lubieżną naczelniczkę, a przede wszystkim – przez szereg fantazji i schematów kina rozrywkowego epoki VHS. To mokry sen pracownika wypożyczalni kaset wideo, w którym Robocop jednoczy siły z drużyną zapaśniczek na wrotkach, by w finale zatańczyć z Johnem Travoltą. Wszystko polane gęstym sosem pachnącym brakiem budżetu i niemal nieograniczonym entuzjazmem niezawodowej ekipy. Nad całością nie czuwa dzięki temu zachowawczy producent, ale bezpruderyjna artystka dumnie reprezentująca kulturę queer.



Dosłowne znaczenie tytułu jest tu tak samo (nie)ważne, jak w przypadku każdej innej gry słownej. Niezbyt uprzejme angielskie "dyke" jest odpowiednikiem polskiej "lesby". Jak wiele innych wrogich w zamyśle słów, które miały krzywdzić i upokarzać – od angielskiego "nigger", do swojskiego "pedała" – zostało ono z pewnym sukcesem przejęte przez środowiska, w które miało godzić. Film Bitte Andersson robi podobną rzecz ze stereotypowymi wizerunkami queerowymi. Członkinie zespołu, którego nazwa jest jednocześnie tytułem filmu, są najwyraźniej lesbijkami, ale widz potrzebujący rozstrzygających kategorii jest zdany na domysły, bo orientacja seksualna, czy – mówiąc szerzej – seksualność bohaterów nie jest obiektem szczególnego zainteresowania twórców. Bohaterowie filmu uosabiają różnobarwne fantazje, nie mają więc palącej potrzeby określenia się. Na ekranie nie brakuje seksu w rozmaitym wydaniu (m.in. ekstatyczny stosunek z duchem), ale "ostre rockowe lesby" należą tu do tego samego porządku co "zabójcze cyborgi" czy "skrytobójczy ninja na deskorolkach" – są po prostu częścią karnawałowej zabawy wizerunkami. Na poziomie estetycznym te porządki przystają do siebie bardzo dobrze, co może być zaskoczeniem tylko dla kogoś, kto nie pamięta pierwszego "Mad Maxa" czy "Robocopa". Przejaskrawione portrety, podobnie jak przejęte wrogie słowa, stają się zbroją chroniącą przed nienawiścią, znakiem dystansu do siebie i źródłem dzikiego humoru.



Materiału do analizy jest tu sporo, ale warto ją sobie przy "Dyke Hard" odpuścić. Nie dlatego, że film na nią nie zasługuje; przeciwnie – zasługuje na to, by jej nie robić. A także, by nie oceniać go według miarki, jaką rozpisały dla nas szybkie współczesne media. Jak na zbiór gagów przystało, czasem jest lepiej, czasem gorzej, a czasem – im gorzej, tym lepiej. To przecież "zły film" z racji przynależności gatunkowej, a "złe filmy" – kiedy coś w nich wyjdzie nazbyt dobrze – z definicji tracą na jakości. "Dyke Hard" jest niewątpliwie popisem pomysłowości i radosnej bezwstydności. To, czy widz będzie się dobrze bawić, zależy ściśle od jego wrażliwości, ale nie sposób odmówić produkcji charakteru, drapieżności i ożywczej bezwstydności. Wśród tony inspiracji wybija się oczywiście duch Tromy (założyciel legendarnej wytwórni, Lloyd Kaufman, pojawia się tu nawet w drobnym epizodzie), a przez lubieżność przebija słodka niewinność – to film zrobiony bez kalkulacji i z miłością. "Kochamy te wszystkie cyborgi i wojowników ninja z lat 80. ale ciężko oprzeć się wrażeniu, że produkcje z ich udziałem były robione dla białych, heteroseksualnych facetów, a nie dla nas" – mówi reżyserka filmu. Początkowo planowała zrealizować z przyjaciółmi serię trailerów nieistniejących filmów, które chętnie by zobaczyli. Z tego pomysłu wyewoluował pełnometrażowy projekt, z premedytacją łączący pomysły świetne z beznadziejnymi, w którym udało się ocalić tego wspólnotowego ducha. Jeśli coś zaskakuje na koniec seansu, to fakt, że nawet najbardziej wyeksploatowane schematy "kina eksploatacji" lat 80. uparcie wypływają na powierzchnię i działają nawet wtedy, gdy posługujący się nimi artyści próbują je jedynie wyśmiać.
1 10 6
Rocznik '82. Urodzony w Grudziądzu. Nie odnalazł się jako elektronik, zagubił jako filmoznawca (poznański UAM). Jako wolny strzelec współpracuje lub współpracował z różnymi redakcjami, z czego... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones