Grzechy ojców

Biorąc pod uwagę filmowe ambicje twórców serii "Yakuza": świetne dialogi, pogłębione postacie drugiego i trzeciego planu, często serwowane epickie cutscenki oraz rozgałęzione misje poboczne, za
"Yakuza 6: The Song of Life" - recenzja
Biorąc pod uwagę filmowe ambicje twórców serii "Yakuza": świetne dialogi, pogłębione postacie drugiego i trzeciego planu, często serwowane epickie cutscenki oraz rozgałęzione misje poboczne, za wykonanie których największą nagrodą jest poznawcza przyjemność z obcowania z lokalnym kolorytem, jedynie kwestią czasu było, aby Takeshi Kitano – aktor i reżyser lubujący się w tematach o yakuzie – znalazł dla siebie miejsce w budowanym przez ponad dekady świecie. Na nieuniknione czekaliśmy długo, ale pojawienie się Kitano w najnowszej części wieńczącej długą historię Kiryu Kazamy, okazało się strzałem w dziesiątkę. Niegdyś siejący postrach w półświatku "Smok Dojimy" dobiega pięćdziesiątki. Gdy po raz kolejny wychodzi z więzienia, pragnie już tylko uregulować osobiste zobowiązania i odejść na emeryturę, bez niepotrzebnych awantur. Samotny, zmęczony życiem, ale nadal bezkompromisowy jest kwintesencją Kitanowskiego bohatera.



Slapstick wymieszany z kryminalnym sensacyjniakiem i solidną dawką melodramatu – typowy dla filmów Kitano – od zawsze był nieodłącznym elementem serii, ale dopiero w "Yakuzie 6" konsekwentnie do głosu dochodzi ociosany z nadmiaru ozdobników surowy styl twórcy "Hana-bi". W kontraście do zeszłorocznego prequela – "Yakuzy 0", której motywem przewodnim była wściekła droga na szczyt przestępczej hierarchii dwóch młodych wilczków, tonących w przepychu i górach pieniędzy – powoli rozwijająca się "szóstka" wybrzmiewa raczej jak wyciszona elegia na odejście starej gwardii i analogowego świata. Kilka lat w odosobnieniu okazuje się niemal jak podróż w czasie – problemy ze smartphonem, niuanse internetowych chatów i zakaz palenia na ulicy urastają do rangi egzystencjalnych problemów, yeny nie sypią się już jak dawniej, a młode gwiazdy yakuzy coraz częściej rezygnują z – wydawałoby się – nieodłącznego tatuażu na plecach. Dla Kiryu byłby to pewnie znak upadku obyczajów, gdyby głowy nie zaprzątał mu jedynie imperatyw odnalezienia ukochanej podopiecznej – Haruki. Dziewczyna wraca do jego życia tak samo gwałtownie jak zniknęła i oczywiście sprowadza kłopoty, zmuszając bohatera do stania się po raz ostatni wcielonym badassem. 

   

Twórcy stanęli przed trudnym wyzwaniem – nowy silnik miał wprowadzić "Yakuzę" w nowe czasy, czyniąc rozgrywkę płynniejszą i pozbawioną szwów. Jednak za każdym ulepszeniem czai się niemożliwa do załatania w tak krótkim czasie dziura. Brak loadingów przy wchodzeniu do budynków kosztował grę zmniejszenie mapy i zamknięcie na stałe niezliczonych budynków. Lepsza fizyka katastrof w postaci interaktywnej przestrzeni, psującej się malowniczo pod naporem wściekłych pięści, wymusiła uproszczony system walki – nie ma już różnych stylów, które można szlifować, sukces zależy bardziej od korzystania z otoczenia, a także akcji w trybie "heat" i działań kontekstowych – w efekcie gracz szybciej poczuje znużenie falami walk ulicznych i starć z bossami, ku którym pcha główna linia fabularna. Fakt, że dialogi w grze są po raz pierwszy w pełni udźwiękowione, musiał odbić się negatywnie na ilości i rozległości misji pobocznych.

   

Przyznać jednak trzeba, że wiele z ograniczeń czysto technicznych udało się twórcom ukryć w materii gry. Najważniejsze miejsce akcji – nadmorskie miasteczko Onomichi w prefekturze Hiroshima – jest lokacją celowo nudną, pozbawioną tradycyjnych dla serii dziesiątek aktywności, za to pełnych pamiątkowych kamieni z mądrymi cytatami japońskich poetów. Spokojna sceneria i powolne zawiązywanie relacji z okolicznymi gangsterami udzielają się graczowi do tego stopnia, że nieliczne wypady do legendarnego Kamurocho – fikcyjnej reprezentacji tokijskiej dzielnicy czerwonych latarni – nie cieszą jak dawniej. Randkowanie z hostessami, obciachowe sex chaty online czy zabawa w "Puyo Puyo" na automatach SEGA nie pasowały mi do wiekowego Kiryu, opętanego poczuciem obowiązku i potrzebą zapewnienia bezpieczeństwa rodzinie i swoim nowo poznanym małomiasteczkowym towarzyszom. Zdecydowanie bardziej zaprzątały mnie drobne misje ratunkowe, o których informowała mnie aplikacja „Troublr", i obyczajowe misje poboczne, z których każda na swój sposób przypominała, że mój bohater lata bycia macho ma już za sobą, za to teraz chętnie służy radą i wskazówką zagubionym w chaosie współczesności młodszym od siebie nieznajomym. Najdłuższym, najdziwniejszym i najbardziej wymagającym zadaniem okazało się uratowanie przed plajtą kociej kafejki. Z odnalezienia i zwabienia pod dach gromadki chodzących swoimi drogami futrzaków byłam bardziej dumna niż z imponującego klanu, którego kierowanie w trybie RTS jest "minigierką" tylko z nazwy.



Reżyser Takeshi Kitano, który w "Yakuzie 6" wystąpił w roli Hirose – niepozornego szefa prowincjonalnego klanu – w swoim kinie traktował gatunki filmowe jak współistniejące ze sobą różne perspektywy; to, co dla uczestnika wydarzenia jest dramatem, dla obserwatora bywa komedią. Choć połączenie absurdu i przesady z grozą i brutalnością przestępczego świata nie jest w serii Segi niczym nowym, yakuza nigdy wcześniej nie potrafiła z tego zderzenia wydobyć tak subtelnego i brawurowego zarazem humanizmu. Cały trzeci akt, z nieprzyzwoitą ilością finalnych twistów, odsyłających od osobistej historii do historiozoficznej krytyki japońskiego militaryzmu, ani przez chwilę nie brzmi fałszywie czy efekciarsko – każde zaskoczenie jest małym olśnieniem, a żadna emocjonalna wolta nie trąci blockbusterową wyprzedażą. Postacie, które wyglądają na trzecioligowe, zostają z tobą do końca, a ich relacje z Kiryu ewoluują w przedziwnych kierunkach, za to te, których obecność wydaje się pewniakiem, dostają co najwyżej krótki epizod. Kiedy na każdym ważniejszym zakręcie odkrywamy, że lojalność to jedna z najbardziej złożonych zagadnień międzyludzkich relacji, a niemal każda zdrada może liczyć na pewną formę odkupienia, nie mamy wątpliwości, że tę historię mógł stworzyć tylko umysł japońskich twórców u szczytów swoich możliwości.



Fabuła, której dominantę stanowią relacje ojcowsko-synowskie, pozostaje najmocniejszą stroną "Yakuzy 6" i w jej imię można wybaczyć wiele niedopracowanych elementów rozgrywki, ewidentnie cierpiących ze względu na technologiczny przeskok, którego seria musiała wreszcie dokonać. Imponujące połączenie ostatnich zmagań Kiryu z chińską i koreańską mafią oraz kameralnej historii niełatwej przyjaźni z małomiasteczkowymi cwaniaczkami tworzy niemal uniwersalną matrycę wszelkich historii z półświatka. Ich źródło wypływa zawsze tam, gdzie zagubiony w świecie outsider spotyka swego aniki – wyciągającego pomocną dłoń starszego brata.
1 10
Moja ocena:
8
Absolwentka filozofii i polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka III miejsca w konkursie im. Krzysztofa Mętraka dla młodych krytyków filmowych (2011). Pisze o filmach do portali... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones