Recenzja filmu

Wicher (2013)
Katja von Garnier

Koń by się uśmiał

Film dla młodzieży zafascynowanej końmi: miernie nakręcony, miernie zagrany i miernie napisany.
Bardzo lubię klasyczne kino familijne: krzepiące opowieści z pozytywnym przesłaniem, wzruszające i zabawne, w których i dorośli i dzieci znajdą coś dla siebie. Wicher bez wątpienia miał aspiracje by za taki film uchodzić, ale - również bez wątpienia - takim filmem nie jest.

Główna bohaterka, Mika (Hanna Binke), to 14-latka, którą poznajemy w chwili, gdy oblewa siódmą klasę i przez przypadek podpala samochód nauczyciela. Zdenerwowani rodzice za karę nie pozwalają jej uczestniczyć w wakacyjnym obozie. Ponieważ jednak sami są zmuszeni wyjechać, powierzają córkę opiece babci, z którą dziewczyna od wielu lat nie miała kontaktu. Babcia nazywa się Maria Kaltenbach (w tej roli Cornelia Froboess), jest właścicielką stadniny i byłą mistrzynią w jeździectwie. Do wnuczki nie czuje większego afektu, całą swoją uwagę poświęcając pasji jaką jest hodowla koni. Jej koncentracja skupiona jest zwłaszcza na jednym zwierzęciu: nieokiełznanym ogierze imieniem Wicher, który nie daje się nikomu dosiąść ani oswoić. Zbuntowana nastolatka i dziki koń mają ze sobą zdecydowanie zbyt wiele wspólnego, by się nie zaprzyjaźnić. Tak w istocie się dzieje, a film historię tej przyjaźni nam opowiada.

Sam fakt, że scenariusz bazuje na utartych schematach, nie jest jeszcze dyskwalifikujący. Ale w trakcie seansu ilość banału i sztampy robi się przytłaczająca, a pod koniec wręcz nieprzyzwoita. Scenarzyści (Lea Schmidbauer i Kristina Magdalena Henn) nie dają fabule szansy nawet na najmniejszą świeżość i innowację. W efekcie widz wie jak dana scena się skończy, jeszcze zanim na dobre się zacznie. Środki jakimi twórcy (reżyserką produkcji jest Katja von Garnier) prowadzą nas przez tę historię, są wyjątkowo topornie przedstawione: nie ma tu miejsca na najmniejsze zaskoczenie czy niedopowiedzenie. I nie przemawia do mnie argument, że to produkcja dla młodzieży. Kino zna wiele przypadków, gdzie proste historie opowiedziane są zręcznie i subtelnie. Na ich tle, Wicher do słoń (koń?) w składzie porcelany. Najbardziej boleję nad faktem, że główna oś opowieści (przyjaźń wierzchowca i dziewczyny), została podana na talerzu, bez żadnego wytłumaczenia i kontekstu, po prostu jako fakt dokonany. A przecież jej powolne budowanie, stopniowo rosnące przywiązanie między człowiekiem i zwierzęciem, mogłoby być świetną osnową całej historii!

Logiczne nieścisłości (żeby nie napisać bzdury) wręcz rozsadzają fabułę. Nie ma sensu się nad nimi pastwić: dość powiedzieć, że z realnym życiem wydarzenia przedstawione w filmie mają niewiele wspólnego. I nie chodzi mi tu jedynie o kwestie związane z jazdą konną. W tej mam niewielkie doświadczenie, ale nawet ja dostrzegłam całkiem sporo niespójności. Być może gdyby ująć temat przez pryzmat realizmu magicznego, wszystkie te "cudowne" i "zaskakujące" wypadki dałoby się obronić. Niestety, twórcy przekonują nas, że rzecz dzieje się w Niemczech XXI wieku, a przy tym założeniu niezwykłe wydarzenia w żaden sposób nie dają się wytłumaczyć.

Główna bohaterka nie wzbudziła mojej sympatii. Poznajemy ja jako zbuntowaną i niezadowoloną z życia nastolatkę, ale nie poznajemy powodu, dla którego walczy z całym światem. Ostatecznie można to zrzucić na burzę hormonów właściwą dla tego wieku, ale odczuć wobec Miki niestety do nie zmienia. Nie ujmują też zdolności aktorskie wykonawców. Ani Hanna Binke, ani towarzyszące jej Cornelia Froboess (babcia) i Marla Menn (rywalka) nie są w swoich rolach prawdziwe i przekonujące. Ewentualnie Marvin Linke (jako kolega Miki, Sam) jest w stanie wykrzesać z siebie od czasu do czasu jakąś wiarygodną emocję.

W kwestii środków technicznych, twórcy zdecydowali się na specyficzne rozwiązanie, które przez cały film wzbudzało we mnie wyjątkową irytację. Mianowicie średnio co dziesięć minut film zwalnia do „slow motion” a w tle rozbrzmiewa wzniosła i patetyczna muzyka. Nie byłam w stanie uchwycić sensu tego posunięcia. Prawdopodobnie chciano podkreślić w ten sposób najbardziej doniosłe momenty, ale o ile chwila gdy Mika po raz pierwszy dosiada Wichra jeszcze się do tej kategorii zalicza, a tyle moment gdy koń je z jej ręki jabłko już niekoniecznie. Generalnie ścieżka dźwiękowa do Wichra to groch z kapustą: mamy tu patetyczne tony godne ratowania wszechświata, elektroniczne brząkanie rodem z dawnych gier komputerowych, skoczne smyczkowe kawałki i pogodne popowe melodyki.

Wicher okazał się dla mnie dużym rozczarowaniem. Jest słabym, banalnym, źle zagranym i źle zrealizowanym filmem. Odrealniony scenariusz wydaje się być projekcją marzeń nastolatek o byciu wyjątkową i posiadaniu niezwykłych zdolności bez konieczności pracy i wysiłku. To pomysł który sprawdza się dobrze w młodzieżowej literaturze, a najwyraźniej i w filmie, jeśli wziąć pod uwagę popularność tej produkcji (w latach 2015 i 2017 nakręcono kolejne jej części: Wicher 2: Na przekór wszystkiemu i Wicher – dzikie konie). Niestety w tym wypadku popularność nie idzie w parze z jakością. I trochę szkoda, że bazując na popularnej fascynacji końmi serwuje się młodzieży tak marny kinematograficzny wyrób.
1 10
Moja ocena:
3
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones