Recenzja filmu

Batman: Zabójczy żart (2016)
Sam Liu
Kevin Conroy
Mark Hamill

Komiksowa klasyka: reanimacja

Zadanie oddano w ręce sprawdzonego scenarzysty komiksowego Briana Azzarello, który stworzył prolog koncentrujący się na postaci Batgirl, jej superbohaterskiej karierze i erotycznej relacji z
Niedzielnych fanów Człowieka-Nietoperza zaskoczyć mogą rozmiary jego filmowego uniwersum. Zwłaszcza części animowanej – wielki sukces serialu z lat 90. szeroko otworzył drzwi produkcjom pełnometrażowym, realizowanym głównie z myślą o nośnikach domowych. Dzięki temu w bibliotece Batmana znajdują się dziś zarówno opowieści uzupełniające produkcje aktorskie ("Batman: Rycerz Gotham"), jak i wierne adaptacje głośnych komiksów ("Batman: Rok pierwszy"). Chociaż w przypadku animacji droga z papieru na ekran wydaje się krótka, na bezpośrednią adaptację "Zabójczego żartu" musieliśmy czekać niemal trzy dekady. Do świata filmu przeniknął on jednak dużo wcześniej – do inspiracji tą krótką historią przyznawał się ojciec pierwszego kinowego tryumfu Batmana Tim Burton, a jego niezaprzeczalne wpływy widać też w trylogii Christophera Nolana. Dziełko Alana Moore'a i Briana Bollanda stało się częścią mitologii tej postaci, składowym elementem jej mitu.



Moore przedstawia narodziny szaleństwa – przygląda się genezie postaci Jokera i nierozerwalnej, symetrycznej relacji łączącej go z obrońcą Gotham. Arcymistrz zbrodni próbuje dobrać się do swojego śmiertelnego wroga poprzez komisarza Gordona, a do Gordona poprzez jego córkę. Testuje równowagę psychiczną ludzi, którzy przyznają sobie prawo wytyczania linii między determinacją a obłędem, sprawdza fundamenty ich moralności. Moore traktuje Batmana i Jokera jako równorzędnych graczy i bawi się tą symetrią zarówno w fabule, jak i w kompozycji opowiadania. Niby wyznaczają przeciwstawne bieguny, ale są kartami należącymi do tej samej talii. Obaj zajrzeli w otchłań szaleństwa i wyciągnęli z tego doświadczenia przeciwstawne wnioski. Jeden usprawiedliwia istnienie drugiego, a ten związek zakończyć może jedynie śmierć. Oryginalny "The Killing Joke" raczej więc stawia problem, niż opowiada historię – więcej tu nastroju niż akcji. Żeby to "naprawić" (osiągając przy okazji długość pełnego metrażu), twórcy postanowili do oryginalnej fabuły dopisać nieco nowego materiału. 

Zadanie oddano w ręce sprawdzonego scenarzysty komiksowego Briana Azzarello, który stworzył prolog koncentrujący się na postaci Batgirl, jej superbohaterskiej karierze i erotycznej relacji z Batmanem. Rozwiązanie to ma swoje wady i zalety. Przede wszystkim wprowadza element zaskoczenia i świeżości bez ingerowania w wyjściowy, otoczony fanowskim kultem, materiał. Teoretycznie zwiększa także stawkę poprzez wzmocnienie więzi z postaciami pobocznymi. Największy problem: część ta niespecjalnie chce się skleić w całość z częścią zasadniczą, zwłaszcza pod względem nastroju. Komiks Moore'a jest oczyszczony z tego co przyziemne i dosłowne, skupia się na esencji sporu między dwiema siłami próbującymi zawładnąć Gotham, a prozę całkowicie poświęca dla mitu. Dopisek Azzarello należy do innego porządku i skupia się właśnie na prozie. Wprowadzone wątki rozbijają wspomnianą symetrię i elegancką strukturę opowiadania. Mało, że te dwie połówki nie chcą się spotkać, to po ich złożeniu przestają poprawnie działać mechanizmy, które funkcjonowały w oryginale (ze szczególnym uwzględnieniem finału).



Problem dotyczy też warstwy plastycznej. Twórcy próbują zaadaptować styl Bollanda do konwencji animowanych filmów o Batmanie, której kanony wyznaczył serial animowany z lat 90. Nawiązywał on nieco do słynnych animacji o Supermanie wyprodukowanych przez braci Fleischerów w latach 40., łącząc wpływy ekspresjonizmu i kina noir z elegancką zdobnością art déco. Styl określany humorystycznie jako dark déco z czasem zaczął też przyswajać delikatne wpływy anime i współczesnego kina akcji. Częścią tej konwencji jest także voice acting z Markiem Hamillem i Kevinem Conroyem, których głosy na przestrzeni lat przylgnęły do postaci Jokera i Batmana dzięki kolejnym animacjom i grom. Wpasowanie "Zabójczego żartu" w tą stylistykę oznacza uproszczenie brudnego, bardziej realistycznego rysunku Bollanda, odebranie mu tej patyny, która decydowała o charakterze oryginału. Co dostajemy w zamian? Kilka scen zyskuje dzięki animowanym projektom nową dynamikę, ale większość wydaje się bladym powidokiem oryginału. 

Te narzekania narzuca jednak głównie perspektywa porównań, której nie warto trzymać się zbyt kurczowo. Bo choć może trudno w to uwierzyć, film dostarcza sporo niezłej rozrywki. Nie jestem ślepy na jego słabości: ewidentnie brak mu "kinowego" rozmachu, trochę szkoda też, że film adresowany do widzów dorosłych nie wykazuje się większą odwagą obyczajową. Widać taki już urok konserwatywnych herosów. Wszystkie te drobne (strachliwe wręcz) ingerencje w oryginał stanowią jedynie mrugnięcie w stronę fanów, którzy będą wyławiać nieskończone smaczki i handlować nimi na forach internetowych. Ale ostatecznie animowany "Zabójczy żart" okazuje się najlepszy w tym, co szkodzi mu jako całości. Wbrew wszystkiemu, najwięcej radości sprawił mi fabularny prolog z Batgirl, na który wielu widzów słusznie się obrazi i będzie tupać nóżką. Lekka tonacja stanowi doskonałą odtrutkę na "nadymanie Batmana" rozpoczęte przez Christophera Nolana zabójczo przedawkowane ostatnio przez Zacka Snydera. Mit zostaje zbawiony przez bezpretensjonalną historyjkę, w której superbohater pojawia się w tle i okazuje się nie taki znowu super. 
1 10
Moja ocena:
6
Rocznik '82. Urodzony w Grudziądzu. Nie odnalazł się jako elektronik, zagubił jako filmoznawca (poznański UAM). Jako wolny strzelec współpracuje lub współpracował z różnymi redakcjami, z czego... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Komiks "Batman: The Killing Joke" stworzony przez Alana Moore’a i Briana Bollanda należy do najbardziej... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones