Recenzja gry

Mass Effect 3 (2012)
Casey Hudson
Mark Meer
Jennifer Hale

What’s your favorite color?

Po pięciu latach, po dziesiątkach godzin spędzonych na przechodzeniu poprzednich dwóch części wzdłuż i wszerz, dokonywaniu innych wyborów, odkrywaniu tego, co umknęło przy wcześniejszych
Po pięciu latach, po dziesiątkach godzin spędzonych na przechodzeniu poprzednich dwóch części wzdłuż i wszerz, dokonywaniu innych wyborów, odkrywaniu tego, co umknęło przy wcześniejszych podejściach, po tysiącach stron przeczytanych powieści i komiksów, setkach złotych wydanych na gry, rozszerzenia, makulaturę i gadżety związane z franczyzą oraz kilkunastu odciskach na palcach, odyseja kosmiczna komandora Sheparda dobiegła końca. Po tym długim czasie jedno nie ulega wątpliwości: finał jest "niezapomniany" (jak go określił projektant gry Casey Hudson), co jednak nie jest równoznaczne ze "znakomity".

Chcąc sprostać oczekiwaniom wszystkich graczy, twórcy przewidzieli trzy tryby zabawy: RPG, fabuła i akcja. Ten pierwszy to "Mass Effect", jaki znamy z poprzednich części, z dużą ilością strzelania i gadania. W trybie akcji gracz wybiera jedynie płeć postaci i od razu rozpoczyna zabawę, nie musząc prowadzić rozmów, które wyświetlane są w formie przerywników filmowych. Tryb fabuły od standardowego różni się tym, że walka w nim jest dużo łatwiejsza – Shepard i jego drużyna są o wiele silniejsi od przeciwników, a ich zdrowie, moce i tarcze regenerują się znacznie szybciej. Początkowy wybór nie jest jednak wiążący– w dowolnym momencie można zmienić zarówno poziom trudności, jak i włączyć bądź wyłączyć możliwość samodzielnego podejmowania decyzji.

Wbrew wcześniejszym zapowiedziom, w grze zabrakło interaktywnego komiksu streszczającego historię z poprzednich części i pozwalającego dokonać ważnych wyborów, tak więc nowi gracze mogą mieć problem w pełnym zrozumieniu sytuacji. Pewną pomocą powinien być leksykon, który na samym początku uzupełniony zostaje o najważniejsze informacje, jednak bez styczności z poprzednimi częściami zrozumienie wszystkich zależności i niuansów wydaje się niemożliwe. Brak komiksu może być dotkliwy również dla osób, które grały w poprzednie części, ale z jakiegoś powodu nie dysponują swoimi stanami gry – po stworzeniu nowego Sheparda określić można jedynie kogo bohater uratował w pierwszej części na Virmirze. Wszystkie inne ważne wydarzenia fabularne, w tym to, kto zginął oraz co wydarzyło się w finałach poprzednich odsłon, określone zostały przez twórców.

Ekipie BioWare należy się pochwała za to, że w pewnym sensie zrobiła dwie gry. Jedna to ta przygotowana przez studio, z fabułą napisaną przez scenarzystów, druga to mojagra. Gra, w której wyraźnie zauważalne są echa działań, zachowań i decyzji, jakie gracz podjął animując Sheparda w poprzednich częściach. I dotyczy to chyba wszystkich postaci z jakimi komandor wszedł w interakcję, nawet jeśli nie mają one żadnego znaczenia dla fabuły. Co ważniejsze, po drodze można spotkać wszystkich starych znajomych (zakładając, że przeżyli oni poprzednie części) – każdy z nich powiązany jest z jakimś zadaniem, zazwyczaj pobocznym, a dzięki ich obecności może ono mieć inny przebieg. Zazwyczaj nie są to kolosalne różnice, ale jeśli ktoś przykładowo pragnie pogodzić ze sobą gethy i quarian, to naprawdę warto mieć po swojej stronie Tali i Legiona. Pod względem personalizacji zabawy "Mass Effect 3" jest grą naprawdę znakomitą i dla każdego, kto posiada stare save’y, powinno być to bardzo osobiste przeżycie.

Seria od samego początku zmierzała bardziej w stronę akcji niż RPG, nie powinno więc dziwić, że w kolejnej odsłonie usprawniono system walki. Jest on sensowniejszy, przyjemniejszy, daje więcej możliwości. Poprawiono w zasadzie wszystko, od walki wręcz, po system osłon.Bardziej emocjonujące zrobiło się nawet skanowanie planet, któremu towarzyszy minigra polegająca na uciekaniu przed Żniwiarzami.Nowością jest również tryb multiplayer, który nie zrobił jednak na mnie większego wrażenia – to prymitywny tryb kooperacji na średnio interesujących mapach, w który warto zagrać tylko po to, by w grze dla jednego gracza wzrósł wskaźnik galaktycznej gotowości (im jest on wyższy, tym większa szansa na odblokowanie "najlepszego" zakończenia trylogii).
Chociaż jestem miłośnikiem strzelanin, "Mass Effect" zawsze traktowałem przede wszystkim jako RPG, dlatego ze smutkiem donoszę, że ulepszona walka nie idzie w parze z ulepszonym role-playem, co obiecywali twórcy. Powróciła co prawda możliwość modyfikowania broni, są punkty rozwoju i drzewko umiejętności, moce specjalne i temu podobne elementy właściwe grom RPG, ale mocno ucierpiało to, co najbardziej lubiłem w całej serii: postaci i rozmowy z nimi, zarówno takie o życiu i śmierci, jak i te o części siedzącej Maryny. Jeśli chodzi o bohaterów, to chyba jedynym plusem jest fakt, że nie tyczą już wiecznie w jednym miejscu. Chociaż przykładowo Garrus w dalszym ciągu ma hopla na punkcie kalibracji, czasem można spotkać go przekomarzającego się w mesie z Jamesem. Ten z kolei ma słabość do pokera, więc w wolnym czasie ogrywa Kaidana. Postaci w końcu opuszczają Normandię podczas pobytów na Cytadeli, co daje okazję chociażby do obserwowania EDI w środowisku poza statkiem. Przyjaciele komandora starają się jakoś rozładować napięcie, tak więc jedni przesadzają z alkoholem, inni po latach bycia śmiertelnie poważnymi robią z siebieidiotę(dokładnie cytując)na parkiecie. Dzięki tym prostym zabiegom postaci zyskały na wiarygodności i stały się trochę bardziej ludzkie.

Niestety, dalej nie jest już tak różowo. Opcje dialogowe zostały okrojone – większość rozmów ogranicza się do odpowiedzi miłej i niegrzecznej (brak środkowej opcji) oraz możliwości zgłębienia tematu, z rzadka wybrania opcji odpowiedniej dla idealisty bądź renegata. Jeszcze gorzej sprawa ma się z ilością dialogów; chociaż na Normandii pojawia się kilka nowych osób (członek drużyny i trzy potencjalne romanse), tak naprawdę dowiadujemy się o nich niewiele. W poprzednich częściach po misjach z głównego wątku można było przeprowadzić sensowne rozmowy z ważniejszymi postaciami, dowiadując się o ich przeszłości, poznając ich odczucia, opinie itd. W "trójce" każda z nich ma może z pięć dłuższych dialogów możliwych do odblokowania w momentach zaplanowanych przez scenarzystów, zaś przez resztę gry zagajeni przez Sheparda rzucają jedynie krótkie komentarze na temat bieżącej sytuacji. Nie ma też szans, aby dokładniej poznać nowego członka załogi (jego losy poznamy w zapowiedzianym niedawno anime "Mass Effect: Paragon Lost"), aby dowiedzieć się czegoś sensownego o potencjalnych romansach. Okrojenie roli dialogów wydaje mi się szczególnie dotkliwe w przypadku postaci, z którymi Shepard ma trochę napięte relacje, jak chociażby Ashley/Kaidan –nawet jeżeli ostatecznie zapałają do siebie uczuciem,w ogóle nie czuć, że zasypana została przepaść, która powstała pomiędzy nimi w drugiej części na Horyzoncie. Co zaś się tyczy kochanków, to i tutaj trochę pokpiono sprawę, bo–nie licząc finału –wybranka bądź wybranek Sheparda nie otrzymuje dodatkowych dialogów pozwalających na poflirtowanie, co najwyżej rzuci krótki komentarz w jakiś sposób świadczący o tym, że są razem. Chociaż można rozpocząć sporo nowych związków, a także kontynuować romans z Ashley/Kaidanem, Tali bądź Garrusem, to już nie można na poważnie być z Mirandą, Jacobem, Kelly, Jack bądź Thane’em. Trochę irytujące jest również to, że w momencie, gdy Shepard nawiąże poważniejszą relację z jakąś osobą, bierze z nią symboliczny ślub, ponieważ powiedzenie"tak" automatycznie usuwa wszelkie dialogi umożliwiające flirtowanie bądź romansowanie z innymi postaciami. W drugiej części wystarczyło pobiec np. do Tali i powiedzieć jej że jednak wybiera się Mirandę, w trzeciej wybierając Liarę ostatecznie przekreśla się możliwość wybrania w późniejszym czasie Tali czy Kaidana. Żałuję, że mechanika romansów nie jest tak rozbudowana i ciekawa jak w"Dragon Age: Początku", gdzie trójkącik czy czworokącik prowadził do zazdrości i niesnasek w drużynie Szarego Strażnika. Nie można również nie zauważyć, że trochę pokrzywdzono postać kobiecą: jeśli w pierwszej części zdecydowano się na uśmiercenie mężczyzny, a w drugiej nie nawiązano romansu z Garrusem, w trzeciej pani komandor może wybierać wyłącznie spośród kobiet. W lepszej sytuacji jest mężczyzna, bo nawet jeśli w pierwszej części poświęcił kobietę, w trzeciej poza dwoma mężczyznami wciąż ma do wyboru co najmniej dwie przedstawicielki płci pięknej.
Znacząco ograniczona została również liczba misji pobocznych. Co prawda w dzienniku widnieje mnóstwo dostępnych bądź wykonanych zadań, ale 90% z nich to schemat: podsłuchaj na Cytadeli, że turianin chce artefakt, zdobądź go podczas misji bądź skanowania planet, a potem dostarcz turianinowi. Dzięki temu wzrośnie ilość zasobów wojennych, jakimi dysponujemy, a od ich ilości zależy jakie obejrzymy zakończenie. Będąc przy zadaniach nie można nie wspomnieć również o tym, że dziennik jest słabiutki: brakuje podziału na misje główne i poboczne, a zadania nie aktualizują się gdy zrobimy w nich jakiś postęp, co czasem prowadzi do sytuacji, kiedy zastanawiamy cię, co robić dalej. Szkoda, że w tej części twórcy poszli na ilość, robiąc kilkadziesiąt identycznych zadań, podczas gdy w drugiej części było ich mniej, ale były dłuższe i sensowniejsze, a chociaż gros z nich sprowadzało się do wystrzelania wszystkich w okolicy, były urozmaicane.Podsumowując: pod względem erpegowym "Mass Effect 3" to niestety kilka kroków wstecz.

Chociaż we wczesnych zapowiedziach mówiono, że trzecia część powstanie na nowym silniku graficznym, ostatecznie wykorzystano stary (ale wciąż jary) Unreal Engine 3. Oprawa wizualna nie wywołuje co prawda wytrzeszczu oczu ani szczękopadu, ale grze nie można odmówić kilku naprawdę klimatycznych widoków, jak chociażby panoramy Thessii czy płonącego Palavenu oglądanego z jego księżyca. Jedyne, do czego tak naprawdę można się przyczepić, to animacje i... bitmapy. Trochę kaczy chód postaci można przeboleć, ale już niedociągnięcia w przerywnikach filmowych (kiepsko animowane dłonie czy sceny pocałunków, przenikające przez siebie elementy ubioru itd.) oraz paskudne statyczne bitmapy, które oglądamy na Cytadeli, mocno rzucają się w oczy. Tym niemniej grafika jako taka daje radę, gra jest stabilna, a płynność nigdy nie spadła u mnie poniżej sześćdziesięciu klatek na sekundę, chociaż grałem na najwyższych detalach i w wysokiej rozdzielczości na kilkuletnim komputerze.
Gra reklamowana była nazwiskiem Clinta Mansellaodpowiedzialnym za soundtrack,ostatecznie okazało się jednak, że skomponował on jedynie motyw przewodni ("Leaving Earth") i jego wolniejszą wersję wykorzystaną w finale ("An End, Once and for All"). Ścieżka dźwiękowa jest przyjemna i dość klimatyczna (poza dwiema kompozycjami Mansella warto zwrócić uwagę przede wszystkim na"A Future for the Krogan","Betrayal","I Was Lost without You", "I’m Proud of You" i"Reaper Chase"), jednak po finale tak epickiej trylogii oczekiwałem czegoś więcej. Żadnej kompozycji nie udało się wywołać u mnie takiego dreszczyku, jaki wywoływała "Suicide Mission" Jacka Walla(motyw przewodni drugiej części).

Nagana należy się polskiemu wydawcy, który ostatnią część trylogii wydał bez polskiego dubbingu, co w przypadku tak dużej produkcji jest mocno kompromitujące – gracz powinien mieć możliwość wybrania tego, w jakiej wersji woli przejść grę. Tym niemniej oryginalne udźwiękowienie stoi na dość wysokim poziomie. Seth Green, Mark Meer, Martin SheenczyTricia Helfer ponownie stanęli na wysokości zadania, zaskakująco dobrze wypadł Freddie Prinze Jr.Nawet wyraźnie słabsze kreacje (Jessica Chobot czy Dziecko) nie rzutowały na odbiór całokształtu. Polskie tłumaczenie stoi na podobnym poziomie co tłumaczenia dwóch poprzednich części, niestety więcej jest w nim wpadek polegających na błędnym przełożeniu jakiegoś słowa (brak znajomości kontekstu, w którym pada) czy sytuacji, gdy postaci niezależne zwracają się do Sheparda per pani komandor.

Na wszystkie wspomniane wyżej niedociągnięcia można przymknąć oko, ponieważ gra wciągała jak bagno i nie pozwalała się od siebie oderwać. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie ostatnie dwadzieścia minut. Przed premierą obiecywano różnorodne i niejednoznaczne zakończenia zależne od decyzji podejmowanych przez gracza na przestrzeni całej trylogii oraz dostarczenie odpowiedzi na najważniejsze pytania. BioWare obiecywało, że nie pójdzie w ślady twórców "Lost: Zagubionych" i nie zostawi fanów w niepewności. Ostatecznie okazuje się, żegracz wybiera zakończenie A, B lub C. Mógłbym wybaczyć, że nie mają na nie wpływu moje wybory, mógłbym wybaczyć, że gra nie dostarcza odpowiedzi na wszystkie najważniejsze pytania. Mógłbym, gdyby zakończenie nie wprowadzało nowych wątków, które nie znajdują wyjaśnienia, gdyby nie było dziurawe, nielogiczne, gdyby nie przeczyło posiadanej przez gracza wiedzy o uniwersum. Gdyby naprawdę były to trzy zupełnie różne zakończenia, a nie trzy warianty jednego scenariusza z różnymi kolorami eksplozji. Bardzo żałuję, że ostatnie dwadzieścia minut w dwójnasób zamordowało tę skądinąd interesującą i przemyślaną trylogię. Raz, przez swój idiotyzm nie wywołuje pustki, nie pozwala pożegnać się z Shepardem, powiedzieć mu: "Stary, dzięki za te pięć lat! Teraz wygrzewaj się w spokoju obok Lary, Mario, BJ Blazkowicza i innych gigantów gier komputerowych", wywołuje jedynie rozgoryczenie, że jeden z największych popkulturowych herosów początku XXI wieku został pokonany przez nieumiejętnie napisany scenariusz zakończenia. Druga sprawa: brak jakiejkolwiek różnorodności sprawia, że nie chce się przechodzić ponownie ani trzeciej części, ani żadnej poprzedniej. Po ukończeniu"Mass Effect 2" od razu rozpocząłem grę od nowa, aby dokonać innych wyborów i móc zaimportować do"trójki" inne postaci, jednak okazało się to bezcelowe–po co przechodzić trzecią część innym Shepardem, skoro historia i tak zawsze skończy się tym samym dziurawym finałem? Osobiście nie mogę pozbyć się wrażenia, że BioWare po ubiegłorocznym wycieku informacji na temat fabuły postanowiło zmienić zakończenie, ale ze względu na brak czasu nie udało się go dopracować, stąd cała masa dziur logicznych i niewywiązanie się z obietnic.

Moje oczekiwania względem "Mass Effect 3" były ogromne, więc prawdopodobnie właśnie przez nie ostatecznie okazało się, że nie jest to do końca taka gra, w jaką miałem nadzieję zagrać. Zabawa jest bez wątpienia pierwszorzędna, grając postacią zaimportowaną z wcześniejszych części widać, że świat i wydarzenia ukształtowane zostały przez nas. Wiele wątków znajduje swój finał, kilka postaci kładzie na szali własne życie, aby zapewnić przyszłość innym. Jeśli rozpatrywać "Mass Effect 3" w kategorii epickiej gry akcji, zasługuje ona co najmniej na mocną ósemkę. Jako osoba, która nastawiona była bardziej na RPG, czuję jednak niedosyt. Zakończenie mocno podkopuje sens tego kreowanego z wielką dbałością o szczegóły uniwersum, rola dialogów została ograniczona, całą grę można ukończyć w około dwadzieścia pięć godzin, zaś wbrew wszystkim wcześniejszym zapowiedziom wybory gracza nie mają żadnego wpływu na finał tej przygody. Tym niemniej możliwość spotkania starych znajomych, wzięcia udziału w nowych przygodach Sheparda i doprowadzenie do końca kilku konfliktów dało mi ogromną radość, toteż ostatecznie wystawiam grze ocenę 7/10. Z zastrzeżeniem, że może ona zostać podciągnięta, jeśli twórcy w którymś z następnych DLC załatają dziury w zakończeniu bądź dodadzą jakieś nowe, sensowniejsze.

P.S. Ponieważ ewaluacja recenzji na Filmwebie zajmuje całe wieki, od momentu wysłania tekstu do publikacji zdążył już ukazać się dodatek"Mass Effect 3: Wersja rozszerzona", poprawiający i rozwijający zakończenie. Dzięki niemu gra zyskała satysfakcjonujący finał, którego brakowało wersji dostępnej w dniu premiery.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones