Recenzja serialu

Luke Cage (2016)
Lucy Liu
Paul McGuigan
Mike Colter
Alfre Woodard

Zawsze naprzód

"Luke Cage" pokazuje trzecią już stronę mroku Netflixowego świata Marvela – i trzeci raz mu się to udaje. Pomimo że utrzymuje wciąż ten sam klimat, to przedstawia swój własny, nowy, specyficzny
Po dwóch genialnych sezonach "Daredevila" i bardzo dobrej "Jessice Jones" przyszedł czas na trzeciego członka "The Defenders". Nie oczekiwałem, że przebije poprzedników,jednak spodziewałem się równego im poziomu. Nie zawiodłem się, ale też nie zostałem niczymzaskoczony.
Miejscem akcji "Luke'a Cage'a" jest Harlem, który jest wprost przedstawiony jako czarna dzielnica Nowego Jorku. Większość obsady stanowią Afroamerykanie. Serial jest wypełniony charakterystycznymi dla nich zwrotami, muzyką, a takżestereotypami - i jest to plus serialu. Idealnie oddaje on kulturę czarnoskórych mieszkańców i ich starania o pozycję - zwłaszcza w gangsterskim kontekście.



Serial kontynuuje mrocznyklimat produkcji Marvela i Netflixa, jednak jest tojeszcze inny rodzaj mroku.Znajduje siętutaj mniej rozterek psychologicznych niż w "Jessice", za to problematyka opiera się głównie na sprawach związanych z gangami - handlu bronią i narkotykami, szantażach, groźbach i oczywiście masie zabójstw. Serial jest bardzo brutalny – pełno tu przestrzelonych ciał, krwi i ujęć leczonych ran. Poza tym "Cage" jest dość wulgarny – zarówno jeśli chodzi o język, jak i nagość.

Sama fabuła wydaje się z początku bardzo prosta – główny bohater posiada nadnaturalne zdolności – w tym przypadku kuloodporną skórę – stara się to ukryć, anastępnie zwalcza zło. Tego przynajmniej spodziewałem się po pierwszym odcinku, który swoją drogą był dość wolny, aw niektórych momentachtakże nudny.Jednak kiedy doszło do pełnego okazania antagonistów i ich późniejszych relacji z Lukiem, serial nabrał tempa. Pojawiło się też coś, czego nie było poprzednio, albo nie w takiej skali – mianowicie Cagestaje sięprędzej czy później osobą rozpoznawalną w całym mieście i dużą częścią postaci staje się jej opinia publiczna. Rozwija się tu ciekawy konflikt między ulicowymi fanami swojego idola, a medialną propagandą.


Sceny akcji są bardzo ciekawe, jednak nie uświadczymy tu choreografii na poziomie "Daredevila". Luke jest niezniszczalny, pociski nic mu nie robią, a wrogów kładzie jednym ciosem. Swoje umiejętności wykorzystuje na różne sposoby, jednak na szczęście całe show nie opiera się na nietykalności Luke'a. Jest tu mniej walk, a więcej rozwiązywania problemów – w odpowiednich proporcjach.

O ile kwestie scenariusza i reżyserii są pozytywnym aspektem, o tyle jest tu mniej barwnie w kwestii aktorstwa. Wiele postaci zostało zagranych... poprawnie, nic więcej. Postacie pobocznych antagonistów – Shadesa (Theo Rossi)i Mariah'i(Alfre Woodard)są ciekawe z opisu, alewiększe wrażenie robią ich intencje niż oni sami. Lepsze wrażenie zrobiła już Misty Knight (Simone Missick), więc tutaj należy się szacunek dla świeżej aktorki. Przyjemną atmosferę budował Pop (Frankie Faison), który pomimo niewielkiej roli budził sympatię za każdym razem, kiedy się pojawiał.

W tym miejscuumieściłbym już tytułowego Luke'a Cage'a (Mike Colter), który na tle wcześniej wymienionych osób wypada trochę lepiej, jednak mimo wszystkoi tak zbytnio się nie wyróżnia. Luke trzyma show trochę mniej efektywnie niż tytułowi bohaterowiepoprzednich seriali z serii, jednak nie jest to raczej wina aktora, a zwyczajnie mniej charakterystycznej i problematycznej postaci.Cage po prostu należy do swojegospołeczeństwa – i może taki był zamiar twórców. Za to osobą, która wywiera wrażenie jest główny antagonista – jak to w serialach Marvela bywa – czyli Cornell Stokes a.k.a. Cottonmouth (Mahershala Ali). Jest to charyzmatyczny lider przemytników i szef klubu, wokół którego kręci się znaczna część produkcji - oprócz tego, że jest on jednym z głównych miejsc akcji serialu, to ma jeszcze znaczenie duchowe dla właściciela i mieszkańców Harlemu. Tam odbywają sięwszystkie koncerty, które tworzą ścieżkę dźwiękową – nawet, gdy akcja odbywa się poza klubem. Sam Cottonmouth budzi podziw i sympatię. Oglądając czujemy, że jest on postacią negatywną, ale jest wystarczająco przekonujący aby czekać, kiedy tylko pojawi się na ekranie.


Muzyka w serialu obraca się wokół kultury Afroamerykanów. Serial był promowany głównie poprzez hip-hop, jednak znajduje się też tu dużo jazzu. Oba style idealnie wpasowują się w sceny akcji, którym towarzyszą. Ścieżka dźwiękowa odgrywa tutaj sporą rolę w przeciwieństwie do poprzedników.

Fani Kinowego Uniwersum Marvela oraz samych komiksów będą również zadowoleni z powiązań serialu z innymi produkcjami studia. Znajdzie się tu nie jedno nawiązanie do "Avengers", jednak najwięcej jest oczywiście powiązań z "Jessicą" i "Daredevilem". Można liczyć na pojawienie się wcześniej wprowadzonych postaci, wielu odniesień do nich i wydarzeń z nimi powiązanych.

"Luke Cage" to bardzo dobry serial, chociaż niczym się nie wyróżnia. Utrzymuje poziom swoich poprzedników, jednak brak mu iskry, która dodałaby mu czegoś charakterystycznego. Dla fanów komiksów jest to pozycja obowiązkowa, a dla reszty – na pewno godna polecenia.
1 10
Moja ocena serialu:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones