Recenzja filmu

Obdarowani (2017)
Marc Webb
Chris Evans
Mckenna Grace

Kapitan matematyka

Webb w pewnym sensie wciąż bada związek między wielką mocą i wielką odpowiedzialnością, a Evans po raz kolejny wciela się w sympatycznego faceta, który walczy o to, w co wierzy. Jest też rodzinna
Kiedy reżyser dwóch filmów o Spider-Manie i Kapitan Ameryka we własnej osobie łączą siły, trudno nie spodziewać się kolejnego widowiska, w którym stawką będą losy świata. Pudło. Tytułowi "obdarowani" w filmie Marca Webba z Chrisem Evansem nie oznaczają żadnych mutantów czy innych super-ludzi, budżet jest jakieś 30 razy mniejszy niż u Marvela, z efektów specjalnych pozostały zaś tylko zwykłe, ludzkie emocje. Ale Webb w pewnym sensie wciąż bada związek między wielką mocą i wielką odpowiedzialnością, a Evans po raz kolejny wciela się w sympatycznego faceta, który walczy o to, w co wierzy. Jest też rodzinna wojna domowa, choć zamiast o sprawy wagi państwowej toczy się o przyszłość pewnej rezolutnej sześciolatki. Wystarczy.


Webb oczywiście jest reżyserem z ducha "indie"; zanim zabrał się za superbohaterów, nakręcił przecież neurotyczno-romantyczne "500 dni miłości". Zresztą nawet jego dwa "Niesamowite Spider-Many" - pomiędzy kolejnymi sekwencjami bijatyk - urzekały klimatem "niezalu". "Obdarowani" są pełnoprawnym powrotem do takiego porządku. Akcja rozgrywa się głównie w małym miasteczku na Florydzie, skala jest intymna, a w centrum uwagi pozostają napięte relacje między kilkoma krewnymi. W porównaniu z "500 dniami miłości" to jednak kino dużo bardziej klasyczne, aż chce się powiedzieć "prostoduszne". W filmie z Josephem Gordonem-Levittem i Zooey Deschanel Webb ironicznie pogrywał sobie z konwencją komedii romantycznej, tym razem porzuca protekcjonalny cudzysłów. Opowiada wprost: raz wzrusza, raz grzeje, przy okazji pozwala wybrzmieć moralnym dylematom.

To odświeżające podejście do tematu, który można było potraktować jako pretekst do filmowej zabawy. Evans wciela się we Franka, który opiekuje się swoją matematycznie uzdolnioną siostrzenicą Mary (Mckenna Grace). Mężczyzna stara się za wszelką cenę uchronić dziewczynkę przed surowym życiorysem, na jaki zazwyczaj skazuje się młodocianych geniuszy. Na horyzoncie pojawia się jednak babcia (Lindsay Duncan), która uważa, że moralnym obowiązkiem opiekuna jest umożliwić rozwój talentu; nie tylko dla dobra dziecka, ale i nauki. Rozpoczyna się więc walka o prawa rodzicielskie. Z podobnym pytaniem  - jak wychować dziecko-geniusza? - mierzył się choćby "Tate - mały geniusz" Jodie Foster. Sądową batalię o potomka wzorcowo pokazała "Sprawa Kramerów". Egzystencjalne implikacje poświęcenia się matematyce badały z kolei "Dowód" Johna Maddena czy wspaniałe opowiadanko Teda Chianga "Dzielenie przez zero". Webb jednak snuje swoją opowieść niezrażony obecnością tematycznych poprzedników, bez asekuracji, bez efekciarstwa - za to z sercem na dłoni.     


"Obdarowani" to jedna z tych historii, które prowokują reżysera, by pokazał nam, jak w głowie bohaterki wirują cyferki, układając się w kolejne arcyskomplikowane równania. Nawet Foster nie oparła się tej pokusie w "Tate’cie…". Webba nie interesują jednak zwoje mózgu geniusza, a geniusz jako istota społeczna. Wszystko jest tu w słowach i między nimi, nie potrzeba żadnych wykresów, wystarczą świetni aktorzy - z małą Grace na czele. Zresztą już scenariusz Toma Flynna, choć pełen błyskotliwych dialogów, nie trąci prymusowskim popisem. W ciętych ripostach, jakimi przerzucają się Frank i jego matka, czuć po prostu wysoką emocjonalną stawkę. Słychać w nich ludzi, którzy spierają się o coś, na czym im zależy, czerpiąc paliwo z lat zaszłości. A przy tym nie jest to konflikt czarno-biały: racje są po obu stronach, o czym wiedzą zarówno widzowie, jak i sami bohaterowie. Jak na film o geniuszce przystało: nikt tu nie urąga niczyjej inteligencji, nie upraszcza dla taniego efektu. Wręcz przeciwnie: to właśnie z piętrzenia moralno-personalnych komplikacji "Obdarowani" czerpią swoją siłę.

Webb bezbłędnie zarządza tu przepływem informacji, powoli wprowadza nas w meandry wspólnej historii postaci, świetnie buduje napięcie - choćby w sekwencji testu, jakiemu poddaje Mary pewien matematyk. Ktoś powiedziałby pewnie, że reżyser sprawnie manipuluje emocjami widza, że zaprasza do łatwych wzruszeń. Faktycznie, nietrudno podejść do "Obdarowanych" cynicznie: słodka dziewczynka, przystojniak Evans, Octavia Spencer w roli Octavii Spencer z sąsiedztwa. Już to słyszę: samograj, ciepłe kluchy, cukier. Po raz drugi - pudło. Webb równoważy przecież zwiewną tonację feel-good movie ciężarem sugerowanych pytań. Nie pozwala, by sympatyczne twarze bohaterów i atmosfera ciepłego letniego dnia przesłoniły dojrzały ton. Proponuje organiczne, wyrafinowanie proste kino, pozornie bardzo "łatwe". Z całym filmem jest trochę jak z Chrisem Evansem, niezłym aktorem pozostającym w cieniu bardziej krzykliwych gwiazd Marvela: Roberta Downeya Jr. czy Toma Hiddlestona. Tymczasem kto wie, czy rola przyzwoitego - więc potencjalnie: nudnego - Kapitana Ameryki nie jest aby większym wyzwaniem niż kolorowi Tony Stark czy Loki. To tak jak z "Obdarowanymi": niepozorni, ale świetni. 
1 10
Moja ocena:
8
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Przed obejrzeniem "Obdarowanych" obawiałam się, że to będzie film z kolekcji McEmocje. Zrobiony z... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones