Recenzja filmu

Śnieżka i Fantastyczna Siódemka (2019)
Sung-ho Hong
Maciej Kosmala
Chloë Grace Moretz
Sam Claflin

Magia ciałopozytywna

Najważniejszy w całej tej gonitwie pozostaje żelazny morał. Nie możemy za bardzo liczyć na magiczne korzyści płynące z kształtu, proporcji, wagi czy długości własnego ciała – to tylko jedne z
Nieco okrąglejsza królewna Śnieżka oraz banda krasnali, którzy nie są ani do końca kraśni, ani stuprocentowo malutcy? Czemu nie, akurat trend polegający na odkłamywaniu stereotypów i uczeniu pozytywnego stosunku do własnego ciała w filmach dla najmłodszych widzów to bardzo dobry trend. I raczej nienowy, w końcu już "Shrek" opowiadał o body shamingu i przekonaniu gawiedzi, że zielony, szeroki i gruboskórny ogr nie nadaje się na królewicza. Bo chociaż wszystkim nam wpaja się od kołyski, że wygląd to pozory, a najważniejsze jest piękne wnętrze, wciąż mamy zadziwiająco silną tendencję do wnioskowania o osobowości na podstawie kształtu czyjegoś ciała. Oraz poniżania i ośmieszania tego, co odbiega od kulturowych kanonów urody. 


Tytułowa bohaterka koreańskiej "Śnieżki i Fantastycznej Siódemki" nie jest natomiast zadowolona z przemiany w niekanonicznym kierunku i swobodniej czuje się w swojej prawdziwej skórze. Jej macocha – zła i opętana kultem młodości czarownica – sadzi w zamkowej wieży jabłoń, której owoce przybierają postać magicznych pantofelków. Traf chce, że czerwone buciki zakłada właśnie Śnieżka i z dziewczyny silnej, nieustraszonej i mało księżniczkowatej zamienia się w kruchą mimozę rodem z bajek Disneya. Wielkooka i na szpilkach, ląduje w domu zielonoskórych gnomów, które są tak naprawdę poddanymi działaniu klątwy super przystojnymi królewiczami. Urok może odczynić oczywiście typowo baśniowy pocałunek najpiękniejszej dziewczyny w królestwie, a za taką aktualnie uchodzi pantoflowa Śnieżka. Tyle że to Śnieżka niestandardowa, mało standardowa będzie więc także filmowa sekwencja wydarzeń. 

"Śnieżka... jest przede wszystkim lekcją akceptacji – bardzo prostą, ale też spójnie poprowadzoną i wypełnioną pozytywnymi emocjami. Fajnie, że to męskie spojrzenie (czyli tak jak w rzeczywistości) jest tutaj obsesyjnie skupione na wyglądzie zewnętrznym i jego rzekomo zbawiennym wpływie na karierę i jakość życia. Typowo kolesiowskie przechwałki Merlina – najważniejszego z zielonych gnomów – są szybko rozbrajane przez rezolutną Śnieżkę, która jako jedyna bohaterka pozostaje od początku do końca świadoma swoich mocnych i słabych stron, nawet jeśli bez pantofelków świat wyraźnie mniej się do niej uśmiecha, a czasami bywa po prostu otwarcie wrogi i niesprawiedliwy. Niefajnie natomiast, że antagonista baron Frajer (wymawia się "Frażehr"!) sam pada ofiarą zawstydzania ciała jako nieco zbyt ruchliwy, pyszałkowaty, piskliwy i zdrabniający końcówki młody mężczyzna. Cóż, rozumiem, że intencje nie były złe i chodziło zwyczajnie o – wymaganą przy takich produkcjach – obecność przynajmniej jednej wyraziście komediowej postaci, ale wyszło z deka niefortunnie. 


Jeśli chodzi o animowany świat, film prezentuje się całkiem przyzwoicie, z wyraźną przewagą estetyczną fragmentów rysowanych (chociaż to zapewne kwestia gustu). Scenarzyści "Śnieżki..." ulegli co prawda modzie na wciskanie w każdą wolną przestrzeń motywów superbohaterskich, ale w tym przypadku dodają one baśniowej akcji pewnej wariackiej dynamiki, która nieźle równoważy schematyczność i pozwala wciągnąć się w zabawę. Gnomy-królewicze to zupełnie dosłownie Fantastyczna Czwórka (tyle że siedmioosobowa) z różnymi nadprzyrodzonymi mocami: od latających rondli i ciskania błyskawic aż po genialne zdolności konstruktorskie. Szarża drewnianego robota z jet packiem na plecach na zatopione w gigantycznym drzewie zwierciadło wiedźmy to uroczy wizualny miks tradycyjnej ilustracji książkowej z wyobraźnią zainfekowaną hollywoodzkim blockbusteryzmem. 

Najważniejszy w całej tej gonitwie pozostaje jednak żelazny morał. Nie możemy za bardzo liczyć na magiczne korzyści płynące z kształtu, proporcji, wagi czy długości własnego ciała – to tylko jedne z właściwości, zmienne i ulotne tak jak zmienny i ulotny jest dominujący w danej chwili kanon piękna. Lepiej zaakceptować siebie, zaakceptować różnorodność, nie oceniać po widoku i pozwolić bliźnim być takimi, jakimi w istocie mogą albo chcą być – bez pogardy i wstydu. Banalne, a jednocześnie niezbędne. I jakby wciąż nie do końca rozpoznane. 
1 10
Moja ocena:
7
Publicysta, eseista, krytyk filmowy. Stały współpracownik Filmwebu, o kinie, sztuce i społeczeństwie pisze dla "Dwutygodnika", "Czasu Kultury", "Krytyki Politycznej", "Szumu" i innych. Z wykształcenia... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones