Recenzja filmu

Bękarty wojny (2009)
Quentin Tarantino
Eli Roth
Brad Pitt
Mélanie Laurent

Świr dla świrów

Tarantino znowu bawi się kinem. Nie zamierza nic nikomu udowadniać, nie tworzy, by uczyć, wychowywać czy zmieniać świat. Dlatego razem z jego najnowszym filmem otrzymujemy kolejną porcję czystej
Tarantino znowu bawi się kinem. Nie zamierza nic nikomu udowadniać, nie tworzy, by uczyć, wychowywać czy zmieniać świat. Dlatego razem z jego najnowszym filmem otrzymujemy kolejną porcję czystej rozrywki. W "Bękartach" mimo wysublimowanego stylu widać niezwykłą swobodę reżyserską. Każde skrupulatnie budowane napięcie jest szybko ostudzane salwą z karabinu maszynowego. A napięcie faktycznie tworzone jest po mistrzowsku. Możemy je poczuć już w pierwszej scenie na francuskiej prowincji, świetnie zagranej przez Denisa Menocheta i Christopha Waltza. Ten wstęp opatrzony tytułem "Pewnego razu w okupowanej przez nazistów Francji..." jest zapowiedzią tego, co będziemy oglądać przez następne 2,5 godziny. Cała akcja skupia się wokół dwóch wątków: młodej właścicielki kina, która planuje osobistą zemstę na przywódcach III Rzeszy, oraz tytułowego żydowskiego oddziału pod wodzą porucznika Aldo Raine'a. Niestety ta pierwsza historia jest dużo bardziej rozbudowana, a o dokonaniach Bękartów więcej dowiadujemy się z opowiadań niż z oglądania ich w akcji. Więcej tu też soczystych dialogów niż wybuchów i strzelanin, ale te – gdy się już pojawiają – naprawdę wbijają w fotel. Dopiero, gdy kurz opadnie, możemy ocenić straty i spróbować poukładać sobie, co się właściwie stało. Niektóre długie, przegadane sekwencje zaczynają nudzić i mamy wrażenie, że akcja stoi w miejscu. Reżyserowi wystarczy jednak pięć sekund po 10-minutowej gadaninie żeby odwrócić historię do góry nogami. Zdecydowanie najciekawiej wypadają konfrontacje dwóch głównych bohaterów w osobie Brada Pitta i Christopha Waltza. Porucznik Aldo Raine to człowiek, którego jedynym życiowym mottem jest hasło: "killin' nazis" wypowiadane z komicznym akcentem z Tennessee. Z kolei Waltz został za swoją rolę doceniony w Cannes Złotą Palmą – i nie ma co się dziwić; jego Hans Landa jest postacią wręcz psychopatyczną. Sprawia wrażenie wszechwiedzącego, a jego opętańczy śmiech i opanowanie wzbudzają więcej grozy w potencjalnych ofiarach, niż cały oddział SS. Szkoda tylko, że Tarantino nie pokazał nic nowego, jeśli chodzi o formę. Znowu mamy podział na rozdziały, a muzyka (w tym samym klimacie, co zwykle) tym razem zupełnie nie współgra z obrazem. Zastosowanie swoich firmowych schematów nie sprawdziło się w realiach II Wojny Światowej. Dobrze, że końcówka jest tak miażdżąca – to rzuca cień zapomnienia na wtórny sposób narracji. Przez chwilę w kinie zacząłem nawet myśleć, że Quentin wybrał sobie niewdzięczny temat na intrygę, bo każdy przecież wie. jak skończyła się wojna. Ale chyba zapomniałem, z kim mam do czynienia. I można zarzucać Tarantino, że jest chory psychiczne i ma nierówno pod sufitem, że nabija się z zabijania i tematu śmierci, tworzy filmy o nieuzasadnionej brutalności, promuje przemoc itp., itd. Pewnie! Tylko że to my wszyscy siedzimy potem w kinie i ryczymy ze śmiechu, kiedy krew tryska na ekran, a Eli Roth rozgniata czaszkę niemieckiego żołnierza kijem bejsbolowym. Quentin po prostu po raz kolejny udowadnia nam, że wszyscy jesteśmy takimi samymi chorymi świrami.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Kiedy do mediów przedostały się pierwsze informacje o planowanym najnowszym projekcie Quentina Tarantino,... czytaj więcej
Najnowszy film Quentina Tarantino "Bękarty wojny" już teraz, zaledwie kilka tygodni po premierze... czytaj więcej
Quentin Tarantino - to nazwisko przebrzmiewające głośnym echem przez branżę filmową, budzące tyle samo... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones