Tajemnicki 

Sedno stylu Honga tkwi w napięciu między spokojną obserwacją a inscenizacją, między prawdą a fikcją. Czuć to napięcie chociażby w dialogach, które na pewno napisano, a jednak brzmią niczym
Tajemnicki 
Sang-soo Hong kręci filmy, które łatwo się ogląda, ale o których trudno się mówi. Ich urok jest bowiem ulotny jak mgiełka, a ich prostota jest prostotą zagadkową. Koreańczyk to jeden z reżyserów opowiadających w kółko niemalże tę samą historię w niemalże tym samym stylu: tak lekkim, że niemal niewidzialnym, a jednak absolutnie niepodrabialnym. Hong włącza po prostu kamerę i filmuje ciągnące się dyskusje o wszystkim i o niczym: jego bohaterowie wciąż tylko rozmawiają, piją soju i niezręcznie tańczą na polu minowym konwenansów. Jest w tym jakiś fascynujący paradoks: opowieści o komunikacyjnych impasach komunikowane są najefektywniej i najniefektowniej jak się da. Łatwo mrugnąć i pomylić kino Honga z telenowelą. Nic dziwnego, że jest to twórczość, którą albo się lubi, albo nie. Łatwiej bowiem te filmy "poczuć", niż zrozumieć, skąd bierze się ich urok.

"Kobieta, która uciekła" (2020) nie przynosi rewolucji. Muza reżysera, znana m.in. z "Teraz dobrze, wtedy źle" (2015) czy "Samotnie na plaży pod wieczór" (2017) Min-hee Kim, gra tym razem Gamhee, która pod nieobecność męża spotyka się z trzema znajomymi. Kobiety rozmawiają, piją i jedzą, a autor zamyka to wszystko w miniaturowej formie 77 minut. W porównaniu z innym zrealizowanym w tym samym roku filmem reżysera mamy tu jednak Honga w wersji wyrafinowanej. 

"Wstęp" (2020) – bo o nim mowa – miał swój urok, ale miał też skrajnie luźną (ktoś powie: niechlujną) formę. Stanowił ciąg słabo powiązanych ze sobą scenek sfilmowanych w serii przepalonych bądź nieostrych ujęć. "Kobieta, która uciekła" tymczasem już od początku koi oczy pastelową paletą barw, eleganckim kadrowaniem i kompozycyjną konsekwencją. Długie, niby "obojętne" ujęcia pulsują w rytmie "a to szeroki plan, a to transfokacja", fabuła układa się natomiast w kształt bliski wierszowi czy piosence. Mamy tu trzy sympatyczne "zwrotki", w których miło rozmawiają ze sobą kobiety, oraz trzy dysonansowe "refreny", gdzie wejście jakiegoś mężczyzny wprowadza nagły zgrzyt. Neutralna bezkształtność życia zostaje ujęta w ramy i rymy przejrzystej filmowej struktury: elegancka reżyseria Honga pięknie przekształca tu prozę życia w kinową poezję.

Słowo "poezja" kojarzy się zaraz z napinką czy pretensją, ale nie tędy droga. Hong zwyczajowo trzyma się blisko ziemi, co najwyżej wydobywając absurd koreańskiej zwyczajności. Gamhee i jej przyjaciółki konwersują przecież o sprawach ostentacyjnie banalnych. Mowa tu o jedzeniu i gotowaniu, małżeństwach i romansach, pracy i mieszkaniu. "Ekscytującym" tematem jest… niska kaucja. Bijący z ekranu ciepły spokój podszyty jest jednak melancholią. Między wierszami da się wyczytać frustrację koreańską – a może po prostu ogólnoludzką – kondycją. Ta błaha codzienność toczy się bowiem w klatce nieelastycznej społecznej etykiety oraz dyskretnie panoptycznych osiedli, gdzie panuje permanentna inwigilacja sąsiadów oraz kamer monitoringu. Najwięcej frustracji generuje jednak – jak zwykle – płeć. Hong konfrontuje kobiecą egzystencjalną higienę z męskim rozklekotaniem. Harmonia przyjacielskich rozmów między paniami raz za razem zostaje zaburzona przez ingerencję jakiejś toksycznej bądź sfrustrowanej męskości. Kobiety regularnie puszczają tu w niepamięć kolejne krzywdy, mężczyźni zaś kurczowo trzymają się swoich traum i punktów widzenia. Ale nawet na te męsko-damskie dramaty Hong spogląda z życzliwym dystansem, nie tyle nawet zgryźliwie ironicznym, co sympatycznie stoickim. 

Mimo tego neutralnego spojrzenia kino Honga skrywa jakąś tajemnicę – czy może raczej kilka tajemnicek. Reżyser zawiesza wątki w niedopowiedzeniach, czegoś nie mówi albo zaprzecza sam sobie, pozostawia puste miejsca, mimochodem prowokując kolejne pytania. Dlaczego Gamhee zwierza się każdej ze swoich koleżanek, że każdy dzień małżeństwa spędza z mężem, a jednak oglądamy aż trzy rożne dni spędzone bez niego? Co jest na trzecim piętrze mieszkania, na które nie chce wpuścić Gamhee Young-soon (Young-hwa Seo)? Kto jest tytułową "kobietą, która uciekła"? Czy to sąsiadka, która porzuciła rodzinę? Czy to Young-soon, która uwolniła się od męża? Czy to Su-young (Seon-mi Song) opędzająca się przed natrętnym byłym kochankiem? Hong nie ma zamiaru rozwiewać tych wątpliwości, a sekret jego kina polega na tym, że w sumie nie ma to znaczenia.

Sedno stylu Honga tkwi przecież w napięciu między spokojną obserwacją a inscenizacją, między prawdą a fikcją. Czuć to napięcie chociażby w dialogach, które na pewno (przynajmniej częściowo) napisano, a jednak brzmią niczym zaimprowizowana (czy wręcz podsłuchana) paplanina. Albo w programowym "nie-aktorstwie", wymagającym w rzeczywistości cokolwiek wyrafinowanego aktorskiego warsztatu. U Honga nawet kot popisuje się bezbłędnym komediowym timingiem i nie sposób powiedzieć, czy to inscenizatorski geniusz twórcy czy szczęśliwy wypadek przy pracy. Koniec końców nie ma to jednak znaczenia: liczy się ekranowy efekt – tyleż subtelny, co jedyny w swoim rodzaju. Nie ma niespodzianki w tym, że Gamhee znajduje bezpieczny azyl właśnie w sali kinowej, gdzie na ekranie spokojnie szumi sobie morze, zupełnie niczym w jakimś innym filmie Honga
1 10
Moja ocena:
8
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones