Recenzja filmu

Dla Ellen (2012)
So Yong Kim
Paul Dano
Jon Heder

Powrót rockmana marnotrawnego

"Dla Ellen" to portret mężczyzny, który jak dziecko komunikuje się ze światem poprzez garderobę, plakaty na ścianie swojego pokoju, głośno słuchaną muzykę, spazmatyczny taniec – wszystko,
Jobie przegląda się w samochodowym lusterku, jakby szykował się na pierwszą randkę. Z miasta, w którym robi muzyczną karierę, przybywa do mieściny, w której żyje niewidziana od lat żona i nigdy niewidziana kilkuletnia córeczka. Celem wizyty jest podpisanie papierów rozwodowych. Trzydziestoletni chłopak ma rzadką, wypielęgnowaną bródkę, starannie dobraną garderobę, przetłuszczone włosy, co składa się na szczegółowo przemyślany styl rockowego dandysa. Lepiej go polubcie, bo na czas seansu jesteście na niego skazani – "Dla Ellen" to film od punktu do punktu ciągnięty przez jednego bohatera, w dodatku takiego, który nie za bardzo ma ambicję, by stać się motorem zdarzeń.

Jasność przekazu płynąca z wizerunku jest odwrotnie proporcjonalna do umiejętności komunikacyjnych. Chłopak przycina się, jąka, mamrocze do siebie, jakby był na spowalniających prochach. Próbuje grać rolę dorosłego mężczyzny, gdy żona oznajmia, że będzie z nim rozmawiać wyłącznie za pośrednictwem prawnika, ale cały czas wisi na emocjonalnej krawędzi, jakby miał się rozpłakać i przeprosić albo zacząć bić ze złości pięściami w stół. Prawdopodobnie miał zamiar coś wyjaśnić, naprostować sprawy. Podpisywany papier, w którym zrzeka się praw do córeczki, uświadamia mu stratę i skłoni go to do chaotycznej próby odzyskania czegoś, co nigdy do niego nie należało. Jeśli ma na to jakiś pomysł, raczej wam go nie wyjawi, bo Jobie ma spore problemy z formułowaniem myśli. Podobnie jak reżyserka, która wpatruje się w niego, jakby oczekiwała, że uzyska jakieś odpowiedzi, zanim postawi rzeczowe pytania.

Odpowiedzialność prowadzenia opowieści spada na barki młodego Paula Dano, który w swojej krótkiej karierze mocował się już z samym Danielem Day-Lewisem ("Aż poleje się krew"). Potrafi on wytrzymać taką presję. Jego spojrzenie zawsze sugeruje obłęd i rozpacz jednocześnie, co u aktora, obdarzonego twarzą dziecka, jest kapitałem nie do przecenienia. Sama rola też ma w sobie coś rozpaczliwego – Dano gra w sposób, który w amerykańskim kinie określa się jako "naturalistyczny" (w Europie ciężko zasłużyć na ten przymiotnik bez przekonującej sceny gwałtu). Oznacza to niemal biologiczną obecność aktora na ekranie – pot, łzy i grymasy czytane jeden do jednego. Reżyserka otacza go ciszą, długimi ujęciami buduje nastrój oczekiwania na eksplozję. A Dano wije się jak piskorz, ale brakuje mu materiału, by z tych męczarni ukręcić dramat człowieka niezdolnego do budowania relacji.

"Dla Ellen" to portret mężczyzny, który jak dziecko komunikuje się ze światem poprzez garderobę, plakaty na ścianie swojego pokoju, głośno słuchaną muzykę, spazmatyczny taniec – wszystko, tylko nie słowa i bezpośrednie gesty. Angażuje się w coś emocjonalnie, jakby na całym świecie nie istniało nic innego, by po chwili odwrócić głowę w inną stronę. Ucieka przed odpowiedzialnością, chociaż z nieodpowiedzialności nie potrafi czerpać radości. W powtarzającym się odruchu Jobie odwraca się w stronę lustra, dodając sobie odwagi, umacniając się w przekonaniu, kim jest. W lustrze odbija się czasem niewyraźnie grany przez Jacka Nicholsona bohater "Pięciu łatwych utworów"So Yong Kim nawiązuje do filmu Boba Rafelsona, m.in. cytując jedną z jego kluczowych scen. Jobie nie ma jednak bezczelnego uroku, którym Robert pokrywał strach.

So Yong Kim ocenia swojego bohatera ustami córeczki, z którą w końcu udaje mu się spotkać. "Jesteś chyba miłym człowiekiem" – mówi Ellen do przelansowanego mężczyzny, którego widzi po raz pierwszy w życiu. Ale nie rzuca mu się na szyję, nie zwierza, nie robi zachęcających gestów. Ma uzasadnione pretensje, a jeśli łączą się z nimi nadzieje, to niewielkie. Skoro 4-latka nie jest w stanie wykrzesać z siebie więcej entuzjazmu dla bohatera, co ma zrobić dorosły widz? Bycie prawdopodobnie miłym człowiekiem, to prawdopodobnie za mało.
1 10
Moja ocena:
5
Rocznik '82. Urodzony w Grudziądzu. Nie odnalazł się jako elektronik, zagubił jako filmoznawca (poznański UAM). Jako wolny strzelec współpracuje lub współpracował z różnymi redakcjami, z czego... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones