Recenzja filmu

Dom, który zbudował Jack (2018)
Lars von Trier
Matt Dillon
Bruno Ganz

Do góry nogami

Lars von Trier zrobił film "Dom, który zbudował Jack", by z dwóch poziomów powywracać nasze schematy do góry nogami. Po pierwsze z poziomu reżysera, po drugie z poziomu bohatera przez niego
W "Matce Boskiej płatnych morderców" Fernando Vallejo opowiada historię o tym, jak Alexis wraz z narratorem, starzejącym się pisarzem, idą ulicą Medellín i widzą psa w strumieniu, psa, który ma roztrzaskane biodro, bo pewnie potrącił go samochód, psa bez szans na przeżycie, "jednego z tych bezpańskich, kreolskich kundli", który tak leży i moknie, i się męczy pewnie już od kilku dni. Biedny pies. Pisarz mówi do Alexisa, że trzeba psa dobić, by ulżyć mu w cierpieniu, ale Alexis nie potrafi tego zrobić, więc pisarz robi to sam. Niby wszystko wydaje się być w porządku, tyle że Alexis to sicario, czyli płatny morderca na usługach narkobiznesu, codziennie strzelający do ludzi niczym w grze komputerowej, jeżdżąc po mieście na swoim skuterze. Więc nie do końca jest w porządku, bo coś nam tu nie gra, coś się wymyka, wiadomo, Kolumbia, lata 70., gdzieś dawno i gdzieś daleko, ludzie się zabijają, ale to da się wytłumaczyć, bo bieda, bo inne warunki, kraj inny, klimat, te ofiary trochę anonimowe i też pewnie niejedno miały za uszami, i on nagle nie chce zabić tego psa.

My, ludzie mamy wszystko poukładane, kowboj w czarnym kapeluszu jest zły, a kowboj w białym kapeluszu jest dobry (jeśli jest inaczej, to już nie western, a sztuka), prostytutka jest niemoralna, studentka polonistyki jest miła i spokojna, dresiarz jest pod wpływem i bije niewinnych, a ministrant to grzeczny chłopiec, złodziej jest zły, staruszek jest dobry, włóczęga zły, policjant dobry, zły, dobry, zły, dobry, a sicario rabuje, gwałci i zabija wszystko, co się rusza. Prosta sprawa. I nagle do tego naszego poukładanego świata przychodzi sobie Lars von Trier i pokazuje nam, że dialogi niekoniecznie muszą kończyć się tak, jak nam to podano na szablonach podczas socjalizacji. On się z naszej socjalizacji zwyczajnie śmieje! (Jak śmie?!) A jego bohater-psychopata, na którym socjalizacja się nie udała, ćwiczy przed lustrem miny, teksty i uśmiechy po to, by naiwni, tępi, głupi jak buty ludzie uwierzyli mu we wszystko, w co chce, bo jesteśmy takimi naiwnymi, tępymi, głupimi jak buty ludźmi, którzy uwierzą we wszystko, w co ktoś chce, jeśli okrasi to dobrym tekstem, odpowiednią miną, a jak doda jeszcze jakiś komplement, to ho, ho, nie ma co zbierać. Bo przecież człowiek o kulach wymaga współczucia, a nie podejrzliwości, czyż nie tak jest napisane w elementarzu? I tak to nasz Jack, facet, który ze zła pragnie uczynić sztukę albo może raczej za pomocą zła tworzy, złem maluje i projektuje, jeździ sobie po okolicy i zabija, z dnia na dzień odkrywając, że ludzie są głupsi, niż sądził dnia poprzedniego, i że można nimi manipulować jeszcze prościej, niż myślał tydzień temu, i że jest bezkarny, bo wychodzi poza schematy, poza które ci, którzy mają go ścigać, złapać albo chociaż nie dać mu się wykiwać, wyjść nie umieją.

Krytycy tak skrytykowali film "Dom, który zbudował Jack", że aż strach było na niego iść, jedząc coś wcześniej tego samego dnia. Spodziewałam się, że przez połowę seansu będę obserwować ściany, sufit i widownię, skręcając się, stękając, ale cóż… Krytycy po raz kolejny się nie spisali. Co więcej, myślę, że gdyby ten film zrobił, dajmy na to, X albo nawet Y, nie mówiąc już o modnym teraz Z, to byłyby peany, byłby artyzm odmieniany przez wszystkie przypadki i byłaby sztuka przez Dwa Wielkie SZ. A tak von Trier zagrał na krytycznej poprawności i dzięki niej na widzach, którzy, oczekując hardcore’u nie z tej ziemi, a widząc tylko sceny jak w pierwszym albo drugim lepszym serialu Netflixa, łapią się na tym, że tak naprawdę przeraża ich coś innego, że gdyby ten pies z "Matki Boskiej płatnych morderców" leżał w rowie, to mogłoby być gorsze niż to całe zabijanie, i to wcale nie jest w porządku, coś nam tu nie gra, bo przecież nie takiej hierarchii uczono nas od małego.

Myślę, że Lars von Trier zrobił film "Dom, który zbudował Jack", by z dwóch poziomów powywracać nasze schematy do góry nogami. Po pierwsze z poziomu reżysera, po drugie z poziomu bohatera przez niego wykreowanego (oraz przez Matta Dillona – świetny!, ale nagrody żadnej nie dostanie). Zrobił go, byśmy znaleźli siebie zaplątanych w schematy, pełni absolutnej nieumiejętności reakcji na jakiekolwiek odchylenie od normy, mimo że jesteśmy ludźmi, nie robotami albo – jakby ktoś inny powiedział – nie zwierzętami. Zrobił go, byśmy znaleźli siebie głupimi, lepiącymi się do każdego dobrego i taniego słowa i gestu. Zrobił go w końcu też, byśmy ujrzeli nasz proces oceny dzieła sztuki, która to ocena – mimo że jesteśmy już przecież lata po Duchampie, Warholu i nawet Baudrillardzie – wznosi się na wyżyny hipokryzji, mając podstawy w sprawach nieważnych, a omijając istotę. Taplając się w pochwałach dla jednego rodzaju kontrowersji i rzucają gromy w inny jej rodzaj, udowadniamy tylko to, że na żadną kontrowersję ani dyskusję, nawet tak otwarcie prowokacyjną, nie jesteśmy zwyczajnie gotowi. Nie wspominając już o jakiejkolwiek otwartości. Król jest nagi.

P.S. To chyba nie jest spoiler, bo jak zwykle u von Triera: zakończenie pominę, szkoda, że on tego nie zrobił.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Jakim twórcą Lars von Trier jest, każdy widzi i wie. Dzieła duńskiego reżysera to kino moralnego... czytaj więcej
Rzadko spotykane, by nazwisko reżysera, a nie aktora odruchowo kojarzono z danym filmem i by ten... czytaj więcej
Od momentu swojego reżyserskiego debiutu von Trier posługuje się kategoriami szoku, kiczu, perwersji,... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones