Recenzja filmu

Dzisiejsze czasy (1936)
Charlie Chaplin
Charlie Chaplin
Paulette Goddard

Zbuntowany trybik

Ostatnia podróż małego Trampa w wielkim stylu zamyka epokę kina niegadanego (ale jak najbardziej dźwiękowego) i jest tu wszystko, co ta "kategoria wagowa" ma najlepszego do zaoferowania. A sceny,
Najkrótsza współczesna recenzja "Dzisiejszych czasów" musi odpowiadać na oczywiste, wiszące w powietrzu pytanie: tak, warto zadać sobie nieco trudu, żeby znaleźć właściwe kino i kupić bilet na film niemal 80-letni (!), w dodatku powszechnie dostępny. Po prostu dlatego, że to 80 minut radości i filmowej perfekcji. To szczęście, że filmy Chaplina w odnowionych wersjach pojawiają się dziś w wąskim obiegu kinowym, a szczególnymi farciarzami są ci, którzy mają szansę w kinowych warunkach odkryć je po raz pierwszy. Ostatnia podróż małego Trampa w wielkim stylu zamyka epokę kina niegadanego (ale jak najbardziej dźwiękowego) i jest tu wszystko, co ta "kategoria wagowa" ma najlepszego do zaoferowania. A sceny, w których bohater zderza się z nieugiętą materią, próbując narzucić jej swoje zasady gry, należą do najdoskonalszych artystycznie osiągnięć kina wszechwag, absolutnie odpornych na upływający czas i do dziś działających jak precyzyjnie nakręcony zegarek.

Piekielną wizję nowoczesnej fabryki, w której zaczyna się opowieść, niewątpliwie zainspirowały osiągnięcia produkcyjne Forda, ale fantazja Chaplina zamienia szarą współczesność w wizję science fiction. Kierownik podgląda pracowników na wielkim ekranie, wygraża obibokom wirtualnym palcem i wydaje polecenia majestatycznemu osiłkowi, który niczym mitologiczna postać obsługuje samotnie tajemniczą maszynerię. Wdrażany program zautomatyzowanego karmienia pracowników jeszcze bardziej podniósłby wydajność, gdyby wśród ludzkich trybików uwijających się przy taśmie montażowej nie znalazł się Charlie. Czasy są ciężkie, więc bohater daje z siebie wszystko, automatycznie powtarzając sekwencję ruchów. Ale to wrażliwiec, psychika u niego krucha, więc załamanie nerwowe pozostaje kwestią minut. Tramp jako kółko zębate maszyny produkcyjnej to pomysł tak dobry, jak kij włożony między szprychy i garść piachu wsypana do baku paliwa. Efektem będzie upojna katastrofa.

Chociaż "Dzisiejsze czasy" bardzo niewspółcześnie unikają dialogów, opowiadają klasyczną, zgodną z oczekiwaniami publiki historię miłosną. Niepokorny robotnik spotyka ubogą dziewczynę i razem podejmują walkę o godne życie i miejsce w społeczeństwie, którego symbolem jest upragniony domek. Strukturalnie to jednak po prostu ciąg kilku genialnych sekwencji, w których główny bohater przebija się przez Amerykę zżeraną Wielkim Kryzysem. Po sekwencji "fabrycznej" następuje sekwencja "więzienna", po "więziennej" – "uliczna", po "ulicznej" – "romantyczna" itd., a każda sytuacja generuje szalone pomysły i mistrzowskie gagi. Sytuacja zmienia się jak w kalejdoskopie, świat wiruje wokół bohatera. Charlie między kołami zębatymi fabrycznej maszynerii i między policjantami a bandytami. Charlie w szponach machiny karmiącej i w tańcu nad przepaścią. Charlie na czele strajku, na celowniku złodziei i na kokainie. Nadaje to filmowi niespotykanej dziś gęstości i poza kilkoma wstawkami melodramatycznymi w zasadzie nie ma tu przestojów i miejsca na odpoczynek.

Mimo tego tempa do głosu dochodzi i tło. Komedia przesiąknięta jest atmosferą niespokojnych lat 30. Głodujące rodziny, mężczyźni stojący w kolejkach za pracą, wybuchające na prawo i lewo protesty. Jeśli ktoś jest w stanie przejść przez te "Dzisiejsze czasy" z godnością, to tylko bohater Chaplina – duchowa Wańka-wstańka, która z każdej strony obrywa i nigdzie nie może znaleźć oparcia. Gdy dotyka jednej rzeczy, inna spada mu na głowę; gdy wyciąga pomocną dłoń, ktoś zostaje ranny, a kiedy robi przerwę na śniadanie, kończy w więzieniu, nim przełknie pierwszy kęs. Ale zawsze wstaje – z uśmiechem albo wysoko podniesionymi pięściami. I naciągniętym mocno kapeluszem, który ma go chronić przed następnymi razami.

Chaplin nie bał się korzystać z dźwięku. "Dzisiejsze czasy" są jak najbardziej dźwiękowe, unikają jedynie scen "gadanych". Mistrz slapsticku planował film jako swój dialogowy debiut, ale podczas realizacji szybko zorientował się, że gdy Tramp przemówi na ekranie, na zawsze straci swój niepowtarzalny charakter. W 1936 oczekiwania widowni były oczywiste i Chaplin mistrzowsko sobie z nimi pogrywa. Prowokuje zwolenników Charliego mówiącego, drażni fanów Charliego niemego. W kulminacyjnej scenie wyprowadza w pole jednych i drugich, kończąc klasyczną epokę kina bardzo nowoczesnym żartem.
1 10
Moja ocena:
9
Rocznik '82. Urodzony w Grudziądzu. Nie odnalazł się jako elektronik, zagubił jako filmoznawca (poznański UAM). Jako wolny strzelec współpracuje lub współpracował z różnymi redakcjami, z czego... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Jegomość z charakterystycznym wąsikiem umieszczony między kołami zębatymi wchodzącymi w skład... czytaj więcej
„Dzisiejsze czasy” to szósty pełnometrażowy film Charlesa Chaplina. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć,... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones