Recenzja filmu

Faceci w czerni (1997)
Barry Sonnenfeld
Tommy Lee Jones
Will Smith

Faceci w czerni - nic dodać, nic ująć

Czarny znów jest w modzie! Dzięki "Facetom w czerni", filmowi Barry’ego Sonnenfelda, ludzie przypomnieli sobie, że nie ma nic bardziej stylowego niż noszenie garnituru w tym kolorze oraz
Czarny znów jest w modzie! Dzięki "Facetom w czerni", filmowi Barry’ego Sonnenfelda, ludzie przypomnieli sobie, że nie ma nic bardziej stylowego niż noszenie garnituru w tym kolorze oraz przeciwsłonecznych okularów (oczywiście, niezależnie od pogody). Czujesz bluesa, bracie? Nie muszę chyba mówić, że taki ubiór najbardziej pasuje do kultowych muzyków i tajnych agentów, zajmujących się problemem migrujących na Ziemię kosmitów, prawda? To właśnie jest praca J (Will Smith) i K (Tommy Lee Jones) – facetów od brudnej roboty. Gdy jakiś obcy narobi bałaganu, oni organizują ekipę sprzątającą. Gdy trzeba przyjąć nieoczekiwany poród z uwzględnieniem bliskich kontaktów trzeciego stopnia, oni robią za położników. Fakt, J się dopiero uczy – jest nowy w tym interesie. Trzeba jednak przyznać, że został zwerbowany w ostatniej chwili, gdyż teraz szykuje się naprawdę ostra jazda! Pewien duży Robak (Vincent D'Onofrio) ukradł Galaktykę – źródło gigantycznych pokładów energii – i przebywa właśnie na Ziemi. Jeśli agenci się nie pośpieszą, to arquilliański statek wojenny zetrze naszą ojczystą planetę z mapy świata, w ramach działań prewencyjnych. Oryginalność i styl to podstawa "Facetów w czerni". Wyobraźcie sobie futurystyczne gadżety, rodem z "Van Helsinga" oraz "Jamesa Bonda", podniesione do kwadratu i okraszone świetnymi tekstami (z których część już stała się kultowa) oraz osobliwym poczuciem humoru. Do tego dochodzi idealnie dobrany duet aktorski – Jones plus Smith. Obydwaj zagrali zimnych perfekcjonistów, dla których pożarcie przez gigantycznego karalucha to chleb powszedni. Warto również zwrócić uwagę na wręcz fenomenalną rolę Vincenta D'Onofrio, który, grając kosmitę w ludzkim ciele, wycisnął z roli, co tylko się dało. Był chaotyczny, gwałtowny i całkowicie nieludzki! Oczywiście, nie może być tak dobrze, by były same plusy. Odbiór "Facetów w czerni" zależy głównie od indywidualnych preferencji każdego widza – osobiście spotykałem się z dwiema grupami ludzi. Tymi, którzy zakochali się w J i K, oraz tymi, którzy owy duet omijali szerokim łukiem i nigdy nie dali się skusić na powtórny seans. Ile ludzi, tyle gustów i tego nic nie zmieni – dodam tylko od siebie, że każda powtórka była dla mnie, w tym przypadku, bardzo przyjemna. Nie można twórcom odmówić jednej rzeczy – gdy już wzięli się za robotę, to zrobili wszystko, co mogli, by efekt końcowy był jak najlepszy. Mimo względnie podeszłego wieku, jak na produkcję science fiction, film "Faceci w czerni" nie zestarzał się nawet odrobinę. Efekty specjalne zostały tak dopracowane, by nie razić oglądających i w dziesięć lat po premierze. Efekt jest dokładnie taki, jak na przykład w "Terminatorze 2" Jamesa Camerona – niezależnie od tego, kiedy się go ogląda – film zawsze wydaje się nowy. Całość jest podkreślona przez całkiem przyjemną muzykę Danny’ego Elfmana, która, w szczególności na początku, pozwala wczuć się w atmosferę. A warto dać się wchłonąć, gdyż wtedy najłatwiej docenić otaczający wszystko absurd i pewną skromną prawdę o działaniu mniej oficjalnych organizacji rządowych, opowiedzianą z przymrużeniem oka. I pamiętajcie – Elvis nie umarł! On tylko wrócił do domu...
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones