Recenzja wyd. DVD filmu

Haunt (2013)
Mac Carter

So, you want to hear a ghost story?

Choć nie nastał jeszcze czerwiec, filmowy rok 2014 mógłby już zostać okrzyknięty czasem horroru. W ciągu czterech i pół miesiąca kina oraz serwisy typu "video on demand" zostały zalane
Choć nie nastał jeszcze czerwiec, filmowy rok 2014 mógłby już zostać okrzyknięty czasem horroru. W ciągu czterech i pół miesiąca kina oraz serwisy typu "video on demand" zostały zalane potężną dawką obrazów grozy (światło dzienne ujrzały m.in. przygotowywane od lat splattery "Wolf Creek 2" i "Nurse 3D"). Parę dni temu bogata oferta jednego z operatów VOD zwróciła moją uwagę na niezależną pozycję zza Oceanu. Jakim filmem okazał się wymownie zatytułowany horror "Haunt" oraz jak wypada w zderzeniu z brygadą innych gatunkowych nowości?

"Haunt" rozpoczyna się sceną retrospekcji, w której Jacki Weaver ("Poradnik pozytywnego myślenia") łamie czwartą ścianę i retorycznie pyta, czy chcemy usłyszeć opowieść o duchach. Poznajemy zawartość albumu rodziny Morello. Czarno-białe fotografie przytaczają dramat matki i ojca, którzy za sprawą okrutnych kolei losu tracą troje dzieci. Po latach ginie także Franklin Morello. Wdowa po tragicznie zmarłym mężczyźnie sprzedaje dom, który uznany został za przeklęty. Wprowadzają się do niego Asherowie – szczęśliwe małżeństwo wraz z osiemnastoletnim synem oraz dwiema córkami. Posiadłość leży na skraju lasu, jest spowita mrokiem i skrzypi ze starości. Nastoletni Evan zawiera przyjaźń z mieszkającą w sąsiedztwie rówieśnicą, Sam. Młodzi, ogarnięci wzajemną fascynacją, odkrywają sekrety starego budynku. Sekrety, które nie powinny zostać poznane.

Film stanowi połączenie melancholijnego horroru oraz utartego love story. Jeśli mariaż ten mimowiednie skojarzył się Wam ze "Zmierzchem", muszę Was uspokoić. "Haunt" adaptację powieści Stephanie Meyer przypomina tylko w teorii, a konwencjonalność przedstawionego w nim wątku miłosnego okazała się jego siłą. Romantyzm relacji Evana i Sam oparty został na klasycznych wzorcach filmowych i literackich. Abstrahując od aspektu paranormalnego, "Haunt" odczytać można jako historię pierwszej miłości, a nawet metaforę seksualnego przebudzenia.

Debiutancki projekt pełnometrażowy Maca Cartera jest jednak przede wszystkim czystej rasy horrorem. I to bardzo udanym! Tutaj również obręby gatunku zamknięte zostały w klasyczną formę. Pierwocina Cartera przypomina po części "Kobietę w czerni" Jamesa Watkinsa, współczesną produkcję wytwórni Hammer Film. Sekwencji prowokujących gęsią skórkę i konwulsyjne, niespokojne podrygi znajdziemy w "Haunt" przynajmniej kilka, a każda kolejna scena działa z większą intensywnością niż poprzednia. Ich sukces wynika w dużej mierze z prostoty. Okazuje się, że najbardziej oczywiste horrorowe gesty, zagrania, które każdy niemal widz potrafiłby spisać w kompendium gatunkowej sztampy, nadal potrafią straszyć i zaskakiwać. Potrafią jednakże tylko wówczas, gdy reżyserią tysiąc pierwszego horroru o duchach zajmuje się twórca niemniej kompetentny niż Mac Carter. Wizja Cartera nie tylko jeży włos na głowie żądnego lęku widza, jest też objawieniem sporej kinematograficznej inteligencji, wzorowego smaku oraz imponujących zdolności w dyrygowaniu zespołem technicznym. W tym miejscu słowa uznania należą się operatorowi Adamowi Marsdenowi. Czy nie uważacie, że dał on obraz jednej z najbardziej ponurych i budzących dyskomfort celuloidowych rzeczywistości, jakie widziało współczesne kino grozy?

Odpowiadając na pytanie wieńczące pierwszy akapit tekstu, na tle bieżącej sceny horroru "Haunt" wypada bardzo dobrze. Nawet, jeśli brak mu temperamentu recenzowanego przeze mnie niedawno thrillera "The Den", niedostatki te nadrabia mocno upiorną atmosferą. Jest w tym filmie coś, co przyprawia o zimny dreszcz.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones