Recenzja filmu

Inwazja: Bitwa o Los Angeles (2011)
Jonathan Liebesman
Aaron Eckhart
Michelle Rodriguez

Za linią wroga

Biedna ta nasza Ziemia. Nie dość, że my, ludzie, nie potrafimy jej uszanować, to jeszcze co chwila jakaś obca cywilizacja czegoś nam zazdrości i organizuje widowiskowe wyprawy z niekoniecznie
Biedna ta nasza Ziemia. Nie dość, że my, ludzie, nie potrafimy jej uszanować, to jeszcze co chwila jakaś obca cywilizacja czegoś nam zazdrości i organizuje widowiskowe wyprawy z niekoniecznie pokojowymi zamiarami. Dokładnie tak można streścić "Inwazję: Bitwę o Los Angeles".

Czy ten film różni się czymś od sztandarowych dzieł tego gatunku, jak np. "Dnia Niepodległości"? Sposobem pokazania akcji. O ile w innych pokrewnych filmach inwazja jest niesamowicie spektakularna i pokazana z każdej możliwej perspektywy, tu nie ma takiego rozmachu. I tu objawia nam się najbardziej specyficzna cecha filmu - cała akcja kręci się wokół oddziału marines wysłanego celem ewakuacji ludności. Wydawać się może, że to całkiem oryginalna koncepcja, ale... sprawdza się średnio. Bo przecież taki "typ" filmów, jak "atak obcych na ziemię" zawsze stawiał na przepych, prawda? Scen, które zapadały by w pamięć dzięki swej "epickości", prawie tu nie ma. Niestety prowadzi to do tego, że nieustanne patrzenie na grupkę komandosów robi się monotonne, a z czasem po prostu nudne.

Przed nudą ratują nieźle zrobione sceny strzelanin. Kręcone z ręki, odpowiednio dynamiczne i dające sporą satysfakcję. Tu raczej ciężko się przyczepić. Wszyscy fani powinni czuć się spełnieni.

Niestety coś jeszcze nie styka. Aktorstwo jest w miarę do przyjęcia, choć płakać po żadnym z żołnierzy nie będziemy, ale niektóre dialogi to większe tortury dla uszu niż muzyka takiego jednego nastolatka z Kanady. Twórcy widocznie postanowili uświadomić widzowi, że najważniejsza jest ojczyzna, że należy zawsze walczyć do końca, nie poddawać się (nigdy!) i przybliżyć mu jeszcze kilka innych podstawowych wartości przeciętnego amerykańskiego marines, a na wypadek, gdyby wyleciało mu to z głowy, powtórzyć jeszcze z siedem razy.

Chyba pora na podsumowanie. Ten film przypomina "Helikopter w ogniu", więc jeśli wyobrazicie go sobie w konwencji sci-fi i efekt waszych wyobrażeń was zadowoli - "Inwazja: Bitwa o Los Angeles" to film dla ciebie. Ja, będąc już po seansie, sam nie wiem co właściwie powinienem o nim myśleć. Więc standardowo - miłośnicy akcji nich rozważą, miłośnicy sci-fi i tak pójdą, a reszta niech sobie daruje.

Za to mogę wam zagwarantować jedną rzecz - padniecie ze śmiechu, gdy już na ekranie wyjaśni się, dlaczego obcy na nas najechali.
  
1 10
Moja ocena:
4
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
O takich filmach, jak "Bitwa o Los Angeles" potocznie mówi się "odmóżdżacze". Jak to pięknie brzmi?... czytaj więcej
Na początku były zachęcające materiały o niepokojąco regularnych odwiedzinach niezidentyfikowanych... czytaj więcej
Meteoryty zbliżają się do Ziemi. Zwykle takie zjawiska zostają zauważone z dużej wyprzedzeniem, teraz... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones