Recenzja filmu

Kajtek Czarodziej (2023)
Magdalena Łazarkiewicz
Eryk Biedunkiewicz
Maja Komorowska

Uroki dorastania

Prawie 90-letnią powieść przebrano przecież w fatałaszki, które młody widz będzie mógł przeczytać w bajkowym kluczu. Oryginalne losy małego Antka (przydomek "Kajtuś" zdobył w jednej z
Uroki dorastania
źródło: Materiały prasowe
W wywiadach Magdalena Łazarkiewicz przyznawała, że realizacja "Kajtka Czarodzieja" była jej pisana od 30 lat. Reżyserka obiecała niegdyś swoim dzieciom, że zekranizuje powieść Janusza Korczaka. Współczesna premiera to więc projekt w zasadzie międzypokoleniowy: obejrzą go najmłodsi, ale sam syn Antoni (wraz z żoną Mary Komasą) pomógł zrealizować dawne marzenie, tworząc filmową muzykę. Przez dekady realizację projektu opóźniał brak dostępnej polskim budżetom technologii: nadnaturalny świat "Kajtka" nie powstałby bowiem bez udziału animacji komputerowej. Dziś wreszcie na ekranie mogą zagościć wymyślne czary. Choć groziło to tanią sztucznością, spektakl łączy się tu z kreatywnym obchodzeniem ograniczeń, a niedostatki kryje montaż - widz więc nie ucierpi. Od magicznych renderów nadal ważniejsze jest budowanie ekranowych relacji, bez których opowieść pozostałaby ramotą, a jej przesłanie - zaklęciem rzuconym w próżnię.

Prawie 90-letnią powieść przebrano przecież w fatałaszki, które młody widz będzie mógł przeczytać w bajkowym kluczu. Oryginalne losy małego Antka (przydomek "Kajtuś" zdobył w jednej z warszawskich bram, podczas przerwy na papierosa) pozostały baśnią ze swoim niesamowitym wyrazem. W końcu dla dziecka czas płynie inaczej, a "kiedyś" czy "wczoraj" znaczy dlań tyle co "dawno, dawno temu". 





Filmowego bohatera przyłapujemy na pierwszych psotach buntującego się nastolatka. Na podwórku Kajtek nie imponuje, ale musi bronić się przed dokuczaniem: świat nie jest bowiem gotowy na czarodziejów, zwłaszcza na tych prawdziwych. Wtem jego przeszłość, przyszłość oraz teraźniejszość odzywają się z przerażającym hukiem. Liczbę znanych odpowiedzi przygniata ilość pytań: o zmarłą mamę (Eva Sakálová), o zmartwionego i surowego tatę (Grzegorz Damięcki), opiekuńczą babcię (Maja Komorowska), a w końcu – o jego niezwykły dar. Odkrywając swoje moce, młody bohater ściąga na siebie coraz większą uwagę. Staje w szranki z prawdziwym mrokiem, ale zamiast pojedynku sił, kartą przetargową okażą się rodzinne sekrety.


Łazarkiewicz w duecie ze współscenarzystką Katarzyną Terechowicz nie rezygnuje z wyjątkowo polskiego kontekstu. Choć pozostanie on czytelny wyłącznie dla starszego odbiorcy, jest jasne, że tożsamość dziecka kształtuje się na tle społeczeństwa pełnego różnych grup outsiderów. Kajtek poznaje trupę cyrkowców, właściciela tajemniczego antykwariatu (Piotr Głowacki) czy skrytego przed słońcem chłopaka (Krzysztof Zarzycki). Widzi, że swój dar może przekuć w coś dobrego i tak pomagać najsłabszym – wbrew uprzedzeniom kolegów czy belferskiej władzy w szkole. Tu opowieść o opresyjnej rzeczywistości znajduje swój właściwy bieg. Reżyserka "Ostatniego dzwonka" i "Na koniec świata" wyciąga z historii znajome motywy. Łazarkiewicz pokazuje, że dążenie do wolności w totalitarnym państwie, nieudanym małżeństwie czy w starciu z czarnoksiężnikiem pozostaje potrzebą młodych. A Kajtusiowej walce dobra ze złem dopisuje dodatkową, czytelną metaforę. Bo nie ma zgody na świat bez szacunku do innych.

Motyw buntu młodego idealisty obiecuje zawrotne tempo fabuły. Jednak chłopacka krucjata przeciw zakazom i pustym plamom na mapie gubi gdzieś dynamikę, a bezustanna ucieczka przed problemami odbija się od ram opowieści. Kajtek niby walczy o swoje, stawia czoła kłopotom - ale jedynie w formie gagów i przygód na jedną scenę. W połączeniu z ładunkiem trudnych emocji rodzi to dysonans. Rozegrana tylko w najwyższych rejestrach akcja szybko nasyca i niebezpiecznie nudzi. Podobnie prezentują się drugoplanowi bohaterowie. Barwny kordon wzbogaca świat przedstawiony i - niestety - szybko płowieje. Charaktery na dwa przymiotniki bledną przy złożonym portrecie tytułowego czarodzieja. Debiutujący na wielkim ekranie Eryk Biedunkiewicz bez trudu wchodzi w buty superbohatera, który musi odpowiedzialnie używać swoich mocy, zagubionej półsieroty czy poszukiwacza przygód i zabawy bez konsekwencji. Ale liczne wątki tylko komplikują jasny przekaz. Bo pomimo ponadczasowych, zgodnych puent, "Kajtka Czarodzieja" domyka klamra rodem z klasycznej, długiej powieści, a nie współczesnego filmu o dorastaniu. I tak z seansu powoli ulatuje ta magiczna siła, która powinna trzymać przy ekranie.



Przecież nie jest przypadkiem, że otwierającym film MacGuffinem okazuje się cudowny projektor, który dzięki mocy miłości ożywia stare zdjęcia. Praca na pierwowzorze z innej epoki wymusiła przepisanie opowieści, a pomimo dekad na karku hologram pokazuje wciąż aktualne przesłanie. Łazarkiewicz budzi bardzo złożone emocje, które gubią się pomiędzy logicznymi skrótami i szybkim tempem. Czuć jednak, że ekranowa rzeczywistość oferuje więcej niż tylko ładny obrazek. Młoda widownia będzie mogła przyswoić co najmniej kilka empatycznych, życiowych lekcji o poświęceniu i przyjaźni. Między innymi tę, że problemy rozwiązuje zaangażowanie zarówno rozumu, jak i serca. Na nieszczęście filmu, rady trzeba posłuchać też przy ocenie seansu.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones