Recenzja filmu

Kroniki mutantów (2008)
Simon Hunter
Thomas Jane
Ron Perlman

Kolejna lekcja z cyklu - jak mimo woli uratować świat i zostać bohaterem

Współczesne filmy coraz częściej są ekranizacjami i to już nie tylko popularnych książek czy komiksów, ale również gier komputerowych („Hitman”, „Max Payne”). Tym razem autorzy tytułowych 
Współczesne filmy coraz częściej są ekranizacjami i to już nie tylko popularnych książek czy komiksów, ale również gier komputerowych („Hitman”, „Max Payne”). Tym razem autorzy tytułowych  „Kronik mutantów” posunęli się krok dalej, adaptując do swojego dzieła świat, będący tłem karcianych gier RPG. W swojej wizji reżyser Simon Hunter przedstawia go w „komiksowej” stylistyce, w dużej mierze z pomocą cyfrowych efektów specjalnych, które niestety często sprawiają wrażenie mało realistycznych. Obraz przedstawiony jest w zimnych barwach z dodatkiem jaskrawych elementów takich jak np. żółte czy niebieskie światło. Od początku nasuwają się skojarzenia z takimi produkcjami jak „300” czy „Sin City - Miasto grzechu”. Rzadko kiedy widzimy plan z dalszej perspektywy, za to mnóstwo jest w nim zbliżeń, a kamera często „skacze”, pogłębiając wrażenie współuczestniczenia w wydarzeniach. Przenoszą nas one do roku 2707, kiedy to ludzka cywilizacja na Ziemi chyli się ku upadkowi. Trwa nie mająca końca wyniszczająca wojna pomiędzy czterema korporacjami o niewielkie zasoby pozostałych surowców.  Jednym z  żołnierzy - najemników jest John Mitch Hunter (w tej roli Thomas Jane), którego poznajemy w scenie, której akcja toczy się w trakcie krwawej i brutalnej bitwy. Przypomina ona kadry filmu historycznego, łączącego w sobie wiedzę na temat taktyki walk z obydwu Wojen Światowych. Reżyser nie silił się tu na innowacyjność. Żołnierze siedzą więc w okopach, skąpani w błocie, strugach deszczu i gradzie pocisków wrogiej artylerii. Wszędzie walają się oderwane kończyny i ich dawni właściciele. Ludzie giną w walce o każdy metr terenu, bezsensownej walce, w której nikt nie może zyskać ,może natomiast zarobić. Trudno doszukać się tu jakichś wyższych wartości, wojna toczy się o pieniądze. Jak wielokrotnie powtarza Hunter „nie płacą mi za wiarę, ale za rozpierdol”. A to tylko mała próbka wulgarnego i siarczystego języka, którego używają bohaterowie. Niepodzielnie króluje tutaj nieśmiertelne „fuck”i taka właśnie jest jak się wydaje życiowa dewiza Huntera - „fuck you”, „fuck man kind”… Wszechogarniające zło, takie jakie tylko człowiek potrafi wyrządzić innemu człowiekowi, przebić może tylko zło jeszcze większe i bardziej okrutne. I tak się dzieje, zbłąkany pocisk niszczy pieczęć, która chroniła wejście do starożytnych katakumb, ściągając na rodzaj ludzki straszniejszego wroga. To zmusza walczące strony do sojuszu przeciwko wspólnemu wrogowi. Utworzony zostaje oddział, który ma za zadanie wykonanie niewykonalnej z pozoru misji. Musi udać się do katakumb i zniszczyć śmiercionośna maszynę, zmieniającą umierających i martwych ludzi w mutantów. Bohaterowie, mający tego szczytnego dzieła dokonać są osobowościowo nieskąplikowani. Różnią się przede wszystkim stylem walki i taktyka  unicestwiania wrogów. Na uwagę zasługuje tutaj postać brata Samuela (Ron Perlman). To on jest inicjatorem całej misji. Jest człowiekiem wiary, skłonnym do największych poświęceń w imię Boga i rodzaju ludzkiego. Ciężko jednak odnaleźć na twarzy Pearlmana ślad tych wzniosłych emocji. Gra on bez przekonania, jako plus trzeba mu zapisać jego głos prowadzący narracje. Słabość jego gry widać jednak jak na dłoni w scenie jego rozmowy z Constantinem (John Malkovich), który znalazł się w filmie jakoby na okrasę. Występuje on niestety przez zaledwie pięć minut. W produkcji udział wzięły także Devon Aoki (znana z roli Micho w „Sin City - Miasto grzechu”) oraz Anna Watson (tutaj w roli Severian, strażniczki Sekretnej Księgi). Obsada stoi wiec na całkiem niezłym poziomie. Tym bardziej dziwi fakt, ze wielu aktorów gra „kwadratowo”, możliwe że znacznie lepszym rozwiązaniem byłoby zatrudnienie bardziej doświadczonego reżysera (pierwotnie miał nim być John Carpenter), a ta zmiana na pewno nie przyczyniła się na lepsze. Nawet niewprawne oko dostrzeże takie wpadki  jak pełna szklanka, która w następnym kadrze stoi jak gdyby nigdy nic pusta. I takich niedoróbek znajdziemy więcej. Świat stworzony w filmie również nie zachwyca. Nie znajdziemy tu zapierających dech w piersi widoków wizji świata przyszłości, za to często wyda się nam groteskowy. Latające do sąsiednich kolonii (np. na Marsa) statki kosmiczne to nic więcej tylko połączenie lokomotywy ze statkiem parowym. Bo tu wszystko napędzane jest węglem (przywodzi to na myśl „Sky Kapitan i świat jutra”). Na minus trzeba zapisać również filmowi jego fabułę, która mimo swej prostoty jest często niespójna, ciężko jest zrozumieć motywacje i powody dla których bohaterowie i wydarzenia postępują tak, a nie inaczej. Nie wydaje się tez dobrym pomysłem tworzenie analogii między Szatanem,  a maszyną przybyłą na Ziemie z kosmosu. Widz zostaje z wrażeniem niedosytu, kiedy zadawane przez samych bohaterów istotne pytania pozostają bez odpowiedzi. To wszystko sprawia, że akcja filmu nie wciąga, a losy bohaterów stają się nam obojętne. Nastrojowa muzyka skomponowana przez Richarda Wells’a jest mocną stroną tej produkcji, budując w odpowiednich momentach odczucie wzniosłości czy narastającego napięcia. Film ten jest godny uwagi szczególnie dla fanów gatunku i gier karcianych, na podstawie których powstał.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Na wstępie chcę ostrzec, iż poniższy tekst będzie zawierał wiele spojlerów. Tak więc osobom, które nie... czytaj więcej
Film jest zlepkiem takich filmów, jak „Sin City” czy „Sky Kapitan”. Podobne efekty specjalne, podobna... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones