Recenzja filmu

Kryjówka Białego Węża (1988)
Ken Russell
Peter Capaldi
Hugh Grant

Dziedzictwo zapomnianego Boga

O filmach Kena Russella trudno pisać, zachowując obojętny ton. Im dalej się brnie w jego kino, tym większe szaleństwo stylistyczne i wizualne. Jest to zarazem unikalny przykład twórcy, który
O filmach Kena Russella trudno pisać, zachowując obojętny ton. Im dalej się brnie w jego kino, tym większe szaleństwo stylistyczne i wizualne. Jest to zarazem unikalny przykład twórcy, który świadomie nadużywając poetyki kiczu, nie traci ani przez chwilę dobrego smaku i wyrafinowania, zachowuje - że ujmę to w ten sposób - typowo angielski szyk i elegancję. Lista jego obrazoburczo - nieokrzesanych wizji jest wyjątkowo długa, dość wymienić takie głośne pozycje jak "Diabły", "Lisztomania", "Kochankowie muzyki" czy rock-operę "Tommy". Wyjątkowo płodny, choć z reguły lekceważony przez krytykę, okres przeżywał także Russell w latach 80-tych. Wtedy to powstały takie tytuły, jak opowiadający o genezie powstania "Frankensteina" Mary Shelley "Gotyk" czy nawiązujący do twórczości Oscara Wilde'a "Ostatni taniec Salome". W tym samym czasie Brytyjczyk zabrał się także za adaptację prozy Brama Stokera, czego owocem jest właśnie "Kryjówka Białego Węża".

Akcja historii toczy się na angielskiej prowincji, w małej wiosce, której mieszkańcy właśnie świętują rocznicę walki, jaką przed wiekami miał stoczyć miejscowy legendarny bohater z ogromnym wężem. Oczywiście to tylko ludowe podanie, jednak potomek pogromcy stwora, Lord James D'Ampton (Hugh Grant), pod wpływem niepokojących wydarzeń w okolicy zaczyna nabierać przekonania, że w legendzie tkwi nawet coś więcej niż ziarenko prawdy. W tym samym czasie student archeologii Angus Flint (Peter Capaldi) wykopuje na terenie prywatnej posesji czaszkę tajemniczego prehistorycznego stwora...

Film Russella określić można jako zręczne wygranie motywów wampirycznych na nieco odmiennym gruncie. Wymieszanie pogańskich rytów z biblijnymi motywami przydaje tematowi świeżości, choć bynajmniej to nie fabuła jest w tym wszystkim najciekawsza i najbardziej zaskakująca. Liczy się to jak została opowiedziana. Z góry należy przestrzec, że osoby poszukujące stereotypowo pomyślanego horroru powinny się trzymać z dala od tej pozycji. "Kryjówka..." to obraz olśniewający, pod warunkiem, że gustuje się w rozrywce skrajnie campowej. Logika na nic się tu nie zda, bo ma nieporównanie mniejsze znaczenie niż rozpasana forma. Ja osobiście miałem solidne przeczucie, że pokocham film już w momencie, gdy pojawiły się pierwsze sceny wizyjne z czasów Cesarstwa Rzymskiego (to trzeba zobaczyć!), ale później dzieło angielskiego mistrza przekroczyło moje najśmielsze oczekiwania.

Coś na poparcie śmiałego twierdzenia? Proszę bardzo. Że kicz bezwstydnie rozpustny - wiadomo. Ale jakże przecudnie sfotografowany. Te ujęcia, praca kamery! Czemu współcześni wyrobnicy tworzący kolejne knoty na poczet zmurszałego gatunku kina grozy nie uczą się od najlepszych? Przecież kadrowanie to połowa sukcesu. Obraz autora "Zakochanych kobiet" odznacza się również pierwszorzędnym aktorstwem. Jeśli ktoś chciałby się przekonać, że Hugh "Cztery wesela" Grant nadaje się do czegokolwiek poza komediami romantycznymi, to nadarza się świetna okazja. Z kolei Amanda Donohoe elektryzuje jako ponętna Lady Marsh, której konotacje z wężami są co najmniej niepokojące.

Niepokojący jest zresztą cały seans. Niby wyraźnie widoczne jest tu pastiszowe zacięcie, a z drugiej strony - ten klimat potrafi skutecznie wbić w fotel. Nie trzeba na co dzień lękać się kryjących się w poszyciu drapieżników, aby "Kryjówka Białego Węża" zapewniła mocne wrażenia na półtorej godziny. Wystarczy uwierzyć, że odejście od utartych schematów może czynić cuda.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones