Recenzja filmu

Madeinusa (2006)
Claudia Llosa
Carlos Juan De La Torre
Magaly Solier

"Konopielka" po peruwiańsku

Oto mamy film inny, w pewien sposób niezwykły, wyprodukowany gdzieś po drugiej stronie świata. Przesycony odmienną kulturą, obyczajami a jednak korespondujący z tradycją europejską. Czy jest to
Oto mamy film inny, w pewien sposób niezwykły, wyprodukowany gdzieś po drugiej stronie świata. Przesycony odmienną kulturą, obyczajami a jednak korespondujący z tradycją europejską. Czy jest to jednak korespondencja w pełni dla nas czytelna i zrozumiała? Z pewnością polskim widzom będzie bardzo łatwo utożsamić się z jednym z głównych bohaterów tego obrazu - białym młodym mężczyzną, który zmuszony jest zatrzymać się w małej indiańskiej wiosce Mananaycuna. Tak on, jak i my czujemy się w pewien sposób bezradni i zdezorientowani całą sytuacją. Miejscowa społeczność niedługo będzie obchodzić Święta Wielkiej Nocy, przy czym interpretacja tego niezwykłego okresu jest tu przemyślana w sposób co najmniej oryginalny. Mieszkańcy wioski wierzą, że chwila, w której Jezus umiera na krzyżu otwiera im drogę do trzydniowej, niczym nie ograniczonej rozpusty. Bóg umiera, zatem nie może widzieć grzechów. Taką szansę chce wykorzystać sołtys, ojciec tytułowej Madeinusy, żywiący do swojej córki kazirodcze uczucie. Dziewczyna tymczasem zakochuje się w obcym przybyszu. Po takiej fabule moglibyśmy się spodziewać filmu pełnego napięcia, w pewien sposób przerażającego. Treść jest jednak podana w dość lekkiej formie, owszem, czujemy tu dziwny niepokój, niezrozumienie pewnych obyczajów, nie jest to jednak mocne uderzenie obcej kultury a raczej etnograficzna wycieczka po zapomnianym Peru. Sytuacja zmienia się nieco podczas samego święta, natomiast pod koniec filmu akcja gwałtownie przyśpiesza - niestety tylko na kilka scen. Uczucia więc towarzyszące widzowi są trudne do opisania - inne. Może właśnie o to chodziło? Film z pewnością jest zagadką. Łamigłówką trudną do rozwiązania i co najgorsze nie zachęcającą specjalnie widza do poszukiwań ukrytych sensów. Wszystko jakby się rozmywa i miesza, bo o czym tak naprawdę jest ten film? O duchu tradycji, relatywizmie kulturowym, obcym intruzie w zamkniętej społeczności, a może o wykrzywieniach związanych z wiarą chrześcijańską? I dlaczego po rozłożeniu na czynniki pierwsze tytułu (jednocześnie będącego imieniem głównej bohaterki) tworzy nam się napis, który możemy podziwiać na metkach T-shirtów? Takie pytania rodziły się w mojej głowie po projekcji filmu i jest to niewątpliwie zaleta tej produkcji. Szkoda tylko, że znajduję tysiące odpowiedzi, będących bardziej efektem mojej wyobraźni, niż współpracy ze scenarzystką. Może właśnie o to chodziło? "Madeinusa" jest więc tworem niezwykle osobliwym. Trudnym, wymagającym, ale jednocześnie niezbyt absorbującym widza. Raczej wymyka się typowym klasyfikacjom, nie jest to dramat ani thriller, tym bardziej film obyczajowy. Produkcja zdecydowanie inna, podobnie jak inna jest przedstawiona w niej wioska. Zdaje egzamin jako etnograficzno-antropologiczna ciekawostka. Jako całość fabularna - nieco zawodzi.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Do niedawna mistrzami kina minimalistycznego byli Azjaci. To tam powstawały najlepsze z prostych,... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones