Recenzja filmu

Miłość po południu (1957)
Billy Wilder
Audrey Hepburn
Gary Cooper

Prawdziwa komedia romantyczna

Zawsze byłem ciekaw, jakie komedie romantyczne kręcono przed laty. Czy były naiwne, momentami wulgarne i prostackie, tak jak obecnie? Czy reprezentowały sobą coś więcej, niż do bólu naciąganą
Zawsze byłem ciekaw, jakie komedie romantyczne kręcono przed laty. Czy były naiwne, momentami wulgarne i prostackie, tak jak obecnie? Czy reprezentowały sobą coś więcej, niż do bólu naciąganą fabułę, drewnianą grę aktorską, a muzyka kręciła się wśród hitów z ostatnich lat? A może to zupełne ich przeciwieństwo? By znaleźć odpowiedź na swoje pytania, postanowiłem zapoznać się z "Miłością po południu", produkcją amerykańską z lat 50'. Jak wcześniej wspomniałem, gatunkowo jest to komedia romantyczna, fabułę zatem nietrudno rozgryźć – głównymi bohaterami są nowo zapoznana dwójka zauroczonych w sobie ludzi, ktoś z rodziny jednej połowy oraz partner (w tym przypadku partnerzy!) drugiej. Nie doświadczymy tu zatem bardziej złożonej akcji, niż w produkcjach kręconych obecnie.

Teraz zupełnie na poważnie – początkowo poznajemy samotną kobietę imieniem Ariane, jej ojca będącego płatnym detektywem oraz jego klienta. Ten ostatni planuje morderstwo na swej wiarołomnej żonie, a żeby zapobiec tej tragedii, Ariane ratuje z opresji niedoszłą ofiarę, jednocześnie poznając jej kochanka, zawodowego łamacza serc. Chyba nietrudno przewidzieć, co wydarzyło się dalej – oboje zakochują się w sobie, a później jesteśmy świadkami ciągłych podchodów między obojgiem…

Zagłębiając się w omawianą produkcję przekonałem się, że jest ona nazwana komedią nie bez powodu; rozmowy pomiędzy dwojgiem bohaterów odznaczają się charakterystyczną dla tamtych czasów pruderią, należy im jednak przyznać błyskotliwość i naprawdę udane poczucie humoru. Akcja jest ciekawa i nietuzinkowa, a sprawna realizacja przynosi magiczny efekt – nawet w połączeniu z lekko naciąganym zapoznaniem się dwójki głównych bohaterów. Wszystko potęguje muzyka filmowa, złożona głównie z utworów granych przez orkiestrę Flannagana (obecną przy wszystkich jego podbojach). Cechują się one pogodnym charakterem, są zgodne z duchem omawianej produkcji, a przeważają w nich głównie instrumenty smyczkowe. Obecny jest także samodzielny podkład, złożony głównie z cymbałków, występuje on jednak sporadycznie i nie odgrywa znaczącej roli w ogólnym wizerunku.

Rzeczą wartą zaznaczenia jest obsada – tym razem w akcji możemy ujrzeć dwójkę gwiazdorów starego Hollywood, Audrey Hepburn oraz Gary'ego Coopera. Spora różnica wieku pomiędzy aktorami (aż dwadzieścia osiem lat!) prowadzi do kilku zgrzytów; w pewnym sensie zabija realizm, wszak scenariusz tego nie uzasadniał. Reżyser (w którego stronę głęboki ukłon) umieszczał Coopera w cieniu, aby zatuszować ten mankament, i chwała mu za to. Nie wpływa to jednak na ich grę aktorską; w tym wypadku wszelkie zabiegi są zbędne, bowiem talent obojga broni się sam.

"Miłość po południu" obecnie uznawany jest za klasykę swojego gatunku. Gdyby ktoś zapytał mnie o komedię romantyczną, cechującą się zarówno romantyzmem, jak i stylem komediowym, podałbym właśnie ten tytuł.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones