Recenzja filmu

Mumia (2017)
Alex Kurtzman
Tom Cruise
Annabelle Wallis

Nie taki diabeł straszny jak go malują

Superniski wskaźnik na Rotten Tomatoes, niespełnienie oczekiwań inwestorów po pierwszym tygodniu i generalnie niepochlebne recenzje - muszę przyznać, że poszedłem na nową "Mumię" całkiem
Superniski wskaźnik na Rotten Tomatoes, niespełnienie oczekiwań inwestorów po pierwszym tygodniu i generalnie niepochlebne recenzje - muszę przyznać, że poszedłem na nową "Mumię" całkiem niechętnie i w zasadzie tylko z poczucia obowiązku i ogólnej sympatii dla filmów z gatunku horror/przygoda. Ku mojemu zaskoczeniu, wcale nie żałowałem wizyty w kinie - produkcja jest zdecydowanie w porządku i choć zdecydowanie ma swoje wady, w ogólnym rozrachunku potrafi się obronić.
Nowy film Alexa Kurtzmana, znanego do tej pory głównie jako scenarzysta (serie "Transformers" i "Star Trek") miał rozpocząć tzw. "Dark Universe", czyli serię filmów Universal o potworach (tak - Potwór Frankensteina, Drakula i cała reszta doborowej brygady). Widz już na samym początku powitany jest logo nowego dziecka studia, po czym częstują nas kilkuminutową historią/monologiem Russela Crowe'a, robiącą tutaj za niejaką przystawkę do głównego dania. W dużym skrócie - zaczyna się bardzo sztampowo i tak pozostaje już do samego końca. I tutaj nasuwa się pierwsze pytanie - czy produkcja musi wiać oryginalnością, żeby być uznana za dobrą? Moim zdaniem nie - film nie musi zaskakiwać, żebym mógł się na nim dobrze bawić w kinie. Tak jest i w tym przypadku. Po typowym wstępie postać grana przez Toma Cruise'a od razu porywa nas w wir akcji i w lepszym lub gorszym stopniu nie wypuszcza nas z niego już do samego końca - są oczywiście szybsze i wolniejsze sceny, ale w pewnym sensie spektakl jest intensywny do samego końca.

Efekty specjalne "Mumii" potrafią być naprawdę miłe dla oka - zarówno scena otwierająca będąca nowoczesnym podejściem do "Indiany Jonesa", jak i rewelacyjna scena wypadku lotniczego na pewno będą dla mnie wyznacznikiem dobrego kina akcji przez następne parę miesięcy. Film nie odstaje wcale w scenach horroru - wybrane sceny autentycznie mogły spowodować gęsią skórkę (szczególnie pierwsza scena, w której postać Toma Cruise'a i tytułowa Mumia grana przez Sofię Boutellę spotykają się oko w oko w ruinach kościoła - palce lizać!). Sceny przygodowe a'la Indiana Jones są uroczo naiwne - chciałoby się rzec: "zabili go i uciekł". Niestety, miks gatunkowy to jednocześnie największy problem filmu.
Mumia z 1997 roku potrafiła bardzo płynnie połączyć horror z przygodą - prosty trik polegał na postawieniu naprzeciw siebie dwóch skrajnie różnych bohaterów - Arnolda Vosloo w postaci Imhotepa (mumia) rodem z horroru z lat 80. oraz Brendana Frasera w roli Ricka, który był tak sympatyczny co głupkowaty - choć nieustraszony. Ten pierwszy wprowadzał w swoich scenach patos i terror. Ten drugi - bawił dowcipami i cieszył zawadiactwem. Sceny zawierające obydwu bohaterów traktowały więc nas czymś w rodzaju dualizmu gatunkowego, bo każdy z głównych bohaterów niejako "emanował" stylem, który reprezentował. W nowej mumii, w teorii, też jest to wszystko, a nawet więcej - rozmach Hollywoodu i sceny akcji, których nie powstydziłby się Michael Bay. Niestety tej różnorodności gatunkowej nie da się odczuć w żadnej scenie z osobna - kiedy film prezentuje scenę akcji, to jest to tylko scena akcji. Kiedy koncentruje się na horrorze, to mamy horror, ale tylko horror itd. To mocno zubaża odczucia i nie pozwala widzowi na taki odbiór filmu, jakiego by oczekiwał (porównanie: "Indiana Jones i Świątynia Zagłady" ma bardzo wiele scen rodem z horroru klasy B, a pomimo to potrafi być odbierany jak komedia). Mnie osobiście przeszkadzał również fakt, że nie wszystkie sceny były równe i potrafiły się wykoleić przez nagłą zmianę stylu.

Film niespecjalnie skupiał się na relacjach między bohaterami, szczególnie błaho podchodząc do więzi między Nickiem (Tom Cruise) i Jenny (Annabelle Wallis), co było kluczowe dla fabuły. Nie sądzę, żeby to mocno zubażało produkcję (gdyż to przede wszystkim horror akcji), niemniej - było to zauważalne. Za to postaci Nicka i Dr. Jekylla (Russel Crowe), a nawet przewijający się to tu to tam Vail grany przez Jake'a Johnsona zostały naprawdę fajnie przedstawione. Potrafiłem ich zrozumieć i polubić i chętnie obejrzałbym jeszcze jeden film z tą trójką - szczególny plus tutaj dla Russela Crowe za umiejętność nagłej metamorfozy jak na aktora jego klasy przystało. Co do Jenny... była po prostu trochę na siłę i to raczej wina scenariusza niż umiejętności pani Annabelle. Cóż - zdarza się.

Koniec końców to całkiem solidne połączenie kina akcji i horroru. Nic nadzwyczajnego, ale też absolutnie też nic godnego potępienia. Ot - film do obejrzenia raz czy dwa przy piwie i przekąsce, żeby przyjemnie spędzić sobotni wieczór.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Każda epoka ma swoje szaleństwa i trendy. Po oszałamiającym sukcesie pierwszego "Indiany Jonesa" jego... czytaj więcej
Nadeszły czasy, w których wytwórnie filmowe zaczynają tworzyć projekty rozłożone na długie lata. Te drzwi... czytaj więcej
Dziwne czasy nastały dla kina zachodniego. Gdzie się nie obrócisz, tam jakieś uniwersum. Marvel Studios... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones