Berek!

Film skrzy się niewymuszonym humorem, akcja pędzi jak szalona, a bohaterowie stworzeni według reguł gatunkowego typażu okazują się nieco bardziej skomplikowani, niż się początkowo wydaje. 
Berek!
Ze wszystkich barwnych anegdot o Zdzisławie Najmrodzkim (alias Najmro, vel Szaszłyk), peerelowskim królu ucieczek oraz arcymistrzu złodziejskiego fachu, najbardziej lubię tę o kolejowym transferze do innego więzienia. Po przekonaniu konwojentów do oswobodzenia go z kajdanek i upoiwszy ich piwem z Warsu, Najmro, jak gdyby nigdy nic, podkręcił wąsa i dał susa przez okno. "Zobaczyłem bociana i poczułem zew wolności" – miał wyznać po latach. Nie mówisz takich rzeczy, jeśli twoje życie nie jest materiałem na kino. 

W poświęconym Najmrodzkiemu filmie Mateusza Rakowicza bohater rozwija tę filozofię w równie romantyczny sposób. Ścigającego go milicjanta przekonuje, że szczęście to ciągły ruch. A Najmro porusza się z prędkością światła. Poznajemy go pomiędzy jednym bocianem a drugim – w  cudownym prologu zadaje szyku w jednym z warszawskich klubów, akompaniuje mu Anna Jantar (nie będę kłamał – już tym momencie byłem kupiony, gdyż "Nic nie może wiecznie trwać" to najlepszy popowy kawałek w historii naszej muzyki). Brokat prószy, cekiny oślepiają, neonowy sen trwa. Ale jak to w bajkach bywa, na drodze do nieba błyskawicznie pojawiają się wertepy. Z prowincji przyjeżdża nieprzejednany gliniarz (Robert Więckiewicz), na horyzoncie pojawia się miłość (Marta Wągrocka), a partnerzy w zbrodni (Jakub Gierszał, Sandra Drzymalska, Andrzej Andrzejewski) zaczynają łypać podejrzliwym okiem. Karuzela atrakcji rozkręca się na dobre – choć podtytuł filmu brzmi kuriozalnie, jest w nim zdecydowanie zbyt mało czasowników. Grając z milicjantami w berka i uwodząc kobietę swojego życia, Najmro robi same fotogeniczne rzeczy. A kiedy rozgrzewa stawy na więziennym spacerniaku, wiemy, że zbliża się magiczna sztuczka. 


Zanim Rakowicz rzucił się na głębokie wody fabularnego debiutu, pracował jako storyboardzista. Dziwnym więc nie jest, że jego film to wizualna landrynka: niemal każdy środek stylistyczny jest użyty z głową, a przestrzeń wewnątrzkadrowa staje się polem nieustannych, estetycznych eksperymentów. Naszpikowana cytatami, miejscami autotematyczna konwencja kojarzy się oczywiście z klasyką komedii kryminalnej – od "Vabanku" po wczesne filmy Guya Ritchiego – jednak Rakowicz potrafi ułożyć ze startych klocków nieoczywiste konstrukcje (zwłaszcza kiedy używa slow-motion w charakterze zaskakującego, wizualnego kontrapunktu). PRL nie jest w jego wydaniu ani dzikim wschodem, ani szaroburą scenografią kina moralnego niepokoju, tylko barokowym skarbcem z popkulturowymi tropami. I w przeciwieństwie do Piotra Mularuka ("Yuma") czy Macieja Kawulskiego ("Jak zostałem gangsterem") nie boi się przetestować wyporności tego konceptu. Lokalne pewexy przypominają amerykańskie centra handlowe, mieszkania w leningradach sprawiają wrażenie klaustrofobicznych pułapek, zaś otulona słonecznym ciepłem giełda samochodowa, na której Najmro sprzedaje kradzione polonezy, to sen o Polsce, której nie było. 

Film skrzy się niewymuszonym humorem, akcja pędzi jak szalona, a bohaterowie stworzeni według reguł gatunkowego typażu okazują się nieco bardziej skomplikowani, niż się początkowo wydaje. Silna obsada bez trudu odsłania kryjące się za efektowną fasadą traumy i obsesje – balansujący na granicy tragikomedii Ogrodnik oraz świetna, grająca w znacznie niższym kluczu Wągrocka mają tu oczywiście najwięcej do roboty, ale nawet Rafał Zawierucha w stricte komediowej roli milicyjnego safanduły z czasem odsłania poważniejsze oblicze. Nadużywana w kontekście rodzimych produkcji filmowych fraza "kino rozrywkowe" jest tutaj na miejscu. Z kolei Rakowicz – co za ulga – nie wstydzi się tworzywa, w którym rzeźbi. 


Prawda ekranu okazała się dla Najmrodzkiego znacznie łaskawsza niż rzeczywistość. Szaszłyk nie miał wdzięku Ogrodnika, był łysiejącym gościem w czarnym golfie i z krzywym wąsem. Marny był też z niego Robin Hood, a w rozpowszechnianej w mediach pieśni o "pospolitym bandycie" było zdecydowanie więcej prawdy – nawet pomimo faktu, że "mistrz ucieczek" cieszył się estymą części społeczeństwa z uwagi na mizerię peerelowskiej codzienności. Po przełomie ustrojowym, ułaskawiony przez Wałęsę, stał się bohaterem znacznie ciekawszej opowieści i być może dlatego najsłabszym elementem filmu Rakowicza wydaje się ostatni akt. Finał jest pospieszny i kiepsko przygotowany dramaturgicznie, choć odbija się właśnie od wątku transformacji oraz społeczno-politycznego przetasowania. Fabularny skręt w stronę narracji niemal melville'owskiej powinien mieć siłę rażenia dynamitu. Lecz nawet, jeśli w "Najmro" słychać tylko kapiszony, a Zdzisiek staje się bohaterem tragicznym jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, nie czyni to ekranowego spektaklu mniej angażującym. Szafa gra. Magik zwiał. 
1 10
Moja ocena:
8
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones