Recenzja filmu

Niezniszczalni 4 (2023)
Scott Waugh
Jason Statham
Sylvester Stallone

Sylvester z dwójką

Napięcia tu brak, a stawka jest nad wyraz umowna.
Sylvester z dwójką
Z Rahmatem (Iko Uwais) nie ma żartów. Nie dość że dziecko zastrzeli, to i nuklearny detonator wykradnie. A wszystko z uśmiechem na twarzy, arsenałem pod ręką, prywatną armią w zasięgu… i mamoną od tajemniczego zleceniodawcy. Zanim zwyrol na smyczy superzłoczyńcy wywoła trzecią wojnę światową, rozkręcając konflikt jankesów ze ruskimi, Barney Ross (Sylvester Stallone) będzie musiał rozprostować kości, skompletować ekipę i sięgnąć po strzelające zabawki. Życzliwą pięść wyciągnie do staruszka Lee Christmas (Jason Statham) – przyjaciel po grób i ideowy spadkobierca. Pomocy nie odmówią także niedowidzący snajper i alkoholik Gunner (Dolph Lundgren), znany ze starej gwardii Toll "Kalafiorowe Ucho" Road (Randy Couture) oraz – zwinnością zdolny zawstydzić twojego kota – Decha (Tony Jaa). Nad misją czuwać będzie krawaciarz Marsh (Andy Garcia), a ostatecznie miejsce znajdzie się także dla debiutantów o twarzach raperów (50 Cent) i figurach seksownych modelek (Megan Fox, Levy Tran).


Czyżby pokoleniowe przekazanie pałeczki? Raczej casting z przypadku. Choć seria "Niezniszczalni" nigdy nie była wielkim kinem, jej atut stanowiły tożsame z gatunkiem twarze, nie całkiem sflaczałe bicepsy i zdolność wykorzystania ich w zgrabnie zainscenizowanych solówkach akcji. Rozrastająca się sieć zmarszczek na obliczach gwiazd epoki Reagana nie przeczyła elitarności obsady – karmiącej nas po równo przesterydowaną męskością i "ejtisową" nostalgią. Specjaliści od kopania tyłków robili to z gracją, chłopy jak dęby wyrywały drzwi z zawiasów, a samotne wilki nie szczędziły amunicji. Granice ich ciała wyznaczały granice ich świata, zaś granice ich języka wyznaczał kolejny one-liner. Tylko tyle? Aż tyle.



"Niezniszczalni 4" to gardzący myślącą publicznością miks pozbawionych zaskoczeń schematów (misja niemożliwa, kompletowanie składu, zemsta po latach). Trzech wyraźnie przemęczonych scenarzystów w staroszkolny gatunek wplotło sentymenty o dziedzictwie towarzyszy broni i autoironiczne wtręty o starzeniu się ciała. Względnie ciekawemu pierwszoplanowemu duetowi (Statham-Stallone) towarzyszą umowne figury w tle, dla których więcej niż jedna cecha to zdecydowanie za dużo. Ekspozycje poszczególnych twardzieli są tu dłuższe niż potyczki, w których mogliby indywidualnie zawalczyć o serca widzów. Gdy jednak podejmują tę próbę, na ekranie dzieją się cuda niewidy: efekty cyfrowe każą wspomnieć koniec lat 90., a nasze uczucia estetyczne obraża wszechobecny green screen. Tła pościgów są wówczas rozmyte, morskie fale i eksplozje krwi cierpią na pikselozę, a nakręcona w maksymalnym zbliżeniu choreografia zamiast ukrywać, przypomina o słusznym wieku aktorów. Wyjątki są trzy: Statham, Uwais i Jaa wprowadzają nieco życia do tego domu starców i wybiegu supermodelek, lecz machanie białą bronią w ich wykonaniu nie raz i nie dwa filmowano już ciekawiej. Napięcia tu brak, a stawka jest nad wyraz umowna. W filmidle Scotta Waugha pudłują nawet jednowierszowe riposty, znak rozpoznawczy tego rodzaju kina; choć znają swoje miejsce w scenariuszu, wciąż czekają na dopracowanie, które nigdy nie nadejdzie. Przemoc? Powrót do kategorii R oznacza raczej eksplozje kreskówkowej czerwieni przed gwałtownym montażowym cięciem, niż dreszcz satysfakcji dla widzów złaknionych staroszkolnego rozlewu krwi.
W efekcie nostalgia gdzieś sobie poszła, a na sentymenty trudno zebrać siły. Zostało tylko złe kino. Złe kino o skoku na kasę. Nie dajcie się okraść.
1 10
Moja ocena:
2
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones