Recenzja filmu

Nowicjuszka (2021)
Lauren Hadaway

Wiosła w dłoń

Siłą "Nowicjuszki" nie jest psychologiczne zniuansowanie ani sportowa wiarygodność, tylko formalna sugestywność. Jeśli szukacie filmu, który odwzoruje realia sportowej kariery, to zły adres.
Wiosła w dłoń
źródło: Materiały prasowe
Sport to krew, pot i łzy. Sport to trzeszczące stawy, napięte mięśnie i zaciśnięte zęby. Sport to materiał tyleż na dawkę filmowych endorfin, co na mrożący krew w żyłach seans body horroru. Opowiadająca o młodej hiperambitnej wioślarce "Nowicjuszka" wybiera ten drugi, mniej uczęszczany tor: historia uniwersyteckiej kariery sportowej jest tu spektaklem grozy, tyleż psychologicznej, co fizycznej. Oglądając film Lauren Hadaway trudno nie pomyśleć o hakującym uczelniane status quo Marku Zuckerbergu i braciach Winklevoss zapamiętale wiosłujących przy dźwiękach Griega. Zamiast klasycznego "kina rywalizacyjnego" czy "Social Network" bliżej tu jednak do "Czarnego łabędzia" Aronofsky’ego albo "Mięsa" Julii Ducournau. Sport to zdrowie? Nie tym razem.

Tak czy inaczej, sport i uniwersytet organizują narrację "Nowicjuszki". Mamy tu wszystkie składowe uczelnianego uniwersum: świeżo upieczoną studentkę Alex (Isabelle Fuhrman), świat bractw, imprez, egzaminów i romansów oraz próbę wydeptania ścieżki w tym społecznym gąszczu. Mamy rozdane według sportowego klucza role (pretendentka, mentor, rywalka) oraz narracyjną drabinkę coraz trudniejszych wyzwań na drodze do finałowego rozstrzygnięcia. Hadaway traktuje jednak świat przedstawiony jak jej bohaterka: z lekceważeniem. Alex zapisuje się do drużyny wioślarskiej z zamiarem bycia najlepszą – reszta jest drugorzędna. "Nowicjuszka" to zatem ćwiczenie z filmowego widzenia tunelowego: fabuła jest niczym napięty łuk, maniakalnie zafiksowany na celu, a otoczenie rozmazuje się gdzieś na marginesie kadru. Alex to zaś nie tyle pełnokrwista postać, co czysty narracyjny impet.
 
Można uznać to za słabość: Hadaway tworzy przecież swój świat z gatunkowych i obyczajowych prefabrykatów. Siłą "Nowicjuszki" nie jest psychologiczne zniuansowanie ani sportowa wiarygodność, tylko formalna sugestywność. Jeśli szukacie filmu, który odwzoruje realia sportowej kariery, to zły adres. Podejrzewam, że "Nowicjuszka" ma tyle wspólnego z prawdziwym wiosłowaniem, co "Whiplash" z prawdziwym graniem na perkusji. Bo nie o realizm tu chodzi. Hadaway stawia na immersję i ekspresjonizm: interesuje ją zapośredniczenie zakrzywionej percepcji, emocjonalne wysokie C: duszne i sugestywne, balansujące na granicy histerii. Podczas seansu "Nowicjuszki" nie opuszczamy głowy bohaterki, ale to nie "kino głowy" – tylko kino ciała i bebechów.

Hadaway celuje w poczucie dyskomfortu: jej kamera jest jakby za blisko, jej montaż jest jakby za bardzo. Ekran niemal w stu procentach wypełnia ciało bohaterki: pory, piegi, krople potu, przyklejone do twarzy włosy, zakrwawione pęcherze na dłoniach. Bieg czasu jest zintensyfikowany, a reżyserka nie daje nam chwili na oddech, jakby chciała zamienić cały film w jedną długą sekwencję treningową. Dezorientację potęgują tonalne przeskoki: na ścieżce dźwiękowej na przemian piłują smyki kompozytora Alexa Westona albo słodzą szlagiery z lat 60. Poetyce kontrastów wtóruje Isabelle Fuhrman w roli głównej, na przemian filigranowa i stalowa. Ten balans ćwiczyła jeszcze jako mała dziewczynka w horrorze "Sierota" – teraz idzie za ciosem. 
 
Na obronę efekciarskiej intensywności "Nowicjuszki" powiedziałbym, że a) jest skuteczna i b) jest stematyzowana. Podobna intensywność cechuje przecież samą Alex. Dziewczyna nie potrafi odpuścić, z uczuleniem reaguje na głosy ludzi (w tym trenerów), którzy każą jej się "zrelaksować" i przypominają, że "życie jest gdzie indziej". Bohaterka woli inne mądrości: że "potrzeba 10 tysięcy godzin ćwiczeń, by być w czymś dobrym", że "sukces wymaga raczej ciężkiej pracy niż talentu". Alex chwyta się tych sloganów i obsesyjnie-kompulsywnie kręci sobie z nich stryczek. Hadaway inscenizuje tu ślepy zaułek mitologii sukcesu, pokazuje, jak pęd do "bycia zwycięzcą" staje się podpałką dla jednostki chorobowej. Reżyserki nie interesują jednak niuanse przypadku, historia choroby czy motywacje bohaterki. Czy to Alex uległa toksycznej propagandzie czy to hasła pracy nad sobą trafiły na toksyczną glebę jej osobowości? Hadaway nie rozstrzyga, kto jest kurą, a co jajkiem. Odcina konkret niczym bohaterka kolejne dystrakcje, zapośredniczając samo doświadczenie: koszmar autodestrukcyjnej determinacji.
 
W zdrowym ciele zdrowy duch, mówią. "Nowicjuszka" pokazuje tymczasem ciało jako dom nawiedzony przez chorego ducha. Kult fizyczności mutuje tu na naszych oczach w kult umartwienia. Ciało w tej optyce to byle narzędzie, mięcho, które należy ukarać za jego oporność i złożyć na ołtarzu woli. Lauren Hadaway dekonstruuje sportową narrację, używając języka, który zazwyczaj ją napędza. Filmowy mechanizm projekcji-identyfikacji bywa przecież retoryczną pułapką: wpędza nas w trans empatii, w jednomyślność podziału "my/oni", w natręctwo kibicowania. "Nowicjuszka" dopycha tę logikę do ściany, rozdyma ją do groteskowej przesady. I prowokuje, by zastanowić się, czemu w zasadzie przyklaskujemy, wynosząc pod niebiosa ową "nadludzką" sportową wolę walki. Nadludzką, a może antyludzką? A może po prostu – ludzką? Ot, cały horror: czasem trudno powiedzieć.
1 10
Moja ocena:
7
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones