Recenzja filmu

Obraz pożądania (2019)
Giuseppe Capotondi
Claes Bang
Elizabeth Debicki

Łaska krytyków na pstrym koniu jeździ

Pozycja określana jako kino z pogranicza kryminału neo-noir osobiście przywodzi mi na myśl takie tytuły jak "Morderstwo doskonałe" (1998) będące remakiem dzieła Hitchcocka czy "Koneser" (2013) z
Jak wielka jest rola krytyków sztuki w masowym odbiorze dzieł doskonale pokazuje historia. Czy mowa tu o przedstawicielach X muzy, czy o pracach znanych malarzy, czy o pisarzach, w każdym przypadku ciepłe przyjęcie danego tworu przez recenzentów potrafi w znacznym stopniu wpłynąć na opinię reszty zainteresowanych. Z drugiej strony zaś fala negatywnych komentarzy ze strony oceniających może pogrzebać szansę dzieła na uzyskanie powszechnej aprobaty. By pozostać w kinematograficznym świecie, wystarczy choćby wspomnieć o wątpliwej nagrodzie "Złotej Maliny" przyznanej Brianie De Palmie w kategorii "najgorszy reżyser" za kultowy już film "Człowiek z blizną" (1983), a i obecnie bardzo ceniony tytuł "Łowca androidów" (1982) także nie był w stanie zaskarbić sobie sympatii recenzentów podczas premiery. Poniekąd o wspomnianym wyżej fenomenie kształtowania opinii publicznej traktuje właśnie kryminał "Obraz pożądania", który zadebiutował w polskich kinach w samym środku pandemii.


Wyobraźcie sobie, że kameralne dzieło włoskiego reżysera Giuseppe Capotondiego podczas premiery szturmem zdobywa serca dziennikarzy, którzy zwiastują nadejście prawdziwej rewolucji w odrobinę skostniałym gatunku szeroko rozumianych thrillerów. Recenzenci rozpływają się nad wspaniałą fabułą pełną niesamowitych zwrotów akcji, gęstą atmosferą, powoli i subtelnie snutą narracją oraz pełnokrwistymi postaciami rewelacyjnie odegranymi przez świetnie dobraną obsadę. W Internecie film zdobywa najwyższe noty na poczytnych portalach, co dobitnie sugerowałoby, iż mamy do czynienia z istnym arcydziełem. Głupio byłoby wyjść przed szereg i stwierdzić, iż rzecz ma się zgoła inaczej, przynajmniej w naszej opinii, prawda? Takim właśnie odważnym stwierdzeniem otwiera się "Obraz pożądania", budując świetny klimat historii już od pierwszych minut seansu.


Krytyk sztuki James Figueras (Claes Bang) to niedoszły artysta, któremu zdecydowanie lepiej wychodzi ocenianie obrazów niźli ich tworzenie, jak zresztą sam dobitnie to stwierdza. Po jednym z wykładów odnośnie wpływania na opinię publiczną przystojny mężczyzna spędza upojną noc ze zmysłową Berenice (Elizabeth Debicki). Gdy James nieoczekiwanie otrzymuje zaproszenie od obrzydliwie bogatego milionera Cassidy’ego (Mick Jagger) do jego wspaniałej willi położonej w ustronnym miejscu, postanawia udać się tam wraz ze swoją świeżo upieczoną partnerką. Jak się ma okazać, uprzejmość ze strony ekscentrycznego pasjonata sztuki nie jest bynajmniej bezinteresownym gestem… Figueras bowiem otrzyma od magnata pewne zadanie, celem którego jest kradzież obrazu spod pędzla szanowanego malarza, Jerome’a Debney’a (Donald Sutherland). Czas pokaże jak daleko jest w stanie posunąć się James w imię sztuki… i własnych korzyści.



Zaprawdę smutny to widok, gdy podczas premiery kinowej sale świecą pustkami. Dzięki uprzejmości serwisu Filmweb miałem okazję udać się na pokaz "Obrazu pożądania" w jednym z warszawskich multipleksów i z bólem serca przyznaję, że przed wielkim ekranem zasiadało może kilka osób na krzyż w samych godzinach szczytu. W sumie po części sam dołożyłem cegiełkę do obecnego stanu rzeczy, bo ostatnim obrazem kinowym, który obejrzałem również dzięki zaproszeniu, był sympatyczny film "Poznajmy się jeszcze raz" utrzymany w konwencji a la "Truman Show". Tak czy inaczej, usiadłszy z kubkiem małej czarnej w ręku począłem chłonąć wciągające dzieło Capotondiego, jednocześnie przypominając sobie jak wspaniałym przeżyciem jest seans w kinie…



Wspomniany wcześniej prolog w błyskotliwy sposób naświetla jak ważną rolę w odbiorze sztuki pełni krytyk. Charyzmatyczny James przez niemal cały wykład rozpływa się nad wątpliwymi walorami bohomazu, by na samym końcu wywodu stwierdzić, że wpuścił publiczność w przysłowiowe maliny. Od samego początku widz może poczuć, iż ma przed sobą film o ile nie nietuzinkowy to przynajmniej ambitny, który chce przekonać do siebie publiczność przede wszystkim dzięki opowiedzianej historii miast pełnej przepychu oprawie. Owa sztuka na szczęście się twórcom udała, dzięki czemu snutą w stoickim tempie historię obserwuje się z rosnącym zaciekawieniem.



Pozycja określana jako kino z pogranicza kryminału neo-noir osobiście przywodzi mi na myśl takie tytuły jak "Morderstwo doskonałe" (1998) będące remakiem  dzieła Hitchcocka czy "Koneser" (2013) z niezrównanym Geoffrey’em Rushem w tytułowej roli. Spokojna z pozoru fabuła krok po kroku przeradza się w mroczną opowieść o ciemnych stronach ludzkiej natury, biorąc na tapet takie przywary charakteru jak chciwość, pycha czy żądza sławy i uwielbienia. Nie chciałbym psuć Czytelnikom ewentualnej przyjemności z obcowania z "Obrazem pożądania", dlatego wspomnę jedynie, że idylliczny początek stanowi li tylko przedsionek do pełnoprawnego kryminału osadzonego w artystycznym półświatku. Będą zdrady, będą morderstwa, będzie i szeroko rozumiana zbrodnia… ale czy będzie i kara?


Na postawione przez redakcję Filmwebu zapytanie w konkursie o najlepszą kreację Elizabeth Debicki, odparłem iż była nią dla mnie rola młodej aktorki w pełnym wizualnego przepychu obrazie "Wielki Gatsby" z 2013 r. Dzięki udziałowi w filmie Capotondiego, obiecująca artystka może dopisać sobie w powoli rozbudowywanym emploi kolejny udany występ. Na ekranie dzielnie kroku dotrzymuje jej Claes Bang, Duńczyk o aparycji etatowego przystojniaka. Mimo wszystko nie oszukujmy się, największym wabikiem na widza jest udział takich legend jak Donald Sutherland czy Mick Jagger. Sutherland senior, prawdziwy weteran sceny aktorskiej, wciąż udowadnia, że "w starym piecu diabeł pali", świetnie portretując postać dziwaka-odludka preferującego ciszę i spokój od blasku reflektorów. Prawdziwy dinozaur rocka z kolei swoim skromnym występem kradnie każdą scenę młodszym artystom, odzwierciedlając ekscentryczny charakter bohatera oszczędną, subtelną grą.


Nastrojowa muzyka towarzysząca widzowi przez cały seans od początku buduje hipnotyczną atmosferę obrazu, wrzucając ciarki na plecach odbiorców podczas co żywszych momentów fabuły. Ciekawym kuriozum jest z kolei osoba scenarzysty "Obrazu pożądania", Scotta B. Smitha. Autor skryptu do skądinąd świetnego kryminału "Prosty plan" (1998) nie należy do szczególnie płodnych twórców, pozostając regularnie w stanie uśpienia przez wiele lat. Ostatni powrót Smitha do pisania był podobno spektakularną klapą, kończąc się produkcją zmieszanej z błotem pozycji "Syberia" z 2018 r. Według ciekawostek, to film udziału w którym odmówił Nicolas Cage. Tak, ten sam Cage, który gra we wszystkim co mu zaoferują wytwórnie celem podreperowania nadwątlonego budżetu. Cóż… przynajmniej "Obraz pożądania" odwrócił wreszcie przysłowiową monetę, pozwalając Smithowi wrócić do formy.



Daleki jestem od stwierdzenia, iż opisywany tytuł to obraz przełomowy na nowo definiujący gatunek. Tym niemniej kombinacja wielu niezależnych od siebie czynników sprawiła, iż rozkoszowałem się dziełem Capotondiego jak nigdy. Czy sprawił to przepyszny smak kawy, czy może intymna atmosfera panująca na sali, czy może w końcu sam fakt udania się do kina, pojęcia nie mam. Wiem tylko, że quasi-artystyczny film z pogranicza kryminału jest w stanie wciągnąć wszystkich widzów, którzy nie zrażą się doń niespiesznym tempem prowadzenia fabuły. Jak to stwierdził jeden z recenzentów, "Obraz pożądania" rozkręca się powoli, ale wynagradza długie czekanie ostatnimi trzydziestoma minutami. I pod tą opinią mógłbym się podpisać jeśli nie obiema, to przynajmniej jedną ręką.



Z ciekawostek dropsa: ostatni pokaz na który wygrałem zaproszenia, tj. premiera filmu "Zdrajca" (2019) nie odbył się w ogóle, tym razem zdążyłem dosłownie na dzień przed zamknięciem kin… Kto wie, może do trzech razy sztuka i kolejna wejściówka zostanie wydana w czasie lepszym dla dobytków X muzy? Jako kinomani możemy sobie tego nawzajem życzyć.

Ogółem: 7+/10

W telegraficznym skrócie: zaskakująco solidny obraz będący sugestywną mieszanką dramatu i kina noir w nowoczesnym wydaniu; początek niczym u Hitchcocka, z historią stopniowo dozującą napięcie; dobra gra aktorska oraz udział w epizodach takich gwiazd jak Sutherland czy Jagger to dodatkowe atuty recenzowanej pozycji; ostatnie pół godziny są niczym prawdziwy emocjonalny rollercoaster; trzymajmy kciuki, żeby ostatni film zaliczony przeze mnie przed lockdownem kin nie był ostatnim filmem zaliczonym na dużym ekranie w ogóle…

Korzystając z okazji, chciałbym gorąco podziękować redakcji Filmwebu za możliwość uczestniczenia w pokazie opisanej wyżej produkcji. Jednocześnie pozwolę sobie też uprzedzić ewentualne komentarze. Nie, bynajmniej nie jest to recenzja sponsorowana, gdyż wielokrotnie udowodniłem już, że sam fakt otrzymania zaproszenia nie wpływa na moją opinię odnośnie danego tytułu, vide komentarz pod kinowym wydaniem "Króla Lwa" w wersji 3D.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Sztuka nie istniałaby bez krytyki. Wyobrażam sobie siebie i moich kolegów krytyków jako brzegi rzeki.... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones