Recenzja filmu

Pan Turner (2014)
Mike Leigh
Timothy Spall
Paul Jesson

Turner jak malowany

Doprawiony dyskretnym humorem i trafiającymi w punkt żartami obraz rzuca również światło na sedno twórczości Turnera. Podobnie jak malarzowi, reżyserowi udaje się oddać paradoks uwiecznianej na
Łatwo wyobrazić sobie film o J.M.W Turnerze w reżyserii kogokolwiek z choćby odrobiną talentu do klejenia kadrów i scen – poza stworzeniem ponad trzydziestu tysięcy (!) szkiców, obrazów i akwareli, ten klasyk brytyjskiego malarstwa romantycznego, prekursor impresjonizmu, zjeździł całą Europę, był stałym bywalcem burdeli, grał na nosie arystokracji, a żeby odmalować śnieżną burzę, przywiązał się do okrętowego masztu. Na szczęście dla nas i dla kina, Turner okazał się płótnem Mike’a Leigh – reżysera, który wie, jak uszlachetnić na ekranie szarą codzienność i obrać legendę z pazłotka mitu.

Filmowy Turner – jak większość bohaterów Brytyjczyka – drepcze po przetartych wcześniej szlakach. Właśnie wrócił z Holandii, gdzie potwierdził swoje mistrzostwo w akwarelowych pejzażach, w filmie zaś widzimy ostatnie ćwierćwiecze jego życia. Jego relacja z ojcem wchodzi powoli w decydującą fazę (niedługo patriarcha umrze i pozostawi go w niewysłowionym żalu), związki z kobietami – wdową Sarah Danby, zakochaną w nim gospodynią Hanną oraz kochanką Sophią Booth  - zdążyły na przestrzeni lat obrosnąć w zaskakujące, emocjonalne konteksty. Widzimy artystę spełnionego, zaś Leigh dobrze wie, że dopiero z tej perspektywy można dostrzec wszelkie paradoksy – zarówno sztuki, jak i charakteru. Brytyjczyk doprowadził do mistrzostwa studium jednostki wplątanej w sieć społecznych norm i nakazów, ale i tak trudno uwierzyć, że to dopiero jego druga biografia - po wybitnym "Topsy-Turvy" sprzed blisko piętnastu lat. 

Z autoportretu Tunera spogląda szczupły, elegancki i przystojny blondyn. Młodość malarza jest jednak w filmie pieśnią przeszłości. Bohater ma twarz zdradzieckiego Glizdogona z serii filmów o Harrym Potterze i otyłego taksówkarza Phila Bassetta z "Wszystko albo nic". Mowa oczywiście o Timothym Spallu – jednym z ulubionych aktorów Leigh i nadwornym brytyjskim odtwórcy ról charakterystycznych. Spall daje świetny występ, sprawia wrażenie, jakby każdą komórkę ciała oddał we władanie Turnerowi. Zgarbiony i kolebiący się o lasce, warczy, chrząka, rozdaje złowróżbne spojrzenia, tworząc postać z pogranicza rzeczywistości i alegorycznej bajki o artyście wyklętym. Nie ma w tym jednak krzty przerysowania – perfekcyjne opanowanie warsztatu pozwala mu utrzymać balans pomiędzy psychologiczną wiarygodnością a efektowną aktorską szarżą. 

Cała reszta też gra jak należy: plejada świetnych drugoplanowych aktorów z Ruth Sheen na czele daje popis powściągliwego, stonowanego aktorstwa, scenografowie siedzą w głowie u Dickensa, a operator Dick Pope z gracją unika pułapki przeestetyzowanych zdjęć. Film nie jest ani ostentacyjnie "malarski" (jak większość podobnych biografii, od klasycznej narracyjnie "Dziewczyny z perłą" Webbera, po eksperymenty a’la "Młyn i krzyż" Majewskiego), ani formalnie surowy. Sytuuje się gdzieś pomiędzy rzeczonymi estetykami i ma trudną do podrobienia sygnaturę Mike’a Leigh – tę samą, która zamienia jego filmy w lekkostrawne połączenie "przyziemnego" dramatu z sentymentalną, miejską impresją.  

Doprawiony dyskretnym humorem i trafiającymi w punkt żartami obraz rzuca również światło na sedno twórczości Turnera. Podobnie jak malarzowi, reżyserowi udaje się oddać paradoks uwiecznianej na płótnie przyrody: jej piękno i grozę, życiodajną siłę i przerażającą obojętność. Inaczej niż u posępnego Herzoga, gdzie zwykle bohaterowie uświadamiają sobie tenże kontrast poniewczasie i kończą pożarci przez niedźwiedzia, dla Turnera kontakt z naturą jest afrodyzjakiem, balsamem na zbolałą duszę, miarą upływającej młodości. Nadaje sens jego ostatnim słowom ("Słońce jest Bogiem" – powie malarz na łożu śmierci), splata się nierozerwalnie z traktowaniem sztuki jako części społecznej misji, przypomina o tym, co jest zapewne sednem życia każdego artysty – że koniec końców będzie liczyć się tylko to, co po nim zostanie. Dobrze wiedzieć, że pomimo zaklepanego miejsca w panteonie filmowych legend, Leigh też o tym pamięta.  
1 10
Moja ocena:
8
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones