Recenzja filmu

Pożegnanie (2015)
Andrew Steggall
Juliet Stevenson
Alex Lawther

Problemy z komunikacją

Film Andrew Steggalla ma w sobie pewien paradoks. Z jednej strony historia, którą przedstawia nam reżyser i autor scenariusza w jednym, sprawia wrażenie bardzo osobistej. Z drugiej jednak,
Film Andrew Steggalla ma w sobie pewien paradoks. Z jednej strony historia, którą przedstawia nam reżyser i autor scenariusza w jednym, sprawia wrażenie bardzo osobistej. Z drugiej jednak, wszystkie wydarzenia i postaci sprawiają wrażenie sztucznych, papierowych czy teatralnych, w tym złym znaczeniu.


W "Pożegnaniu" Elliot (Alex Lawther), młody, lekko dziwaczny chłopak z Anglii, przyjeżdża wraz ze swoją matką (Juliet Stevenson) do domku letniskowego we Francji, by spakować znajdujące się w nim rzeczy i przygotować go na sprzedaż. Na miejscu chłopak poznaje Clementa (Phénix Brossard), również przebywającego tam tylko tymczasowo, zmuszony do tego przez ojca, który wraz z matką został w Paryżu.


Steggall stara się mówić o bardzo ludzkich, intymnych, ale zwyczajnych rzeczach jak dojrzewanie, młodzieńcze fascynacje, odkrywanie swojej seksualności czy problemy w małżeństwie, ale używa do tego wydumanych fraz, kiczowatych metafor i naciąganej symboliki. Zdania, które wypowiadają do siebie bohaterowie, udając dialog, trudno nazwać rozmowami: kilka wypowiedzi na dany temat i przejście do następnej sceny. Często też, gdy jedno z bohaterów mówi o danej kwestii, drugie odpowiadając, porusza coś zupełnie innego. Z jednej strony jest to zabieg zamierzony, w końcu w dużym uproszczeniu jest to opowieść o problemach w komunikacji. Z drugiej, już po dziesięciu minutach takiego prowadzenia narracji można odczuć znużenie czy wręcz irytację, tym bardziej, że jeśli bohaterowie akurat nie rozmawiają w ten sposób, to prowadzą monolog, mający pełnić rolę niezbyt zgrabnej ekspozycji.


Trudno znaleźć w "Pożegnaniu" pozytywy. Na pewno zaliczyć można do nich zdjęcia, które dzięki Brianowi Fawcettowi są bardzo poetyckie, co mocno koresponduje z formą narracji, ale jest na tyle autonomiczne, że może stanowić osobny walor. Warstwa muzyczna filmu to z kolei kolekcja złych wyborów. Utwory często wydają się być doklejone do obrazu na siłę, często wywołując efekt odwrotny do zamierzonego, a bywa że i nie wywołują żadnego efektu, pozostawiając jedynie uczucie dezorientacji. Montaż, który zwłaszcza na początku jest na tyle specyficzny, że nie sposób nie zwrócić na niego uwagi, teoretycznie ma korespondować z poetycką naturą głównego bohatera, ale w konsekwencji przykłada swoją cegiełkę do tworzenia pomnika z kiczu.


W tworze Steggalla widać artystyczne aspiracje. To ten typ filmu, którego nie interesuje dobre opowiadanie ciekawych historii. To tytuł z tych, które w każdej sekundzie krzyczą do widza, jak bardzo głębokim i wysublimowanym są dziełem. "Dzieło" jest tu zresztą bardzo adekwatnym słowem. W swoim pełnometrażowym debiucie autor chciał wybudować pomnik trwalszy niż ze spiżu, a wyszła mu brzydka babka z piasku.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Eliott na grzbiecie nosi przeżartą przez mole XIX-wieczną kurtkę francuskiego żołnierza, w spodniach... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones