Recenzja filmu

Rok przemocy (2014)
J.C. Chandor
Oscar Isaac
Jessica Chastain

Prawdziwe męstwo

Chandor nie stawia tak czytelnie na bezkompromisowość jak Mann. Nie wyznacza równie wyraźną kreską linii oddzielających życie według jasno określonego kodeksu moralnego i nienaruszalnych
"Gorączkę" Michaela Manna bez cienia wątpliwości można zaliczyć do najlepszych obrazów w karierze tego wielkiego reżysera i najważniejszych dzieł ostatniej dekady XX wieku. Złotymi zgłoskami zapisało się kinowe spotkanie dwóch najwybitniejszych aktorów swojego pokolenia - Ala Pacino i Roberta De Niro. I nawet jeśli obecnie Amerykanin gdzieś zatracił wyczucie i reżyserski nos coraz częściej sprowadza go na manowce, to i tak nikt nie odbierze mu statusu twórcy wyjątkowego, którego najwartościowszym, i mimo upływu lat, świecącym tym samym blaskiem klejnotem w koronie pozostaje właśnie "Gorączka".

Trochę w cieniu wspomnianego tytułu znajduje się druga niemniej wyśmienita produkcja autora "Ostatniego Mohikanina" – "Informator". Historia bezpardonowej walki jednostki z bezduszną machiną przemysłu tytoniowego również plasuje się w segmencie pierwszorzędnej rozrywki. Dlaczego przywołuje akurat ten film i co ma on wspólnego z "A Most Violent Year"? Powód jest prozaiczny. J.C. Chandor postanowił obsadzić w głównej roli trzeciego dzieła w dorobku tego samego, co legendarny twórca, a dziś już bardzo rzadko pojawiającego się na srebrnym ekranie bohatera – moralność. Nad obrazem unosi się zaś podobny jak u Manna duch kina niepokoju, którego kluczowym zadaniem nie jest wcale zapewnienie widzowi przyjemnie spędzonych kilku chwil, ale przede wszystkim zmuszenie go do zastanowienia się nad pewnymi mechanizmami funkcjonującymi w naszym otoczeniu.

Mamy rok 1981. Nowy Jork trawi niespotykana do tej pory w swej skali przestępczość, korupcja i szerzące się niczym zaraza zepsucie staczające miasto w przepaść. W takim środowisku Abel Morales stara się prowadzić własny biznes z zachowaniem wszelkich obowiązujących reguł i praw. Stanowi to nie lada wyzwanie, bowiem od dłuższego czasu jego cysterny są regularnie okradane, a po księgach rachunkowych coraz mocniej zaczyna węszyć prokurator.



Chandor nie stawia tak czytelnie na bezkompromisowość jak Mann. Nie wyznacza równie wyraźną kreską linii oddzielających życie według jasno określonego kodeksu moralnego i nienaruszalnych pryncypiów od kuszących ścieżek na skróty. Więcej u niego odcieni szarości, niedopowiedzeń, znaków zapytania. Jednak ów brak stanowczości cechującej "Informatora" i sprawiającej, że tak doskonale rezonował on emocjami mimo niebywałej surowości poszczególnych kadrów, nie działa w żadnym razie na niekorzyść Chandora – po prostu spogląda on na moralność z trochę innej perspektywy niż kolega po fachu. Twórca zarysowując przemyślane sekwencje z wyczuciem, ale i powściągliwością kreuje rzeczywistość, w której wiara w spełnienie się american dream nieustannie wystawiana jest na próbę. Abel zupełnie oddany idei budowania imperium bez uciekania się do zakulisowych manipulacji, przekrętów i brudnych chwytów, co chwilę musi stawiać czoła piętrzącym się problemom. I są to w swym rdzeniu zmagania człowieka osamotnionego, rzuconego na pastwę żywiołów tak potężnych, że nie sposób z nimi wygrać. Zresztą ten motyw dość wyraźnie przewija się też we wcześniejszych obrazach Amerykanina. W debiutanckim "Margin Call" zestawiał jednostkę z bezwzględnością Wall Street i całego systemu finansjery. "All Is Lost" to z kolei walka mężczyzny z okrutnością natury. Natomiast "A Most Violent Year" prezentuje studium podążania za własnymi przekonaniami i głosem sumienia bez zważania na stopniowo rozpadające się mury wznoszonego ogromnym kosztem otaczającego świata, studium ukazujące ile jesteśmy w stanie znieść, zanim przesuniemy nieprzesuwalne granice. Tak jak Mann Chandor zaznacza, że owa nieugięta postawa i hardość zawsze ma określoną cenę – często boleśnie wysoką. W pojedynkach Abla z siecią powiązań mafijnych mimowolnie dotyka także istoty pojmowania prawdziwej męskości i tego w jakich wymiarach winno się ją rozpatrywać. Odpowiedzialność, rozsądek, opanowanie - oto przymioty właściwe głowie rodziny. Wraz niespiesznym rozwijaniem kolejnych wątków reżyser delikatnie wzmaga też napięcie. Uczciwie trzeba jednak przyznać, że dla widza oczekującego pełnokrwistego kina gangsterskiego, brutalności, krwawych porachunków czy wartkiej akcji "A Most Violent Year" będzie ogromnym rozczarowaniem – tytuł okazuje się bowiem zwodniczy. Z drugiej strony wszyscy ceniący sobie produkcje opierające się na bazie świetnych dialogów, aktorstwa z absolutnie najwyższej półki, osnutego ciężką i gęstą atmosferą pociętą długimi, dopieszczonymi do granic możliwości ujęciami powinni być zachwyceni.



Chandor już wcześniej wykazał się umiejętnością bezbłędnego doboru obsady do obranej wizji. Nie inaczej jest i w tym przypadku. Reżyser doskonale wie, co chce osiągnąć i wprawną ręką prowadzi zebranych aktorów przez poszczególne sceny, wykuwając tym samym obraz niezwykle spójny. Oscar Isaac zalicza najlepszą rolę w karierze. Skoncentrowany, stonowany, pełen estymy. Z sukcesem podejmuje rękawicę rzuconą mu przez scenariusz. Stara się odgrywać swoją postać na nieoczywistych nutach. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że kręgosłup moralny Abla ukształtowały niezliczone kręgi żelaznych zasad. W filmie nie brakuje jednak kadrów, w których wystrzega się on postawienia przysłowiowej kropki nad i. Nie pozwala tak łatwo zaszufladkować bohatera. Unikając jednoznaczności dodaje Moralesowi intrygujących rys sprawiając, że przez cały seans trudno oderwać od niego wzrok. Miejsce wybornego uzupełnienia gwiazdy zbliżającej się wielkimi krokami kolejnej odsłony "Gwiezdnych wojen" przypada Jessice Chastain. Jej Anna zdaje się być kobietą zdeterminowaną, zdolną sięgnąć po radykalniejsze środki by chronić najbliższych i biznes – symptomatyczna scena potrącenia jelenia. W pewnym momencie rzuca w stronę męża przytłoczonego kłopotami: Nie chcesz bym się w to zaangażowała. Między parą czuć fantastyczną, niemalże namacalną chemię. W zasadzie momenty małżeńskich tarć pomiędzy partnerami stanowią niepodważalną siłę "A Most Violent Year". Tym większa szkoda, że ilością czasu na ekranie Chastain zdecydowanie ustępuje Isaacowi. Miałem nieodparte wrażenie, że film mógłby zyskać jeszcze więcej, gdyby zdecydowano się mocniej i dokładniej naświetlić relacje w związku państwa Morales. Ciężkim grzechem byłoby nie wspomnieć o solidnych Albercie Brooksie i Davidzie Oyelowo pojawiających się na drugim planie. Ich role również perfekcyjnie wpasowują się w klimat całości. Jednym słowem aktorska ekstraklasa.



Choć w "A Most Violent Year" nie uświadczymy jakichkolwiek efektów specjalnych, to jednocześnie zaciąga się ono pod szyld kina stworzonego do oglądania na ogromnym telewizorze bądź projektorze. Edycja Blu-ray przeznaczona dla rynku amerykańskiego pozwala cieszyć się wyśmienitą jakością obrazu (piękne, lekko pożółknięte kadry stylizowane na retro) zwracającą dodatkowo uwagę na niesamowitą pieczołowitość i atencję z jaką odwzorowano realia wczesnych lat 80. Minimalistyczną ścieżkę dźwiękową Alexa Eberta zakodowano w DTS-HD Master Audio 5.1. Lionsgate postanowiło niebagatelne techniczne zalety wydania wzbogacić niespotykaną ilością dodatków. Komentarz audio reżysera i dwójki producentów, blisko godzinny materiał Behind the Violence poruszający wiele różnorodnych problemów, na jakie natrafili autorzy chcąc oddać ducha epoki i odpowiedni kontekst historyczny, sceny usunięte, rozmowy z Isaackiem i Chastain, trailery oraz trzy dodatkowe króciutkie materiały wideo składają się na zdecydowanie ponadprzeciętny zestaw bonusów.



"A Most Violent Year" J.C. Chandor dokłada następną cegiełkę do wizerunku twórcy piekielnie utalentowanego, którego dalszy rozwój kariery powinno się śledzić bardzo uważnie. Dotychczasowymi dokonaniami udowodnił, że nieobce jest mu kino zaangażowane, stroniące od efektownych chwytów na rzecz skoncentrowania się na aspektach notorycznie pomijanych przez innych. We współczesnym świecie wszechogarniającego relatywizmu i rozsadzania kolejnych zdawać by się mogło fundamentalnych zasad, film akcentujący, że w życiu człowieka istnieją pewne normy i wartości, którym warto hołdować mimo niezrozumienia przez otoczenie wydaje się być cennym przypomnieniem. Chandor, zamykając swego rodzaju trylogię, pokazał, że ma sporo ciekawych przemyśleń do przekazania i jego głosu należy w przyszłości słuchać.

W ostatecznym rozrachunku trudno cokolwiek zarzucić dziełu Amerykanina. Wizualnie zachwyca, fabularnie wciąga, jest cudownie zagrane i do tego na długo pozostaje w pamięci. W mojej prywatnej biblioteczce zajęło ono miejsce na półce zaraz obok wspomnianego "Informatora". Do jednego i drugiego obrazu na pewno jeszcze nie raz wrócę.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones