Recenzja filmu

Rozgrywka (2001)
Frank Oz
Robert De Niro
Edward Norton

53. sekunda

"Rozgrywka" wpisuje się w modny ostatnio w Hollywood trend - zatrudnienie dwóch bardzo dobrych (czy też wybitnych) aktorów, którzy wcześniej ze sobą nie grali, do jednego projektu. Daje to niemal
"Rozgrywka" wpisuje się w modny ostatnio w Hollywood trend - zatrudnienie dwóch bardzo dobrych (czy też wybitnych) aktorów, którzy wcześniej ze sobą nie grali, do jednego projektu. Daje to niemal pewną gwarancję sukcesu zarówno kasowego, jak i artystycznego - widzowie pójdą na film zwabieni słynnymi nazwiskami, krytycy będą zadowoleni i skłonni do pochwał, zaś ewentualne niedoróbki zamaskuje charyzma i umiejętności wykonawców. O tego rodzaju sukcesie można mówić w przypadku "Gorączki" Manna, gdzie skonfrontowano dwie bodaj największe gwiazdy kina średniego pokolenia amerykańskich aktorów - Ala Pacino i Roberta De Niro. W "Rozgrywce" producenci próbowali zastosować podobny chwyt, tyle że tym razem wspólnie występują gwiazdy aż trzech pokoleń amerykańskiego aktorstwa. Marlon Brando reprezentuje pokolenie najstarsze, Robert De Niro - średnie, zaś generacja "młodych zdolnych obiecujących" ma swego przedstawiciela w postaci Edwarda Nortona. Dodając do tego fakt, że "Rozgrywka" jest filmem złodziejskim, otrzymujemy potencjał, który naprawdę trudno zmarnować. A jednak twórcom udał się ten wyczyn. Po pierwsze - fabuła sprawia wrażenie, jakby jej autorem była kserokopiarka. Mamy tu więc doświadczonego złodzieja (De Niro), który zostaje namówiony przez wieloletniego zleceniodawcę (Brando) do ostatniego "skoku życia". Celem jest francuskie berło królewskie, przechowywane przez kanadyjskich celników w Montrealu, co zmusza naszego speca do złamania kardynalnej zasady, którą kierował się podczas całej swej złodziejskiej kariery - unikanie akcji "na własnym podwórku". Udział w skoku bierze również młody, ale piekielnie zdolny adept złodziejskiej profesji (Norton), który za wszelką cenę usiłuje dorównać swemu partnerowi. Jak więc widać, absolutnie nic oryginalnego. Rutyna do kwadratu, w której zwroty akcji nie tylko nie zaskakują, ale wywołują zdziwienie, jak też mogły one zaskoczyć głównych bohaterów. Reżyser Frank Oz mógł się jednak pokusić chociaż o odrobinkę humoru i dystansu do schematycznej fabuły, ale najwyraźniej wykraczało to poza jego umiejętności. Jakichkolwiek śladów napięcia czy atmosfery również nie dostrzegłem. Aktorsko również nie jest zbyt dobrze - a przecież to miał być najmocniejszy punkt filmu. Brando jest, ale jakby go nie było - w zasadzie ogromną większość scen z jego udziałem można byłoby swobodnie pominąć. De Niro już od dobrych kilku lat stacza się po równi pochyłej, ten film tylko tę tendencję potwierdza i nie pomaga mu podciągnąć się w górę. W zasadzie najbardziej zapada w pamięć Norton, bawiący się swoją ulubioną rolą przygłupa. Naprawdę nie warto zaprzątać sobie "Rozgrywką" głowy. Lepiej po raz kolejny obejrzeć najlepsze filmy Wielkiego Trio. Ogólnie, sytuacja tego filmu przypomina mi trochę ostatni występ Andrzeja Gołoty - dużo szumu, dużo nadziei, porażka niemal na samym początku. Zaś po porażce przychodzi rozczarowanie - tym okrutniejsze, im większe nadzieje żywiliśmy.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Znakomity przestępca chce odejść na emeryturę. Po wielu namowach przyjaciół i szantażach nieprzyjaciół... czytaj więcej
Ewelina Nasiadko

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones