Odgrzewane czasem (bardzo) dobre

Jest w filmach sygnowanych nazwiskami Yasha czy Adityi Chopry coś magicznego. Coś, co przyciąga przed ekran. Coś, co sprawia, że chce się je oglądać wielokrotnie. Czy to mało odkrywczy remake
Jest w filmach sygnowanych nazwiskami Yasha czy Adityi Chopry coś magicznego. Coś, co przyciąga przed ekran. Coś, co sprawia, że chce się je oglądać wielokrotnie. Czy to mało odkrywczy remake ("Zakochani", "Salaam Namaste"), czy to historia bardzo luźno nawiązująca do klasycznej ("Bunty i Babli"), czy film całkowicie odautorski ("Żona dla zuchwałych") - dostarczają nam rozrywki na tym samym, świetnym poziomie.

"Salaam Namaste" to historia z "Dziewięciu miesięcy" przeniesiona w idealny świat Bollywoodu. Historia, jakże by inaczej, pięknych, młodych, bogatych i doskonale zbudowanych. Ambar (Preity Zinta) i Nick (Saif Ali Khan) to klasyczny przypadek pary, do której pasuje powiedzenie "kto się czubi, ten się lubi" - różni ich absolutnie wszystko. Krótko po poznaniu się postanawiają zamieszkać ze sobą na próbę. Z czasem zbliżają się do siebie. Gdy dziewczyna zachodzi w ciążę, między chłopakiem a dziewczyną robi się coraz bardziej gorącą. 

Anand, pisząc scenariusz do "Salaam Namaste", wykazał się nie lada talentem. Efekt wyszedł taki, że mamy zdecydowanie bardziej humorystyczną i, nie boję się tego powiedzieć, zdecydowanie lepszą wersję od amerykańskiej. O to w zasadzie czasami nie jest trudno. Zwłaszcza, gdy poprzednia wersja ma swój pierwowzór jeszcze głębiej, w kinie francuskim (zbieżny tytułem "Dziewięć miesięcy"). Wersja bollywoodzka jest w każdym razie zaprzeczeniem teorii,  że odgrzewany kotlet nie smakuje już tak dobrze.

Bardzo często w tych najgłośniejszych filmach indyjskich pojawia się klimat niezwykle zamerykanizowany. Tutaj akcja toczy się w Australii. Także życie bohaterów bardzo odstaje od charakteru indyjskiego. Muzyka i taniec są bardzo nowoczesne, ale niezwykle porywające, zaczynając od tytułowego tanecznego "Salaam Namaste" przez "My dil goes…" po spokojną "Tu Jahan". Piosenek nie ma zresztą w filmie zbyt wiele. Powiedziałabym, że wszystko w "Salaam Namaste" jest optymalne i na odpowiednim miejscu. Nawet drugoplanowe czy epizodyczne postaci wydają się niezbędne. Czy to genialny właściciel mieszkania, hindus nieufającymi nikomu, kto jest jego narodowości, "Krokodyl Dundee" (Javed Jaffrey) czy lekarz-komediant niepotrafiący znaleźć odpowiednich słów (w tej roli "złoty człowiek" Indii Abhishek Bachchan). Odjąć któregoś z nich, a w filmowi mogłoby brakować "tego czegoś".

Nie mamy tutaj gry aktorskiej pierwszych lotów. Ale główni bohaterowie to para aktorów już na wstępie zapewniająca filmowi rozgłos. Znani, lubiani, kochani i podziwiani Khan oraz Zinta występują zawsze w najbardziej kasowych, najlepszych i najgłośniejszych produkcjach indyjskich. Nie można powiedzieć, aby w przypadku "Salaam Namaste" były to ich najlepsze role. Ale z pewnością razem zagrali równie dobrze, jak w "Gdyby jutra nie było". Grając wspólnie są bardzo naturalni. A te bollywoodzkie przerysowane miny rodem z filmu niemego? One w tym wypadku dodają tylko uroku.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones