Recenzja filmu

Wall Street: Pieniądz nie śpi (2010)
Oliver Stone
Michael Douglas
Shia LaBeouf

Gekko doby kryzysu

Oliver Stone to jeden z nielicznych twórców we współczesnym kinie amerykańskim, którego należałoby nazwać wizjonerem. Pomimo tego jednak od lat ten bezkompromisowy reżyser pozostaje w stanie
Oliver Stone to jeden z nielicznych twórców we współczesnym kinie amerykańskim, którego należałoby nazwać wizjonerem. Pomimo tego jednak od lat ten bezkompromisowy reżyser pozostaje w stanie pewnej stagnacji i na dobra sprawę od czasów "Urodzonych morderców" nie nakręcił ani jednej pozycji, która zasługiwałaby na miano filmu wybitnego. Po serii bolesnych porażek, z "Aleksandrem" i "World Trade Center" na czele, twórca głośnego "Wall Street" postanowił powrócić do tematu sprzed dwóch dekad i zaserwować widzom ciąg dalszy historii Gordona Gekko. Moment wydawał się jak najbardziej właściwy - w końcu nadeszły czasy kryzysu i warto byłoby się pokusić o swego rodzaju genezę zaistniałej sytuacji. A do tego Gekko jest postacią wręcz wymarzoną.

Od wydarzeń z części pierwszej minęło już ponad dwadzieścia lat, Gordon Gekko zdążył wyjść na wolność i opublikować książkę. Teraz, jak niegdyś, gdy był jeszcze na szczycie, znów stanie się duchowym guru dla kolejnego młodego i ambitnego maklera. Jest nim Jake Moore (Shia LaBeouf), narzeczony jego córki, z którą nie utrzymywał kontaktu przez większość odsiadki. Jake czerpie łapczywie ze studni mądrości wygłaszanych przez przyszłego teścia i jednocześnie przygotowuje się pod jego okiem do odwetu na człowieku, który zniszczył jego szefa i pierwszego mentora w jednej osobie, legendę giełdy Louisa Zabela (Frank Langella)...

Druga część "Wall Street" już w trakcie wprowadzenia oferuje mocne uderzenie, klarownie przedstawia wszystkie nowe osoby dramatu oraz zawiłości występujących pomiędzy nimi relacji. Dalej jest tylko ciekawiej: tempo nie słabnie, napięcie rośnie, roi się od ciętych, nierzadko cynicznych w wydźwięku dialogów, które zawierają w sobie gotowe bon moty. Wszystko jak przed laty. Czyli co? Stone znów w formie? Chciałoby się odpowiedzieć na to pytanie twierdząco. Niestety, im bliżej końca, tym wszystko zaczyna się coraz bardziej rozpadać.  Drapieżność zaczyna niebezpiecznie ustępować coraz bardziej sentymentalnym tonom, scenariusz coraz częściej przejawia tendencję do taniego moralizatorstwa. Nie wstyd panu, panie Stone? Bo ja muszę powiedzieć, że zawiodłem się srodze i rozochocony bardzo dobrą pierwszą połową, ten cały końcowy unurzany w lukrze pączek wypełniony banałami oglądałem z rosnącym niedowierzaniem. Gdzie Gekko, którego znamy? Gdzie niegdysiejszy pazur reżysera "Plutonu", z którego był słynny? Cóż, chyba wiek zrobił swoje...

Na szczęście finałowa papka nie jest w stanie do końca zepsuć dobrego wrażenia, jakie wywołuje część właściwa opowieści. Wciąż zostaje także w pamięci świetne aktorstwo. I to większości odtwórców ról! To, że Michael Douglas klasą samą w sobie i zawodzić w zwyczaju nie ma, wiadomo doskonale. Ale już że ze swego zadania tak przyzwoicie wybrnie znany z "Transformers" chłystek Shia LaBeouf, nie spodziewałem się kompletnie. Oczywiście wciąż nie zmieniam zdania, że Douglasowi mógł się zdarzyć lepszy partner, ale bynajmniej powodu do wstydu tu nie ma. Rywalem z prawdziwego zdarzenia za to jest wcielający się w bezwzględnego rekina finansjery Josh Brolin, który kontynuuje tu dobrą passę po występach u Coenów i w "Obywatelu Milku". Są jeszcze perełki dalszego planu, jak choćby Langella, który z ekranu znika wprawdzie dość szybko, ale jak zawsze mocno zaznacza swą obecność. No i niespodzianki w stylu drobnego epizodu Charlie'ego Sheena, który pojawia się w imię starych, dobrych czasów.

"Pieniądz nie śpi" stara się również - o czym napomknąłem na wstępie - usilnie dokonać swego rodzaju analizy przyczynowo-skutkowej obecnego kryzysu. Wnioski, jakie wyciąga Stone, może nie zawsze są wyjątkowo odkrywcze, a jednak oskarżenie pod adresem amerykańskiego stylu gospodarowania wygłoszone w ironiczno-kpiarskim tonie przez bohatera Douglasa na spotkaniu autorskim z czytelnikami jego publikacji brzmi nad wyraz dobitnie. Ma więc kontynuacja "Wall Street" pod wieloma aspektami coś do powiedzenia, ma też po temu środki wyrazu. Szkoda jedynie, że brak jej konsekwencji.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Oliver Stone po blisko 23 latach (!) od ostatniej produkcji o maklerach z Wall Street postanowił wrócić... czytaj więcej
Oliver Stone to reżyser i scenarzysta nieprzeciętny. Nie można mu odmówić pomysłowości, oryginalnego... czytaj więcej
Pierwsza część "Wall Street" to film bezapelacyjnie znakomity. Nakreślona z niezwykłą finezją historia... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones