Recenzja filmu

Wang-eui Nam-ja (2005)
Joon-ik Lee
Woo-seong Kam
Jin-young Jung

Kochać tak pięknie

W filmie przedstawiona zostaje nam przyjaźń tak silna i piękna, że aż trudna do zrozumienia. Czysta i niczym nieskażona, gotowa do poświęceń i heroicznych czynów. Mimo że serca bohaterów
"Świat jest sceną. Trzeba tylko wiedzieć, kiedy grać... a kiedy należy z niej zejść" mówi w końcowej scenie jeden z głównych bohaterów koreańskiego dramatu historycznego z 2005 roku, wyreżyserowanego przez Jun-ik Lee – "Król i clown". Słowa te, chociaż będące puentą i zakończeniem całego filmu, już od pierwszych jego minut, niczym zbierające się przed burzą chmury, istnieją gdzieś w świadomości bohaterów i zwiastują tragedię, z której każdy z nich od początku zdaje sobie sprawę. Narracja poprowadzona w ten melancholijny sposób przedstawia nam historię trojga zniewolonych ludzi.

Jang Sang i Gong Gil, z którymi zapoznajemy się już od pierwszych scen, to dwójka artystów – clownów żyjących w erze Joseon, którzy podróżując wraz z uliczną trupą teatralną, zapewniają sobie podstawowe warunki do przetrwania. Ich życie jednak nie jest łatwe. Oboje zdają sobie sprawę, że granice tego, co było do przyjęcia, już dawno zostały przekroczone, i że przez swojego chlebodawcę są wykorzystywani na wszystkie możliwe sposoby. Kiedy bariery wytrzymałości Jang Sanga zostają w końcu przerwane, ten, ryzykując życie, postanawia uciec. Zabiera ze sobą swojego kompana i udaje się z nim do stolicy, by tam wieść szczęśliwe życie na własną rękę. I chociaż nie jest to łatwe, udaje im się osiągnąć cel, ale niestety tylko na chwilę. Radosna sielanka nie może trwać wiecznie, szczególnie kiedy jest się ubogim, a jednocześnie porywczym człowiekiem, w czasach kiedy jakiekolwiek odmienne poglądy były piętnowane przez władzę. Bohaterowie, którzy wraz z nowymi przyjaciółmi zaczynają wystawiać spektakle parodiujące obecnego króla, przez swoją "bezczelność" szybko zostają aresztowani. Chcąc jednak uniknąć kary, decydują się na układ, że jeśli swoim występem uda im się rozśmieszyć samego władcę, życie zostanie im darowane. W innym wypadku zginą.

I od tego momentu pojawia nam się w filmie trzecia, niezwykle ważna postać: król Yeonsan, którego okres panowania przypada na koniec XV wieku i początek XVI. Ponoć jeden z najbardziej okrutnych i szalonych władców, jakiego dynastia Joseon trzymała na swoim tronie. I chociaż film nie stara się w żaden sposób ominąć tego faktu, przedstawia nam bohatera, który, mimo że swoim zachowaniem jest godny pogardy, tak naprawdę najbardziej porusza widza. Jego okrucieństwo, mimo że niewybaczalne, znajduje wytłumaczenie w bardzo trudnej przeszłości króla, a postać swoimi absurdalnymi zachowaniami wzbudza ogromną litość. A tę litość, poza widownią, najbardziej zdaje się odczuwać Gong Gil. Piękny młodzieniec, którego temat wyjątkowej urody stale przewija się w fabule, sam nosi w sobie wiele niezagojonych ran i być może dlatego zdaje się odczuwać tak wyjątkową więź ze swoim panem. Jang Sang, mimo że również dźwiga na swoich barkach ciężkie brzemię, wydaje się jednak nie rozumieć uczuć swojego przyjaciela, którego dobro i bezpieczeństwo od początku było dla niego najważniejsze.

Uczucia, którymi go darzy, zdołały przekroczyć przyjętą granicę miłości, ale i Gong Gil nie pozostaje mu w nich dłużny. W filmie przedstawiona zostaje nam przyjaźń tak silna i piękna, że aż trudna do zrozumienia. Czysta i niczym nieskażona, gotowa do poświęceń i heroicznych czynów. Mimo że serca bohaterów otwierają się również na innych ludzi i inne potrzeby, to nawet naiwne uczucie zazdrości nie jest w stanie zniszczyć tego, co ich łączy. Jednak chociaż ich platoniczna miłość jest boska, oni wciąż pozostają ludźmi, którzy dopiero muszą ją zrozumieć. Do tego czasu szukają swojej niezależności w świecie, gdzie każdy twój czyn i słowo jest obserwowane. Pragną być wolni w świecie, gdzie każdy człowiek jest zależny od kogoś innego i nawet król, który wydawało się, że posiada władzę absolutną, jest tak naprawdę marionetką w rękach innych nieszczęśliwych polityków. Świat ten niewiele się różni od naszego, mimo że osadzony ponad 500 lat temu w kraju, który swoją egzotycznością pewnie zawsze będzie pobudzać wyobraźnię ludzi Zachodu. Dla każdego zakątka na Ziemi i w każdym okresie historycznym niektóre prawdy pozostają uniwersalne. Nigdy nie uda się stworzyć miejsca, w którym każda pojedyncza jednostka będzie na tyle samodzielna, by móc decydować o wszystkim, czego zapragnie.

Jednak czy to rzeczywiście musi brzmieć tak smutno?

Istnieje w tym pewna pociecha, którą przez cały seans odkrywają nasi bohaterowie. Może nigdy nie uda nam się być dosłownym panem własnego życia i czasu, a mimo to istnieje pewnego rodzaju zapłata, którą otrzymaliśmy za tę naszą powierzchownie utraconą niezależność czynów. Jest to niezależność wnętrza, wolność naszej duszy. Mimo że trudniejsza do pojęcia, dużo łatwiejsza do zdobycia. Bowiem to od nas zależy, czy ją przyjmiemy, czy nie. Możemy łatwo odkryć tę prawdziwą wewnętrzną ulgę i poczucie spełnienia, jeśli tylko zaakceptujemy bliskość drugiego człowieka. Jeżeli otworzymy się na drugiego człowieka i szczerze go pokochamy. Tę wolność Gong Gil i Jang Sang posiadali w sobie już od dawna, ale przez niemożliwe do spełnienia pragnienia, na moment przestawali ją zauważać.

Kiedy już wyraziłam swój zachwyt nad fabularną stroną filmu, która niosła ze sobą naprawdę wiele: zaczynając od emocjonalnego związania widza z bohaterem, po przepiękny morał i gamę innych przewijających się w tle wartości, skupię się teraz na jego technicznej stronie. Zacznę od aktorstwa, które stanowiło główną siłę tego, że ta produkcja wyszła tak bardzo udanie. Wśród koreańskich recenzji można znaleźć opinie, że dla wszystkich trzech aktorów są to role ich życia... i trudno mi się z nimi nie zgodzić. Każdy z nich stworzył żywą postać, która jest w stanie poruszyć widza do cna. Wrażliwość skryta za nieustępliwą maską pewnego siebie twardziela, którą przybrał Woo-seong Kam w roli Jong Sunga – w scenie, kiedy wreszcie zostaje wydobyta na zewnątrz, wyciska z widza ostatnie łzy. Szaleństwo i nieprzewidywalność, którymi cechował się król Jij-yeong Jeonga budziły niepokój i drżenie serca. Natomiast delikatne, wręcz kobiece ruchy Joon Gi Lee, dla którego rola Gong Gila była prawdziwym filmowym debiutem, były oddane z niesamowitą gracją, a jego postać budziła wielką sympatię.

Audiowizualna odsłona filmu również prezentowała się bardzo dobrze, chociaż może po prostu to ja mam fioła na punkcie kostiumów i dekoracji z dawnych czasów. Może nie były one tak zjawiskowe, jak np. we "Frozen Flower" (reż. Ha Yu), ale wciąż wypadały bardzo przyzwoicie i przede wszystkim naturalnie. Można było łatwo zawiesić wzrok na wystroju królewskiej komnaty czy nad tradycyjnymi maskami ludowymi, które podczas spektakli nakłady grupy teatralne. Jeśli zaś chodzi o same spektakle, czuć w nich było tradycyjny, ludowy folklor, który pozwalał na częściowe "odkrycie" bogactwa innej kultury. Muzyka również brzmiała bardzo regionalnie, wpisywała się w klimat historii, ale uszy przede wszystkim cieszyła główna wstawka melodyjna z piosenki Lee Sun Hee pt. "Fate". Trochę szkoda, że w filmie nie można było usłyszeć jej w całości, gdyż mogłaby jeszcze bardziej wzbogacić ten i tak bardzo dobry film.

Nie jest to tradycyjny dramat historyczny, nie zostały na nim przedstawione żadne epickie sceny bitewne, a pałacowe intrygi bardziej służyły nakreśleniu charakterystyki postaci i delikatnemu popychaniu fabuły do przodu, ale poza tym nie były one zbyt ważne. Nie jest to też typowy melodramat, miłość co prawda w filmie jest i to na wielu płaszczyznach, ale w każdym wypadku dużo trudniejsza do zaklasyfikowania, niżby się zdawało. "Król i clown" nie stara się na siłę wpasować w jakąś ściśle określoną ramę. Nie szuka konkretnej widowni. Spodoba albo nie spodoba się zarówno starym filmowym wyjadaczom, jak i młodziutkim nastolatkom czy starszym ludziom. Akcja w tym filmie nie cechuje się jakąś specjalną wartkością, bo historia niemal od początku do końca skupiona jest na relacjach. I na przedstawieniu przez te relacje konkretnych mądrości. Ten film może pochłonąć cię do reszty, zjeść cię, przeżuć i wypluć, ale równie dobrze kogoś innego może zmęczyć i znużyć. To wszystko wydaje się zależne od rodzaju wrażliwości widza, która przecież dla każdego przybiera różne odcienie. Jednak niezależnie od tego, w jaki sposób odbiera się dzieło Jun-ik Lee, wydaje mi się, że pod koniec ciężko się nie zgodzić z tym, że obejrzało się coś naprawdę wartościowego.
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones