Recenzja filmu

Whiplash (2014)
Damien Chazelle
Miles Teller
J.K. Simmons

Buddy, hołd dla Ciebie!

Z perspektywy perkusisty lub osoby mocno związanej z tematami wszelkiej maści bębnów jest to bardzo ważny film. Dodając do tego muzykę bazującą na dokonaniach wybitnych artystów, obraz odbierany
Z perspektywy perkusisty lub osoby mocno związanej z tematami wszelkiej maści bębnów jest to bardzo ważny film. Dodając do tego muzykę bazującą na dokonaniach wybitnych artystów, obraz odbierany przez takiego widza może być trochę zakrzywiony. Dlatego na wstępie muszę zaznaczyć, że obiektywizm w "całym tym jazzie" trochę przysłania mi fakt, że sam jestem głęboko związany z perkusją.
Z technicznej strony "Whiplash" jest obrazem z pewnością dobrym, jednak do statusu "doskonałego" sporo mu brakuje. Na pewno nie jest to kwestia pracy kamery, reżysera, charakteryzacji czy scenografii. Na tym polu Damien Chazelle poprowadził film naprawdę dobrze. Materiał został nakręcony w 19 dni, co jest dość krótkim czasem i docenić należy pracę osób za to odpowiedzialnych. Wartość ujęć czy kadrów przebija nie jeden film z wyższej półki budżetowej. Problemy jednak są i to od nich zacznę. 


Pomimo faktu, że chwalę reżysera za pracę jaką włożył w film, należy zaznaczyć, że sam motyw jest mocno oklepany. Relacja pomiędzy uczniem i jego mentorem, pełna garść wzlotów i upadków zwieńczona sukcesem to zarys 90% wszystkich filmów z gatunku tych motywujących. Faktem jest, że większość produkcji, mających za cel podnieść człowieka na duchu, jest o tematyce sportowej, co sprawia, że "Whiplash" trochę odstaję od tego grona. Moim zdaniem jednak nie tematyka buduje oryginalność obrazu, lecz obsada i główny wątek scenariusza. Miles Teller oraz J.K. Simmons nadali filmowi tyle emocji, że należy się spory szacunek, bo bez nich ten film nie byłby tym samym, czyli świetnym, cenionym obrazem. 

Jak wspominałem, główny motyw jest rewelacyjnie napisany, więc tego się czepić nie można, ale żeby nie było zbyt kolorowo wątki poboczne niestety zasługują na krytykę. Konkretnie mam na myśli dwa: relacja Andrew z ojcem oraz związek głównego bohatera z dziewczyną Nicole. Odnoszę wrażenie, że są one niedokończone i wciśnięte na siłę. O ile jeszcze w kontaktach z ojcem można znaleźć spójnię, o tyle w tym drugim przypadku jest to strasznie "płytka" więź. Sceny, akty opisujące obie te relacje są bardzo krótkie, nieemocjonalne i sprawiają wrażenie wymuszonych. 

Ostatnim i w sumie największym według mnie błędem jest brak spójności pomiędzy muzyką, a poważniejszymi perkusyjnymi partiami. Najzwyczajniej w świecie nie zgrywają się ze sobą. Dla przykładu: ostatnia akcja, solo "Caravan", ujęcie z góry na zestaw perkusyjny, słyszymy uderzenie w talerz (typu ride) oraz jakąś triolę na werblu, a widzimy jak Andrew Neimann uderza właśnie w floor tom oraz gra "jedynkę" na werblu. Dla większości odbiorców będzie to niezauważalne, jednak muzycy z pewnością dostrzegą tego typu niespójności. Rozumiem, że partie grane przez wielkiego perkusistę jazzowego Buddy'ego Richa są na tyle wymagające, że odtwórca głównej roli nie jest w stanie zagrać "jota w jotę" tego samego, ale część z tych błędów można było zatuszować innymi ujęciami czy już później na etapie montażu.

Z drugiej zaś strony jest kilka scen zasługujących na osobną ocenę. Z pewnością jest to wątek, w którym przedstawia się widzowi ćwiczenia za perkusją grane przez Andrew. Dwa krótkie ujęcia, które "oddają więcej niż tysiąc słów", a konkretnie rozerwanie naciągu werbla zakrwawioną dłonią oraz moment, w którym widzimy tylko pokrwawioną rękę i wielki dzban z lodem, a wszystko spójnie połączone dramatyczną, lecz napędzającą muzyką.


Na uwagę zasługuje też scena w barze, fikcyjne pojednanie się głównych bohaterów, która jest sporym zwrotem akcji w tym filmie. To wszystko to jednak nic przy ostatnim koncercie... "Caravan", zagrany na festiwalu, to chyba najbardziej motywująca rzecz jaką widziałem na ekranie. Poważnie, do tej sceny wracam bardzo często i zawsze działa na mnie w ten sam sposób - budująco. 

Poruszyć należy również kwestie aktorów, a konkretnie Oscarową rolę Fletchera. Simmons odwalił kawał niesamowicie dobrej roboty i doszukiwanie się jakichkolwiek "ale" jest w tym przypadku głupie i nie na miejscu. Wątpię, żeby film był tak dobry bez niego jako odtwórcy chamskiego, wulgarnego lecz również wartościowego nauczyciela. Nie mogę skojarzyć sobie żadnej roli, która wywarła na mnie tak ogromne wrażenie. 


A teraz najważniejsze - muzyka. Arcydzieło, wielki hołd dla Buddy'ego Richa i naprawdę dobre odświeżone brzmienie kultowych kawałków. "Caravan" będący w świecie jazzu kanonem został zaskakująco dobrze wykonany. Poza tym podejście do muzyki w filmie jest znacznie głębsze, niż można by się spodziewać. 

Podsumowując tą krótka recenzję: Gra aktorska bardzo dobra, fabuła mimo oklepanego schematu też zasługuję na uznanie, muzyka rewelacyjna, pomijając wyżej opisane problemy, a biorąc pod uwagę skromny budżet to wykonanie zaskakująco pozytywne. Zupełnie nie widać małej kasy włożonej w ten film (3 300 000 dolarów). Film polecam wszystkim, ale wydaje mi się, że muzycy, pasjonaci dostrzegą więcej wartości, które oferuje nam „Whiplash”. Dlatego też wystawiam 10/10, bo sam do nich należę.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Z pozoru "Whiplash" może wyglądać na kolejną sztampową opowieść o drodze nowicjusza na szczyt, ale jego... czytaj więcej
Premierę "Whiplash" Damiena Chazelle'a otacza atmosfera ważnego wydarzenia. Wielkie przymiotniki łypiące... czytaj więcej
Zaledwie drugi pełnometrażowy obraz w reżyserskiej karierze Damiena Chazelle okazał się być dlań... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones