Recenzja filmu

Wind River. Na przeklętej ziemi (2017)
Taylor Sheridan
Jeremy Renner
Elizabeth Olsen

Wiatr w oczy

"Wind River" to film ułożony z podobnych fabularnych klocków, co "Sicario" (2015) i "Aż do piekła" (2016), ale tym razem Sheridansamodzielnie doprowadził projekt aż na ekran, bez wsparcia Denisa
Nie wiem czy większe wrażenie zrobiło na mnie to, co powiedział, czy to, jak to powiedział - mówi grany przez Jeremy’ego Rennera Cory Lambert, relacjonując pewną ważną dla siebie rozmowę. Brzmi to niczym autorski komentarz Taylora Sheridana, najpierw aktora, potem scenarzysty, teraz również reżysera. Debiutując za kamerą, Sheridan może przecież na własną rękę zbadać różnicę między tym, co się mówi, a tym, jak się mówi. "Wind River" to film ułożony z podobnych fabularnych klocków, co "Sicario" (2015) i "Aż do piekła" (2016), ale tym razem Sheridan samodzielnie doprowadził projekt aż na ekran, bez wsparcia Denisa Villeneuve’a czy Davida Mackenziego. Wrażenia jednak - podobne.



Rodem z "Sicario" mamy postać wrzuconej na głęboką wodę agentki FBI. Rodem z "Aż do piekła" - portret amerykańskiego zaplecza, gdzie diabeł mówi dobranoc i gdzie - w surowym krajobrazie - wciąż żyje wspomnienie Dzikiego Zachodu. Wszystkie trzy filmy łączy też figura twardziela o miękkim sercu mierzącego się z egzystencjalną pustką. Tutaj twardzielem jest Lambert (Renner), lokalny tropiciel, który spędza dnie na przemierzaniu okolicy i polowaniu na drapieżniki. Znalezione przez niego w dziczy zamarznięte zwłoki nastoletniej dziewczyny przyciągają do Wind River agentkę Jane Banner (Elizabeth Olsen), która ma ocenić, czy doszło do morderstwa i czy sprawa podpada pod jurysdykcję FBI. Autopsja potwierdza, że ofiara została zgwałcona, ale w wyniku biurokratycznego impasu Banner zostaje sama na placu boju. Nie pozostaje jej nic innego, jak poprosić o pomoc specjalistę od polowania na drapieżniki.
 


Otoczenie nie sprzyja jednak śledztwu: lokalnych policjantów jest za mało, by sprawować kontrolę nad zbyt dużym terytorium, kapryśna pogoda skrywa wszelkie dowody pod grubą warstwą śniegu, a niska temperatura skutecznie zamraża wszelkie odruchy inicjatywy i poczucia sprawiedliwości. Szczęście tu nie mieszka, podsumowuje Lambert. Nic dziwnego: jak na uruchamiający matrycę westernu film przystało, "Wind River" opowiada o starciu człowieka z przyrodą, o napięciu między naturą a kulturą. Nieprzypadkowo na ścieżce dźwiękowej straszą upiorne, przypominające wyjący wiatr wokalizy, a Sheridan wypełnia ekran tyleż twarzami bohaterów, co połaciami zaśnieżonych lasów i równin. Raz za razem reżyser oddala kamerę, by uświadomić małość człowieka wobec bezlitosnej potęgi żywiołów. Biała kartka krajobrazu działa tu jak wyzwalacz złych impulsów: we wszechobecnej pustce, ciszy i nudzie głosy prześladujących człowieka demonów brzmią głośniej niż zwykle. 



Z filmu wynika bowiem, że kultura powoli przegrywa. Rezerwat nie chroni tu tradycji rdzennych Amerykanów, raczej ją konserwuje; jest ponurym pomnikiem jej upadku. Reżyser wciąż powraca do relacji rodziców z dziećmi, pokazuje starsze pokolenie lamentujące nad losem młodych, porwanych przez falę kryminału - zaginięć, gwałtów, narkotyków, zbrodni. Znamienne: mężczyzna, który stracił córkę, w akcie żałoby maluje twarz w plemienne barwy, ale sam przyznaje, że musiał zmyślić wzór, bo zwyczaj malowania twarzy już wymarł. Lambert, biały, który ożenił się z rdzenną Amerykanką, również stracił córkę w niejasnych okolicznościach. Jego małżeństwo się rozpadło, został mu tylko syn, którego próbuje wychować na wartościowego człowieka. Kiedy chłopak nieostrożnie obchodzi się ze strzelbą, tropiciel strofuje go: broń trzeba traktować jak naładowaną, nawet kiedy naładowana nie jest. Innymi słowy: kontroluj impulsy, trzymaj drapieżniki na smyczy. Sheridan sugeruje jednak, że coraz mniej jest ojców chcących o tym przypominać, coraz mniej synów chcących słuchać. 



Jest w tej wizji oczywiście nuta maczo-konserwatyzmu. Tym bardziej, że to kolejna (po "Sicario") historia Sheridana, w której doświadczony przez życie twardziel uczy świata nieprzygotowaną do konfrontacji ze Złem kobietę. Niestety, wypada to mniej wdzięcznie niż u Villeneuve’a, bo Rennerowski Lambert jest postacią niby-złamaną, ale nieco zbyt gładką. Ot, wygłaszający egzystencjalne bon moty Sokole Oko: biały lepszy od prawdziwych Indian w robieniu indiańskich rzeczy. Z kolei Agentka Banner - nowicjuszka zmuszona błyskawicznie dorosnąć do nieprzyjaznego męskiego świata, w którym kobietom przypisano jedynie role ofiar albo ich rozpaczających matek - nie dorasta do postaci, jaką grała Emily Blunt. Problem jednak nie w aktorstwie, czy w scenariuszu - zmienną w równaniu jest reżyseria. 



Żeby nie było: "Wind River" to dobry film. Ale też chyba najsłabsza odsłona Sheridanowskiej niby-trylogii. Proste: kiedy nie wiadomo, kogo winić - wińmy debiutanta za kamerą. W końcu Mackenzie w "Aż do piekła" pięknie ożywił tekst, dając aktorom przestrzeń, w której mogli wykreować gęste, zniuansowane postacie. Villeneuve tymczasem opowiedział fabułę "Sicario" niczym współczesne "Jądro ciemności", rewelacyjnie przeplatając kolejne emanacje otchłani z reakcjami na twarzy Emily Blunt. W "Wind River", być może celowo, nad postaciami dominuje zaś przyroda, a nad jednostką - egzystencjalne uogólnienie. Efekt jest dystansujący, chłodny - niczym niskie temperatury Wyoming. Oczywiście fakt, że Sheridan nie idzie w Villeneuve’owskie barokowe rozpasanie, może być znakiem jego dojrzałej powściągliwości. Ale też - mniejszej reżyserskiej inwencji. Weźmy scenę, gdy w powietrzu zawisa widmo strzelaniny: niby podobną, a jednak zupełnie niepodobną - in minus - do trzymającej za gardło jazdy konwoju z "Sicario". Rozumiem, że kamienna twarz reżysera jest znakiem jego heroicznego stoicyzmu, rodem z jednego z dialogów: Znasz to uczucie, że chce ci się walczyć ze światem? - Tak, ale postanowiłem walczyć właśnie z tym uczuciem, bo uznałem, że świat by wygrał. Nie powiem, ładnie napisane. Kto jednak pozostaje zdystansowany, powinien uważać, by nie wzbudzić obojętności.  
1 10
Moja ocena:
7
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Taylor Sheridan, scenarzysta pokazywanego rok temu w canneńskiej sekcji Uncertain Regard "Aż do... czytaj więcej
"Wind River" w reżyserii debiutującego na ekranie Taylora Sheridana (scenarzysta "Sicario" oraz "Aż do... czytaj więcej
Bywają takie filmy, które mimo prostej budowy mają w sobie to "coś". "Wind River",debiutującego w roli... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones