Recenzja filmu

Wonder Woman (2017)
Patty Jenkins
Marek Robaczewski
Gal Gadot
Chris Pine

Zgładzić boga wojny

Film jest troszkę skontrastowany. Naprawdę intensywne sekwencje akcji twórcy poprzeplatali wyciszeniami, w których jest czas na złapanie oddechu czy przyjęcie całkiem sensownej dozy humoru.
Współczesnej filmowej popkulturze towarzyszy swoista, branżowa zimna wojna. W erze bezsprzecznej dominacji kina super-bohaterskiego próżno szukać choćby jednego, nawet pobieżnie śledzącego co głośniejsze premiery amatora X muzy, któremu akronim 'DC' oraz słowo 'Marvel' byłyby zupełnie obce. Jeśli James Cameron nie czeka akurat na boxofficowe wyniki i nie wchodzi do kin żadna część "Gwiezdnych Wojen" czy "Parku Jurajskiego", gremialną uwagę skupi na sobie niemal z pewnością najnowszy wyrób któregoś z dwóch, wyżej wspomnianych studiów. Pewnej grupie odbiorców konwencja przejadła się już dawno temu, ale są i tacy, którzy przebierając nogami odtwarzają zwiastun za zwiastunem i czytają news za newsem nerwowo wyczekując kolejnej odsłony przygód komiksowych herosów na dużym ekranie. Odnajdując w ekranizacjach zeszytów DC w zasadzie większość bezbłędnie trafiających w mój gust elementów gatunkowych, zaliczam się osobiście do tej drugiej grupy. Ale wiadomo, że tak jak DC plamili niejednokrotnie reputację pozycjami haniebnymi ("Batman i Robin", "Jonah Hex", "Zielona Latarnia"), tak konkurencji zdarzyło się błyszczeć i tryumfować choćby przy okazji trylogii "Spidermana" Sama Raimiego, "X-Men 2" czy "Kapitana Ameryki: Zimowego Żołnierza". O ile współpracujący z tymi pierwszymi Warner Bros. podpatrzyli u rywali strategię budowania uniwersum, siląc się później na karkołomne i niestety mało fortunne w skutkach dokrętki na planie "Legionu Samobójców", co by widzowie mieli więcej okazji do zdrowego śmiechu, o tyle ci drudzy wykonali najlepszy możliwy ruch na szachownicy, dostarczając formalnie surowy – jak na swe standardy – bo przepysznie naznaczony nolanowskim quasi-realizmem, dramat s-f z kategorią wiekową 'R', czyli oczywiście "Logan: Wolverine". Czyżby Marvel zapragnął pokonać przeciwników ich własnym orężem? Całkiem możliwe, choć dla mnie najważniejszy jest poziom samych filmów. Dopóki w ogniu rzeczonej batalii hartują się rzeczy tak wyśmienite jak ostatni z wymienionych tytułów, źle nie jest. A będzie jeszcze lepiej, bo oto ojcowie "Mrocznego Rycerza" właśnie sparowali cios, obronili zagrożony przyczółek i oddali w nasze ręce jedną ze swych największych pereł. 



Sama siebie nazywa Dianą z Themysciry, córką Hippolity i Zeusa, dla najbliższych jest amazońską księżniczką, podczas gdy my – zwykli śmiertelnicy – zwać ją będziemy… "Wonder Woman". Zamykając w swym zmysłowym ciele, otrzymany w darze od greckiego boga, potencjał do walki z niszczycielskim żywiołem wojny, żeński heros staje naprzeciw tyranii niegodziwych, której ucieleśnieniem jest tutaj niemiecki generał Erich Ludendorff (Danny Huston). Wraz ze swą prawą ręką, doktor Isabel Maru (Elena Anaya), stworzy on żywe zagrożenie dla rodzaju ludzkiego za sprawą, opracowanej przez swoją kompankę, broni chemicznej o zabójczej sile rażenia. Fabuła, jakich wiele – można by pomyśleć. Już pobieżny rzut okiem na zwiastun przywołuje w pamięci "Captain America: Pierwsze starcie (2011)Kapitana Amerykę: Pierwsze starcie", ale jest tak wyłącznie pozornie. Od pierwszych minut seansu jest bowiem jasne, że "Wonder Woman" Patty Jenkins wyznacza zupełnie nowy poziom jakościowy, równolegle wzbogacając spektrum estetyczne swojej konwencji. Film jest wyjątkowy już od strony wizualnej. Praktycznie każdy kadr można by ze spokojem oprawić w ramki i powiesić w salonie, podczas gdy te składające się na sceny batalistyczne w sensie literalnym zapierają dech w piersi. Gdzie indziej zazwyczaj nadużywany, nierzadko sobie a muzom, efekt slow motion zostawia nas tu na dłużej rzeczywiście z tymi scenami, które chciałoby się chłonąć całym sobą, zamknąć w pamięci i już nigdy nie wypuścić, jak choćby sekwencje odbijania pocisków przez naszą czarującą wojowniczkę. Stopień wykorzystania generowanej komputerowo scenerii czy innych elementów obrazu jest znaczny, o czym wiedzieliśmy od dawna oglądając aktorów w zielonym anturażu zdjęciowego planu. Kiedyś zestawienia technik animacji i standardowych metod kręcenia filmów miały wymiar eksperymentalny. Dzisiaj to już norma, nawet jeśli rzadko kiedy rzecz nazywana jest po imieniu. W "Wonder Woman" wszystko wygląda jednak jak przysłowiowe milion dolarów pokazując, że CGI nie zawsze równa się 'plastik'. Studio DC ma talent do retrospekcji. Ta z wraku kryptońskiego statku w "Człowieku ze stali", za sprawą której hologram świadomości ojca Kala objaśnia mu jego pochodzenie i historię jego ludu, jak widać nieprzypadkowo robiła wrażenie, bo w "Wonder Woman" też mamy segment odwołujący się do starożytności, greckiej mitologii i genezy ukazanego w filmie konfliktu i również od niego oczu oderwać nie sposób. Mistyczną aurę wdychałem wraz z powietrzem, czując na skroni listowie laurowego wieńca. Owacje na stojąco należą się jednak nie tylko specom od  efektów i generowanych komputerowo ekranowych precjozów, lecz przede wszystkim Gal Gadot – odtwórczyni głównej roli tytułowej.


"Batman v Superman: Świt Sprawiedliwości" wielu przyjęło bardzo chłodno, by nie napisać: z niesmakiem, choć gdy wskazywano na plusy i minusy produkcji zarówno zwolennicy, jak i sceptycy podawali sobie prawice w jednej kwestii, a mianowicie brawurowego wejścia Wonder Woman w scenach finalnej rozwałki. Już wówczas miażdżący tę pozycję redaktorzy bili się w pierś, przyhamowując nieco lawinę krytycyzmu i przyznając, że kto jak kto, ale Gal Gadot klasę pokazała. Nie było to jednak nawet preludium do tego, co aktorka szykowała tym razem. Grana przez nią, władająca nadludzką mocą bitewną, obciążona nieskazitelnym poczuciem dobra i dziecięcą wręcz naiwnością Diana wypada tak wiarygodnie, że nie sposób oglądać obrazu z lekkim sercem. Jest coś niezaprzeczalnie pięknego w prostocie tej postaci, która nie potrafiąc zrozumieć stopnia skomplikowania istoty ludzkiej, która cierpiąc i nie kryjąc oburzenia w zetknięciu z głęboką niesprawiedliwością naszego świata, ani przez sekundę nie waha się stanąć w obronie niewinnych i skazanych na łaskę tych, którzy nie mają w zwyczaju jej okazywania. Wyprawę na pohybel boga wojny dzieli z nią inwigilujący szeregi germańskiego wroga szpieg nazwiskiem Steve Trevor, w którego buty wskoczył z cokolwiek przyzwoitym skutkiem Chris Pine.


Film jest troszkę skontrastowany. Naprawdę intensywne sekwencje akcji twórcy poprzeplatali wyciszeniami, w których jest czas na złapanie oddechu czy przyjęcie całkiem sensownej dozy humoru. Malkontenci będą pewnie perorować o fabularnych mieliznach, ale według mnie to kwestia podejścia. Antagonistom przyszło zresztą wspinać się przy okazji wyszukiwania 'uchybień' akurat tego filmu na prawdziwe wyżyny kreatywności. A to jedna z postaci ma zbyt współczesną fryzurę, jak na okres I Wojny Światowej, w którym osadzona jest znakomita część akcji filmu. To znowu w którymś komiksowym zeszycie położono większy nacisk na coś, co spłycono w filmie. A to wreszcie kobieta nie wypada w roli super-bohatera do końca przekonująco i nawet jeśli któryś z tych zarzutów nie zakrawa już na czysty absurd, to dotyczy on spraw lateralnych, na których nigdy nie skupi się widz szukający w kinie doznań. Standardowe już w przypadku DC oskarżenia o przesadnie mroczny klimat czy zbyt poważny ton, w jakich obraz jest utrzymany taktownie przemilczę, bo to trochę tak, jakby rugać chińskiego kucharza za to, że nie dogotował warzyw.


Mimo iż większość zestawia "Wonder Woman" ze wspomnianym wcześniej "Kapitanem Ameryką", ze względu na wojenne tło i swoistą "podróż w czasie" o kilka dekad wstecz, w którą udaje się widz, mnie osobiście film przypomniał o pierwszej części "Nieśmiertelnego" czy o "Conanie Barbarzyńcy" z 1982 roku. Pozornie są to niemal zupełnie różne filmy, aczkolwiek "Wonder Woman" paradoksalnie ewokuje ich atmosferę. Jest to wzorcowy przykład pełnokrwistego fantasy, oddziałującego na widza nie tylko za sprawą pięknych widoków, charakteryzacji, magicznej aury i suto zakrapianych adrenaliną scen akcji. "Wonder Woman" to kipiący emocjami, momentalnie angażujący i dogłębnie poruszający widza film, w którym strona formalna nie jest bynajmniej li tylko fasadą, za którą kryje się jeśli nie pustka to blichtr. "Wonder Woman" to dzieło DC, na które wszyscy czekaliśmy!
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Wonder Woman" w reżyserii Patty Jenkins jest filmem ważnym z co najmniej dwóch powodów. To pierwszy film... czytaj więcej
Aby prześledzić losy pierwszych superbohaterek, należy cofnąć się pamięcią aż do lattrzydziestych XX... czytaj więcej
Po chłodno przyjętych przez krytyków "Człowieku ze stali" i "Batman v Superman" wytwórnia Warner Bros... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones