Recenzja filmu

Wyspa (2005)
Michael Bay
Ewan McGregor
Scarlett Johansson

Wielka ucieczka

Są takie filmy, na które czeka się bardzo długo i z ogromną niecierpliwością. Tak było i w przypadku "Wyspy" Michaela Baya. Emocji dodawał fakt, iż jego poprzedni obraz – "Pearl Harbor" –
Są takie filmy, na które czeka się bardzo długo i z ogromną niecierpliwością. Tak było i w przypadku "Wyspy" Michaela Baya. Emocji dodawał fakt, iż jego poprzedni obraz – "Pearl Harbor" – niezmiernie mi się podobał i mimo zarzucanych mu płycizn w scenariuszu i kiepskiego aktorstwa stał się jednych z moich ulubionych filmów. Kolejnym argumentem za nową produkcją tego reżysera była obsada – robiąca furorę w Hollywood Scarlett Johansson, najlepszy brytyjski aktor ostatnich lat Ewan McGregor, Sean Bean, Steve Buscemi i Djimon Hounsou – może nie tak znany u nas, ale ceniony przeze mnie czarnoskóry aktor. Tak więc wycieczka do kina stała się wręcz obowiązkiem. Fabuła wyraźnie zeszła na drugi plan, gdyż wydawało mi się, że w tak doborowym towarzystwie na ekranie i z takim dobrym rzemieślnikiem za kamerą, tło rozgrywających się wydarzeń jest nieistotne. Otóż nie jest. O tyle, ile mogłam znieść wojny klonów w II części "Gwiezdnych wojen", teraz tematyka stała się nudna, słabo wypadająca na ekranie, niedorobiona. Nie ukrywam, że klonowanie, genetyka, przeszczepianie narządów to zagadnienia mi tak odległe, jak odległa była galaktyka u George Lucasa. Jeszcze na dodatek problem ten został wytłumaczony, a może też raczej nie został, w sposób irracjonalny i mało jasny. Oto Lincoln Sześć-Echo (McGregor) i Jordan Dwa-Delta (Johansson) razem z całą resztą klonów ludzi ze świata zewnętrznego mieszkają sobie w bunkrze pod ziemią. Co tydzień w ich małym światku losowana jest nagroda – podróż na mityczną wyspę, jedyne miejsce, które nie uległo skażeniu. Oczywiście każdy po cichu liczy na nagrodę – przeniesienie się do raju. To przydarza się Jordan Dwa-Delta, jest ona jednak nie świadoma, że tytułowa wyspa to kamuflaż, iluzja, utopia, co jej tłumaczy Lincoln Sześć-Echo, który przekonał się na własne oczy, że transfer do raju to w rzeczywistości śmierć. Jako że główni bohaterowie nie mają zamiaru ginąć tylko dlatego, że państwowa tajemnica stała się ich udziałem, postanawiają uciekać. Będą ścigani przez demonicznego doktora Merricka (Bean) i skorumpowanego przedstawiciela jednostek ochrony Laurenta (Hounsou). W ucieczce pomoże im McCord (Buscemi). Film podzielony jest na dwie części, tak jak to było w przypadku poprzednich filmów Baya. Pierwsza godzina to naiwne moralizatorstwo, nudnawy melodramat, bądź też science-fiction pokazujący świat bohaterów w obliczu jakichś przyszłych zmian i katastrof. Druga godzina to typowe bang-bang, wielkie bum, szybka akcja, zero myślenia, natłok obrazów i głośnych dźwięków. Mimo że w "Pearl Harbor" nie byłam wynudzona po pierwszej części, wręcz przeciwnie, z błyszczącymi oczami czekałam na atak Japończyków, to "Wyspa" zachęca do zaśnięcia już po półgodzinie. Biały kolor, ascetyczne wnętrza, uciążliwa kobieta na telebimach zachęcająca do wyjazdu na wyspę, drażnią i nudzą. Już faktycznie czeka się na tą drugą, bardziej wciągającą część. Ale tu znowu jest tak szybkie tempo akcji, tak dynamiczny montaż, że czasem nie można patrzeć. Najlepszymi scenami w filmie są te o dowcipnym zabarwieniu. Steve Buscemi jest jak zawsze wyjątkowy i przechodzi samego siebie. I chociaż nie pojawia się często na ekranie, to jednak najprzyjemniej się go ogląda. Moją ulubioną sceną jest spotkanie klonu z oryginałem, a więc Lincolna Sześć-Echo z Tomem Lincolnem. Na Ewana mogłabym patrzeć godzinami, a jego szkocki akcent i brytyjski dowcip sprawiają, że film nabiera barwy innej niż biała. Ciekawe, że w tej scenie McGregor naśmiewa się z samego siebie i przy okazji ze wszystkich zblazowanych snobów z Fabryki Snów. Denerwują mielizny w scenariuszu. Jak wytłumaczyć, że klony będące na poziomie rozwoju 15-latków i nie posiadających żadnych informacji o świecie zewnętrznym, nagle wiedzą jak prowadzić samochód, a co gorsza zachciewa im się kontaktów fizycznych? Cały film to jedna wielka reklama Pumy, Nokii, Calvina Kleina, samochodów… Żałosne. Diaboliczny dr Merrick to nikt inny, tylko dr Mengele, a bunkier, w którym mieszkają klony i metody stosowane w ich świecie, jak na przykład zagazowywanie w komorze, przypominają obóz koncentracyjny. Obrzydliwe. Bohaterowie są jednowymiarowi, ci co uciekają, są dobrzy, ci co ich ściągają - źli. Wyjątek stanowi Laurent, grany przez Djimona Hounsou, w ostatniej chwili staje w słusznej sprawie, a nawet można zasugerować, że gdyby Bay nakręcił II część "Wyspy", można by mieć do czynienia z trójkątem miłosnym… I nie uratują tego obrazu piękne zdjęcia w pastelowych barwach, uroda Johansson i charyzma McGregora, czy nowatorska muzyka Hansa Zimmera. Wniosek jest smutny – jak ktoś w Hollywood chce sobie zrobić lifting, to nie znaczy, że Michael Bay musi kręcić film, w którym Scarlett Johansson będzie dawcą materiału.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Gdy idzie się do kina na film autorstwa osoby odpowiedzialnej za stos produkcji spod znaku "zabili go i... czytaj więcej
Chwytem reklamowym może być już dziś niemal wszystko. Nawet to co jest z samej swej definicji... czytaj więcej
Filmy s-f zawsze mogliśmy dzielić na dwa rodzaje. Na przykład - nic niewnoszące opowiastki o bohaterach... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones