Recenzja filmu

Zombie SS 2 (2014)
Tommy Wirkola
Vegar Hoel
Ørjan Gamst

Rozkaz trzeba wykonać

"Zombie SS" może nie wnosił nic nowego do horroru, ale sprawdzał się jako czysta jatka. Odświeżył też ograny już wizerunek zombie i tchnął w nieumarłych nowy powiew życia. Nic więc dziwnego, że
"Zombie SS" może nie wnosił nic nowego do horroru, ale sprawdzał się jako czysta jatka. Odświeżył też ograny już wizerunek zombie i tchnął w nieumarłych nowy powiew życia. Nic więc dziwnego, że nie spieszno im ponownie do grobu. Tommy Wirkola, mając tego świadomość, poddaje ich więc dodatkowym elektrowstrząsom, a następnie serwuje jeszcze koktajl z dopalaczy. Efekt? Umarlaki kipią życiem i fundują kolejną jatkę jakiej Norwegia do tej pory nie widziała.

Reżyser "Hansel i Gretel" wprowadza kilka nowości. By jednak pozyskać nowych widzów najpierw serwuje streszczenie pierwszego "Zombie SS". Po tym króciutkim wstępie nie daje nam już dłużej czekać i zaczyna pełnokrwistą zabawę. By wyrównać nieco szanse Martin zyskuje ramię umarlaka, za pomocą którego może pozyskać kilku nowych, rosyjskich przyjaciół. Pułkownik Herzog jednak nie stoi bezczynnie. Schodzi ze swym oddziałem z gór, bierze czołg i zaczyna krwawy pochód. Wszystko to prowadzi do finałowej konfrontacji.



Może jest to na wyrost, ale Wirkola to taki norweski Robert Rodriguez. Najlepiej czuje się w swojej ojczyźnie, gdzie może realizować nawet najbardziej odjechane pomysły. Cenzorzy z Fabryki Snów nie trują mu nad głową, a ten wykorzystuje ten fakt do maksimum. I tak obrywa się wszystkim z Amerykanami na czele. Wyśmiane są "Gwiezdne Wojny", "Star Trek", obowiązkowo Chuck Norris oraz sama kultura bycia fanboyem (w tym wypadku zagadnienia zombie). Do wspomnianego Rodrigueza także puszczone jest oko. Amerykanin niech patrzy i się uczy jak Danny Trejo może jeszcze wykorzystać jelito cienkie w kolejnej części "Maczety". Zagrywka z jedynki, w porównaniu z tutejszymi atrakcjami, to bowiem czyste przedszkole.

"Zombie SS 2" wypada jak skrzyżowanie "Martwicy mózgu" i "Martwego zła" pod względem ilości efektów gore z "Koszmarem z ulicy Wiązów" i późniejszymi odsłonami "Laleczki Chucky" jeśli chodzi o poziom, i ilość czarnego humoru. Jedno i drugie występuje bowiem niemal w każdej scenie czy dialogu. Wizualnie nie ma mowy w chałturze. Sieczka wygląda bardzo dobrze, cieszy oko. Dodatkowo Wirkola nie uznaje żadnych granic, co tylko dodaje jej pikanterii. I tak jak ma zginąć matka z wózkiem i noworodkiem to ginie i to efektownie. Taki los spotyka zresztą wszystkich od dzieci po starców. Kamera nie robi uników, wszystko jest eksponowane. Wszystko z myślą o sympatykach mocnych wrażeń.



Z drugiej strony zmiana lokacji powoduje nieco spadek klimatu. Wirkola się tym jednak nie przejmuje, upaja się wręcz swym, miejscami kiczowatym, stylem. Finałowa walka to przykład ku temu idealny. Ale jak można mu mieć to za złe, skoro równocześnie dostajemy sceny będące prawdziwymi perełkami? Łapanie przez samochód przyczepności czy operacje zombie-doktora w trakcie bitwy powodują przecież wybuch szczerego śmiechu, czy tego chcemy czy nie. A może tylko ja jestem takim dewiantem?

Nie ma też fuszerki od strony aktorskiej. Derek MearsØrjan Gamst są najbardziej żywymi trupami, jakie widziałem na ekranie. Dobrze też wypada Vegar Hoel, a Hallvard Holmen skutecznie utwierdza w przekonaniu, że nie ma przesady w żartach o policjantach.

"Zombie SS 2" wypada jako świetne połączenie bezkompromisowej jatki w stylu gore i czarnej komedii. I tylko dla miłośników tego typu wrażeń jest skierowany. Reszta może sobie spokojnie odpuścić. Na koniec trzeba jeszcze Wirkolę pochwalić za ostatnią scenę, która jest jeszcze bardziej romantyczna niż w "[Rec] 3". "Total Eclipse of the Heart" Bonnie Tyler też już nigdy nie będzie takie samo. Gwarantuję.

Poczekajcie też aż do samego końca napisów. Czeka bowiem jeszcze scena bonusowa.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones