Recenzja gry

Assassin's Creed: Mirage (2023)
Lee Majdoub
Shohreh Aghdashloo

Tysiące twarzy, nudne miraże

Smutkiem napawa mnie fakt, że mimo upływu lat pewne rzeczy wciąż nie uległy poprawie. 
Tysiące twarzy, nudne miraże
Po "Assassin's Creed Valhalla" – jak dotąd najbardziej rozbuchanej i napęczniałej odsłonie opowieści o asasyńskich podbojach – zastanawiałam się, jak daleko Ubisoft jest w stanie posunąć się w tym szaleństwie i czy istnieją jakieś objętościowe granice tej najpopularniejszej obecnie marki. Na całe szczęście studio poszło po rozum do głowy i ich kolejne "Assassin's Creed" – po latach rozrastających się niczym dzikie pnącza opowieści – to gra dużo bardziej kompaktowa.


"Assassin's Creed Mirage" jeszcze jakiś czas temu funkcjonowało w kuluarach jako potencjalne DLC do "Valhalli". To poniekąd przełożyło się na wielkość samej gry. Zapomnijcie o koszmarnie wielkich mapach i długich wideo dokumentujących przebycie z ich jednego krańca na drugi. Przygody Basima skupiają się na Bagdadzie i jego okolicach. Stolica imperium Abbasydów przeżywała swój najlepszy czas właśnie na przełomie IX i X wieku n.e. Koliste miasto było też areną dworskich potyczek, niesnasek i przepychanek o władzę. Ubisoft po raz kolejny wrzuca do gara historyczne postacie, okrasza miksturę domieszką specjalnie wykreowanych przez siebie bohaterów i tworzy dzięki temu intrygującą, miejscami baśniową opowieść tysiąca i jednej nocy. Korupcja, żądza władzy i pieniądza oraz wykorzystywanie słabszych to motywy wałkowane raz po raz w asasyńskich tytułach. W środek tego trudnego czasu zostaje rzucony Basim, młody rzezimieszek. Ten Aladyn z dyskontu szybko pnie się w szczeblach Ukrytych, by z biegiem czasu zmierzyć się z chorobami, które toczą Bagdad. 

Twórcy wielokrotnie zapowiadali, że pustynne perypetie Basima mają być niejako powrotem do korzeni serii. Bez większego kombinowania i rozwlekania rozgrywki, za to z większym skupieniem na skradaniu i bardziej skondensowanym graniu. Sama nie wspominam przygód Altaira zbyt dobrze, więc z tym większym zaintrygowaniem usiadłam do najnowszej produkcji Ubisoftu. Asasyński debiut, pomimo przełomowych wówczas zabiegów narracyjnych i konstruowania świata, nad wyraz szybko wpadał w pułapkę repetytywności. Prawdziwą siłę marki pokazały dopiero przygody Ezia, które zapewne dla wielu będą niedoścignionym ideałem. 


Basim nie jest potężnym siepaczem jak Eivor. Brak mu również bitewnej finezji Kasandry. Starcie z większą liczbą przeciwników może bardzo szybko zakończyć się jego zgonem. Pomimo swego sprytu i zręczności jest on, delikatnie rzecz ujmując, marnym wojownikiem. Nic więc dziwnego, że w osiągnięciu sukcesu polega przede wszystkim na skradaniu i działaniu z ukrycia. Przełożenie akcentu na bardziej taktyczne podejście wymusza na graczu rozważniejsze działanie, ocierające się momentami o sekwencje ze współczesnych "Hitmanów". I choć do celu nie zaprowadzą nas rozgałęzione i wielowątkowe scenariusze eliminacji celów, to jednak będziemy mieli z czego wybierać, by osiągnąć zamierzony efekt. Od razu zaznaczę, że warto momentami trochę bardziej zagłębić się w życie miasta. Kto wie, może to właśnie przeczytanie tajemnej notatki, sprzymierzenie się z lokalnym watażką albo danie sutej łapówki spowoduje, że otworzy się przed nami nowa droga eliminacji. Gra nagradza kombinowanie oraz logiczne łączenie rozsianych tu i ówdzie okruszków.

Nasze poczynania nie pozostają bez reakcji mieszkańców. Bezczelna kradzież na oczach strażników bądź bezmyślne wkroczenie na zastrzeżony teren spotkają się z natychmiastowymi reperkusjami ze strony uzbrojonych mężów. Narastająca przemoc spowoduje wystawienie kolejnych listów gończych, a te pociągną za sobą coraz bardziej upierdliwych przeciwników czyhających na nas w mieście. By pozbyć się ogona, możemy dać w łapę urzędnikom lub na własną rękę zająć się zdzieraniem plakatów. Niestety, przekupstwo wymaga specjalnych żetonów, które najczęściej będziemy musieli ukraść, toteż spirala niegodziwości zdaje się tu nakręcać w nieskończoność.

Bycie nowicjuszem Ukrytych niesie za sobą pewne konsekwencje. Nie staniemy się ot tak z dnia na dzień terminatorem rozliczającym kolejnych napotkanych złoli. Ma to odzwierciedlenie w umiejętnościach zdobywanych przez protagonistę. Rozsiane w trzech drzewkach zdolności nie należą do zbyt spektakularnych i przekładają się bezpośrednio na charakter postaci. Gałąź ducha urzeczywistnia skrytobójcze możliwości Basima. Dzięki niej pasek skupienia szybciej będzie się napełniał, a seria nieprzerwanych morderstw będzie dłuższa. Z kolei umiejętności oszusta wpłyną na zwiększenie dostępnej liczby narzędzi. W naszym arsenale znajdą się standardowo noże do rzucania, bomby dymne, czy też zatrute strzałki. Bycie oszustem to również wydajniejsza kradzież. Trzecie drzewko wspiera naszego pierzastego kompana. Enkidu, podobnie jak ptaszyska z wcześniejszych części, może obserwować teren, oznaczać istotne punkty i wyłapywać wskazówki mające znaczenie dla wybranych zadań.


Smutkiem napawa mnie fakt, że mimo upływu lat pewne rzeczy wciąż nie uległy poprawie. "Mirage" odchodzi od swobodnego śmigania po skałach i wraca do parkourowych korzeni. Konsekwencją tego zabiegu jest brak precyzji w przemieszczaniu się w wąskich przestrzeniach oraz nieprawidłowe wklikiwanie się w chociażby hitboxy okien. W sekwencjach, które wymagają dokładnego ukrycia się przed strażnikiem, takie niedopatrzenie grozi szybkim wykryciem. I choć okna czasowe na zwianie są całkiem spore, to niejednokrotnie byłam świadkiem sytuacji, w której Basim miotał się od prawa do lewa, bo nie był w stanie przeskoczyć przez przeszkodę albo utykał na balustradzie, uparcie odmawiając wejścia przez okno. Podobnie sprawa ma się z "ulubionym" przeze mnie strzelaniem przez kraty lub drzwi – przeciwnikowi wolno to robić, Basimowi absolutnie nie. Podobnie sprawa ma się z alarmowaniem przeciwników. Ci pozostaną głusi na kompana mordowanego metr od nich, ale zwołają posiłki z całej okolicy, gdy usłyszą przypadkowe uderzenie mieczem w grubaśną ścianę oddzielającą Basima od śpiącego woja. Pewnie spojrzałabym na te sytuacje z przymrużeniem oka, ale nie jest to moje pierwsze asasyńskie rodeo i ileż można znosić podobne bolączki.


Pomimo początkowej ekscytacji mój zapał szybko opadł. Z każdą kolejną godziną pogłębiało się we mnie wrażenie, że po tylu latach wałkowania opowieści o konflikcie z Templariuszami trudno tak naprawdę sprawić, by kolejna gra z serii mnie czymkolwiek zaintrygowała. "Assassin's Creed Mirage" zmienia dotychczasowy balans rozgrywki, ale w mojej opinii nie na tyle mocno, by nie spowodować przelania malutkiej czarki goryczy. Odsuwanie w czasie tak wyczekiwanej przez graczy "japońskiej" odsłony z pewnością nie pomogło, a rozwleczona "Valhalla" tylko pogłębiła ten kryzys. 
 
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones