Na granicy

Białe hełmy w singlu, biały fosfor w multi – oto cyfrowa wojna w pigułce. To, że twórcy serii "Call of Duty" zerkają jednym okiem na filmową popkulturę, nie jest żadnym zaskoczeniem. Dziwi
"Call of Duty: Modern Wafare" - recenzja
Białe hełmy w singlu, biały fosfor w multi – oto cyfrowa wojna w pigułce. To, że twórcy serii "Call of Duty" zerkają jednym okiem na filmową popkulturę, nie jest żadnym zaskoczeniem. Dziwi raczej, że drugie oko ucieka w stronę serwisów informacyjnych. Jak bowiem nazwać sytuację, w której ogłuszający koncert na sto karabinów spuentowany jest trenem dla ofiar wojny z terrorem? Jasne, to strategia skazana z góry na porażkę, koniec końców chodzi przecież o nasze dobre samopoczucie. Jednak już sam wysiłek czyni z "Modern Warfare" najlepszą odsłonę serii od lat. 



Rozpisana na kwartet aktorów historia ma tym razem mniejszą skalę i większe ambicje – choćby narracyjne, gdyż scenarzystom ewidentnie zależy na tym, żeby trajektoria kul nie pomyliła nam się z trajektorią emocji. I choć w fikcyjnym Urzykistanie nietrudno dopatrzeć się analogii ze współczesną Syrią, kalkowanie konkretnej sytuacji geopolitycznej wydaje się mniej istotne niż kameralna, jak na wybuchowe standardy serii, opowieść o ludziach uwikłanych w konflikt: policjancie z Londynu, który po zamachu terrorystycznym na Picadilly Cirus postanawia zdjąć białe rękawiczki; agencie CIA na Bliskim Wschodzie, który porzuca ojczyznę, by wspomóc ludową rewolucję; inicjatorce tejże rewolucji wmanewrowanej w krwawą wendettę; wreszcie – o starym znajomym, kapitanie nazwiskiem Price, który na każdym kroku udowadnia, że jeśli celem jest obrona wolnego świata, środki są uświęcone z definicji. Price, "maskotka" cyklu i zarazem kręgosłup moralny tego świata, instruuje gracza: "Granica jest tam, gdzie sami ją wytyczymy". I właśnie te słowa stanowią w optyce twórców esencję współczesnej wojny – toczonej bezpardonowo, na zastępczej ziemi, rozprzestrzeniającej się pod radarami rządów i agencji wywiadowczych. Nie jest to oczywiście proza Sołżenicyna, ale daleko jej również do rzewnej pieśni o żołnierskich cnotach. 



Chociaż ponownie zwiedzimy z Price’em i spółką kawał świata, od Londynu przez Petersburg po łańcuchy górskie Uralu, logika przyczynowo-skutkowa wydaje się w "Modern Warfare" priorytetem: krótkie i intensywne misje kleją się w spójną historię pościgu za złodziejami broni chemicznej. W jednej chwili szturmujemy blok na spokojnych przedmieściach, chwilę później bierzemy udział we frontalnym ataku na fabrykę chemikaliów, by na koniec biec na złamanie karku przez zatłoczone ulice wielkiego miasta. Nihil novi sub sole, lecz dzięki nowemu silnikowi graficznemu oraz kapitalnym pomysłom inscenizacyjnym, każda misja zamienia się w przepięknie oświetlony, oteksturowany i wyreżyserowany, interaktywny powidok. Wymiana ognia w oblężonej ambasadzie przywodzi na myśli "13 godzin" Michaela Baya, nocny atak na komórkę terrorystów kojarzy się z "Wrogiem numer jeden" Kathryn Bigelow, zaś misja snajperska – z "Hurt Locker. W pułapce wojny", i tak dalej, w ten deseń. Pytanie o granice naszej ekscytacji, to tak naprawdę pytanie o sam język wojennego dyskursu w kulturze popularnej: mimo że filmy Bigelow dotykają realnych problemów i są częścią realnego dialogu, na powierzchni pozostają adrenalinopędnymi thrillerami, udramatyzowaniem medialnych przekazów. 



Tryb gry wieloosobowej, dla wielu clou zabawy, jest oczywiście rewersem tej monety; niemal groteskową bajką, która, ilekroć twórcy "Call of Duty" będą chcieli powiedzieć coś serio, okaże się balastem. Tegoroczny zestaw atrakcji to z jednej strony powrót do korzeni – zniknęło lobby oraz elementy quasi-socialowe, a dzięki mniejszym mapom i ograniczeniu gadżetów, tempo jest nieco spokojniejsze, zaś gra sprzyja aktywności szarych komórek; Z drugiej strony, twórcy nie przezimowali paru ostatnich lat, dlatego "Modern Warfare" to szwedzki stół dla multiplayerowych ultrasów. Nowy, "realistyczny" wariant rozgrywki, w którym zostajemy pozbawieni wszystkich elementów interfejsu, jest kapitalnym przenicowaniem tradycyjnej formuły. Z kolei wśród kilkunastu evergreenów jak Deathmatch Drużynowy, Dominacja czy Zabójstwo Potwierdzone znalazło się kilka zaskakujących perełek. Prym wiedzie tu Strzelanina, czyli dwójkowy tryb, rozpisany na serię błyskawicznych pojedynków w małych pomieszczeniach. Sporych zmian doczekał się również wariant kooperacyjny, czyli powracające w glorii i chwale Operacje Specjalne – tym razem nawiązujące konstrukcją do rozmaitych trybów "hordy", w których drogę do celu uprzykrzają nam kolejne fale wrogów. Jednak bez względu na to, czy postawicie na kolektywny wysiłek, czy ruszycie do boju w pojedynkę, nuda Wam nie grozi. Zwłaszcza że za sprawą nagłego przetasowania sił swobodna adaptacja "Rambo 2" potrafi zamienić się niespodziewanie w Obronę Głogowa. 



Gracze, dla których synonimem "Call of Duty" jest spiętrzony absurd w trybie fabularnym oraz pojedynki nasterydowanych wiewiórek w grze wieloosobowej, będą rozczarowani. Jeśli jednak w definicję rebootu wpisane jest przesuwanie akcentów i rzucanie światła pod innym kątem, "Modern Warfare" to jeden z najlepszych rebootów w historii. Kampania jest krótka (choć nie skandalicznie krótka jak w ostatnim"Battlefieldzie"), ale niegłupia i wyładowana po brzegi świetnymi sekwencjami akcji. Z kolei kontrapunktem dla ogłuszającego spektaklu destrukcji okazuje się pomysł umieszczenia gracza w skórze ofiary. I dość powiedzieć, że tych kilka chwil strachu oraz absolutnej bezbronności wystarczy, by usprawiedliwić sens ponownego pytania o tę samą wojnę.
1 10
Moja ocena:
8
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones