Recenzja gry PS4

DOOM (2016)
Marty Stratton
Tim Willits

Po kolana w trupach

Po dwunastu latach na ekrany komputerów i konsol powraca "Doom". Czy nowa produkcja id Software zdoła utrzymać ciężar legendy?
"DOOM" - recenzja
Przed twórcami nowego "Dooma" stało niezwykle trudne zadanie. Z jednej strony wypadałoby zadowolić tych, którzy pamiętają powstałe przed dwudziestoma laty dwie pierwsze części gry. Z drugiej – świat strzelanek znacznie się oddalił od dawnego stylu i mechaniki tego typu gier. Id Software, które zajmowało się tworzeniem gry, na obu polach dostarczyło jednak towar najwyższej próby.



"Doom" składa się z trzech głównych modułów: kampanii dla jednego gracza, trybu sieciowego oraz edytora do robienia map. Historia w trybie dla samotników nie jest szczególnie porywająca, mimo że całkiem nieźle spina oprawę fabularną poprzednich odsłon. Twórcom udało się zresztą świetnie zestawić dęte wypowiedzi Samuela Haydena, komputera VEGA czy złowrogiej Olivii z tym, jak bardzo gdzieś ma to wszystko nasz milczący bohater. Gdy głosy z komunikatora proszą go o wyłączenie pewnych komponentów wież kolekcjonujących cenny surowiec, protagonista, nie zastanawiając się zbytnio, sadzi potężnego kopniaka w cenny sprzęt. Ta nonszalancja głównego bohatera udziela się graczowi. Owszem, ktoś coś gada przez interkom, pojawiają się jakieś tam cele, ale my tu jesteśmy przede wszystkim po to, żeby zabijać. A w tej kwestii "Doom" to korona stworzenia cyfrowej przemocy.

Niezależnie od tego, czy podróżujemy przez klaustrofobiczne wnętrza zniszczonych kompleksów przemysłowych, wyłazimy z nich na powierzchnię Marsa czy też udajemy się na krótkie wczasy do Piekła, struktura gry jest dość prosta. Wchodzimy do jakiegoś pomieszczenia, pojawiają się demony, malujemy ściany krwią i flakami wrogów, wychodzimy. Spłukać, czynność powtórzyć. Paradoksalnie ta prostota czy wręcz prymitywizm konstruowania kolejnych etapów nie oznaczają z automatu, że gra jest monotonna. Wręcz przeciwnie, "Doom" to produkcja niezwykle wymagająca. 



Przede wszystkim musimy wyzbyć się strzelankowych przyzwyczajeń. Przez lata gracze obrośli bowiem w pewne nawyki, czyli regenerujące się zdrowie, zręcznościowe, ale spokojne tempo walki czy podążanie wyreżyserowanymi przez twórców korytarzami. "Doom" nawet na poziomie trudności "Dowal mi!" (czyli domyślnym) boleśnie uświadomi każdemu, kto wychował się na "Call of Duty", że nie tędy droga. Zdrowie, podobnie jak pancerz, trzeba cały czas zbierać, by pozostać przy życiu. Konieczna jest też ciągła żonglerka pukawkami. Podczas cięższych walk amunicja znika z nich bowiem szybciej niż czyste powietrze z polskiej demokracji.

Tempo walki jest wprost proporcjonalne do prędkości poruszania się bohatera. Cały czas musimy być zresztą w ruchu, gdyż to nie gra dla filozofów, którzy chcą w rogu pokoju podreperować życie. Tu w try miga załatwią nas ogniste kule Diablików (Imp) czy rakiety Upiorów (Revenant). Każda arena to ciągłe balansowanie między życiem a śmiercią. "Doom" potrafi nauczyć pokory. Jeśli wpadamy do kolejnego kotła z pełnym życiem i pancerzem, wystarczy chwila nieuwagi, by po trzech przyjętych na klatę rakietach gryźć ziemię. W zasadzie jedyne chwile wytchnienia podczas rzezi demonów na Marsie to momenty, w których przeciwnicy słaniają się na nogach. Możemy wtedy podbiec i wykonać wyjątkowo brutalną egzekucję. Nagrodzeni jesteśmy za to większą liczbą wypadających z przeciwników punktów zdrowia czy paczek z amunicją.



Na szczęście w walce możemy korzystać z przeróżnych środków zagłady. "Doom" to zestaw giwer tak klasycznych, że aż bolą oczy. Zaczynamy z nędznym pistolecikem, ale szybko w nasze ręce wpada strzelba, tradycyjna dwururka, minigun, wyrzutnia rakiet, działko Gaussa czy – tu niejednemu po policzku popłynie łza wzruszenia – kultowe już BFG. Prawie każda broń może być ulepszana i ma dwie modyfikacje. Oprócz tego nasza chodząca forteca może ciskać we wrogów granatami albo rzucać hologramy, które pomieszają przeciwnikom szyki. Na koniec zostają runy, które zdobywamy w specjalnych wyzwaniach. Trzeba na przykład zabić 15 demonów w wyznaczonym czasie, bądź pokonać – skacząc niczym Mario – tor przeszkód usiany wrogami. W nagrodę dostajemy np. możliwość otrzymania bonusowej amunicji, lepszą kontrolę podwójnego skoku czy szybsze egzekucje wrogów.

Rzeczy do zrobienia niejako przy okazji jest moc. "Doom" jest bardzo jaskrawym przykładem filozofii nagradzania gracza za robienie aktywności pobocznych. Jeśli zabijemy odpowiednią liczbę demonów, dostaniemy punkty rozwoju broni. Gdy odszukamy wszystkie sekrety, dostajemy kolejne bonusy. Ba, nawet zbieranie przedmiotów kolekcjonerskich z reguły sprzężone jest ze zdobywaniem punktów ulepszeń. W ten sposób "Doom" karmi potrzeby nowoczesnego gracza, który potrzebuje wymiernych korzyści płynących ze zbierania piórek, naszyjników czy innego złomu.

Drugim komponentem gry jest oczywiście tryb sieciowy. Choć wielu graczy narzekało nań w czasie beta testów, multiplayer w "Doomie" to wspaniały hołd złożony tradycyjnym strzelankom począwszy od oryginalnego "Dooma", na "Quake 3 Arena" i "Unreal Tournament" skończywszy. Nie dziwota, wszak to pierwszy "Doom" przyniósł tzw. deathmatch pod strzechy. I w nowej odsłonie trudno znaleźć ekstrawaganckie tryby gry. Mamy drużynowy deathmatch, dominację oraz jej mobilną wersję, w której punkt przejęcia podróżuje po mapie, oprócz tego żniwa dusz (klasyczne kill confirmed, w którym musimy zebrać to, co wypadnie z przeciwnika, by dostać punkty) oraz rozgrywki ligowe. Dostępny jest także tryb zadaniowy, czyli zwykłe rotowanie wymienionych wyżej trybów. 



Multiplayer jest równie gęsty i dynamiczny co tryb dla jednego gracza. Mapy są dość tradycyjne, i to z całym dobrodziejstwem inwentarza. Kto pamięta, że trzeba było nauczyć się odpowiednio krążyć po Q3DM17 z "Quake 3" czy Deck 16 z "Unreal Tournament", ten doskonale odnajdzie się w mapach z "Doom". Wszystkie tajne bronie mają swoje liczniki odrodzenia i zawsze są w tym samym miejscu. Mapy wypełnione są też platformami do skoków i korytarzami, w których co chwila walczy kilku graczy. Potężną (dosłownie) zmianą jest pentagram, który zamienia postać w jednego z czterech odblokowywanych wraz z postępami w trybie sieciowym demonów. Gdy na mapie pojawi się baron piekieł czy wyjątkowo wredny łowca, zabójstwa lecą niemal w dziesiątkach. Ostatni komponent gry, na razie raczej leżący odłogiem, to edytor map i wyzwań. Ot, możemy stworzyć własny etap, ustalić pewne zasady zwycięstwa, a potem udostępnić go innym graczom.

Choć strona wizualna jest bardzo dobra nawet na konsolach, szybko przestajemy się zastanawiać nad widoczkami, gdy, ciągnąc za sobą warkocze dymu, frunie ku nam wiązka rakiet wypuszczona przez latające upiory. Ścieżka dźwiękowa to natomiast absolutny majstersztyk i idealne połączenie klasycznych motywów muzycznych ze starych odsłon oraz nowoczesnych aranżacji. Niektóre kawałki przypominają co prawda odgłosy psującej się pralki, ale o dziwo brudne, przesterowane sample doskonale współgrają z tym, co dzieje się na ekranie.



Po niezwykle udanym "Wolfensteinie" Bethesda, zamawiając "Dooma", nie ryzykowała aż tak bardzo, jak mogłoby się wydawać. Ten anachroniczny model rozgrywki sprawdził się w końcu dwukrotnie w ciągu ostatnich dwóch lat. A "Doom" to ukoronowanie celowego prymitywizmu rozgrywki.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
W nową grę ID miałem okazję pograć już jakiś czas temu, kiedy to wydawcy udostępnili wersję beta trybu... czytaj więcej
Seria "Doom" znana jest chyba każdemu miłośnikowi gier komputerowych, nawet jeżeli jakimś cudem nigdy... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones