Zostań na chwilę i posłuchaj

Dobrze pamiętam czasy, kiedy niecierpliwie liczyłem dni do premiery "Diablo III" – a było to 12 lat od legendarnego "Diablo II". Na "Diablo IV" też czekaliśmy długo, bo blisko 11 lat, trudno więc
Blizzard wraca do formy? Recenzja "Diablo IV"
Dobrze pamiętam czasy, kiedy niecierpliwie liczyłem dni do premiery "Diablo III" – a było to 12 lat od legendarnego "Diablo II". Na "Diablo IV" też czekaliśmy długo, bo blisko 11 lat, trudno więc nie zauważyć pewnej konsekwencji w rytmie wydawniczym Blizzarda, który wypuszcza swoje kolejne tytuły w odstępach większych niż dekada. Skoki w jakości i stylu gier są w związku z tym ogromne – i tym razem po cukierkowym "Diablo III" czwarta odsłona powraca do mrocznych korzeni serii. Czy to dobry znak? Zostań na chwilę i posłuchaj o Złu, jakiego w serii jeszcze nie było. 



Na początek uspokajam – recenzja jest wolna od spoilerów, a historia którą tu przytoczę, była już przedstawiona w trailerach i otwartej becie. Rozgrywka "Diablo IV" toczy się 50 lat po wydarzeniach z dodatku do "Diablo III: Reaper of Souls". Połowa ludzkości zniknęła; głównym antagonistą jest Lilit, matka Sanktuarium, przywołana przez tajemniczą postać. Lilit zaczyna zatruwać umysły ludzi, a zadanie powstrzymania jej spada na barki naszej postaci. Bohaterem Sanktuarium możemy zostać, wcielając się w jedną z pięciu klas postaci – twórcy przyznali, że do tej części postanowili wybrać te najbardziej ikoniczne, mamy więc do wyboru: barbarzyńcę, nekromantę, druida, Łotrzyka i czarodziejkę. Postanowiłem zagrać jako Nekromanta, którym w moim odczuciu prowadzi się bardzo łatwo, a gra nim daje wiele satysfakcji. Wykorzystując takie zdolności, jak przyzywanie szkieletów, eksplozja ciał czy też kościana włócznia, bez problemów przeszedłem wszystkie starcia z bossami.


Ale nawet grając tak silną postacią, która kosiła wrogów jak zboże, główny wątek fabularny zajął mi około 40 godzin, co stanowi nie tylko najdłuższą, ale też najbardziej satysfakcjonującą historię w całej serii "Diablo". Nowością w tej części są misje poboczne, które na potrzeby ukończenia fabuły do recenzji, zaledwie musnąłem. Mimo że często opierają się na klasycznych schematach typu "przynieś, zabij, pozamiataj", potrafią łączyć się ze sobą w złożone łańcuchy fabularne, tworząc ciekawe minihistorie w świecie Sanktuarium. Dodatkowo, skalują się poziomem trudności do poziomu naszej postaci, dzięki czemu nawet po przejściu głównego wątku fabularnego będą stanowić wyzwanie.



"Diablo IV" redefiniuje Sanktuarium, tym razem jako ogromny, otwarty świat. Jest to wielka zmiana w porównaniu do poprzednich odsłon, gdzie mapy generowały się proceduralnie i były podzielone na regiony, które poznawaliśmy w kolejnych aktach gry, oddzielonych ekranami ładowania. "Diablo IV" oferuje pełną swobodę. Mamy ochotę opuścić mroźne wzgórza, żeby zaczerpnąć trochę słońca na pustynnych stepach? Droga wolna! Musicie jednak mieć z tyłu głowy, że przemierzanie tak ogromnego świata może być nieco męczące. Momentami miałem wrażenie, że twórcy sztucznie przedłużają tym samym czas potrzebny na przejście gry. Na szczęście z czasem dostajemy do dyspozycji konia, który znacznie ułatwia podróż i skutecznie eliminuje frustrację.



Inną znaczącą zmianą jest rezygnacja ze ślicznych, pre-renderowanych cutscenek na rzecz tych generowanych w czasie rzeczywistym. Choć estetycznie mogą one wydawać się nieco gorsze, to fakt, że nasza postać jest po raz pierwszy częścią historii również w tych scenach, zdecydowanie zwiększa immersję i nadaje naszej postaci większego znaczenia w całej przygodzie. W końcu nie jesteśmy tylko tłem, parobkiem skaczącym od zadania do zadania i mordującym hordy demonów. Warto też napomknąć, że po raz pierwszy mamy do czynienia z tak brutalnymi i mrocznymi scenami w grze z serii "Diablo". Jeśli ogrywaliście beta testy i pamiętacie scenę w kościele, to wiecie, o czym mówię, później nie jest wcale łagodniej. Trochę tak jakby twórcy chcieli odzyskać uznanie graczy po "przesłodzonej" trzeciej części, która po pierwszej fali krytyki i mroczniejszym dodatku "Reaper of Souls" zaskarbiła sobie serca fanów. 



Po zakończeniu głównej fabuły nadszedł czas na endgame. Blizzard przygotował mnóstwo aktywności dla graczy, które odblokowują się po ukończeniu fabuły, a wśród nich pewnego rodzaju nowość. Pojawia nam się bowiem zadanie na odblokowanie trzeciego poziomu Świata, a jak dobrze pamiętacie, wyższe poziomy trudności były zazwyczaj odblokowywane albo poprzez osiągnięcie danego poziomu, albo automatycznie po ukończeniu fabuły. Wraz z jego odblokowaniem pojawiają się także święte przedmioty, które wypadają z pokonanych wrogów i z pewnością szybko zastąpią nasz dotychczasowy legendarny ekwipunek.



Ukończenie fabuły w moim przypadku wiązało się również z wbiciem upragnionego 50. poziomu –na nim otrzymałem dostęp do tablicy zdolności mistrzowskich, które zastąpiły system "paragon" znany z poprzedniej odsłony. Tym razem Blizzard, zainspirowany rozwiązaniem z "Path of Exile", wprowadził tablicę wypełnioną magicznymi węzłami prowadzącymi do rzadkich zdolności. Żeby je odblokować, musimy jednak kolejno wypełniać węzły punktami zdobytymi doświadczeniem – pasek doświadczenia naszej postaci po 50. poziomie zostaje podzielony na cztery części, a zapełnienie każdej ćwiartki daje nam jeden punkt do rozdysponowania na tablicy. Stworzenie jakiegokolwiek builda na tej tablicy to z kolei zadanie na kolejne dziesiątki godzin, co mnie wcale nie dziwi – Blizzard doskonale wie, jak przykuć graczy do ekranów na długie miesiące. 



Niestety nie miałem okazji przetestować trybu PVP oraz sklepu, który zostanie uruchomiony po premierze. Blizzard już teraz dał nam jednak wgląd w ceny niektórych przedmiotów i muszę przyznać, że są one dość wysokie. Na pocieszenie pozostaje nam fakt, że sklep zaoferuje jedynie skórki do przedmiotów, a wszelkiego rodzaju boosty do złota i doświadczenia dostępne są dla wszystkich graczy w darmowym Battlepassie. Oczywiście, sprzedaż skórek w grze za 70 dolarów to temat mocno dyskusyjny, ale wydaje mi się, że jest to rzeczywistość, w której żyjemy i jedynym skutecznym sposobem na pokazanie twórcom, że nie tędy droga, jest głosowanie portfelem i powstrzymanie się od zakupu wirtualnych ciuszków. 



Podsumowując, "Diablo IV" nie jest grą roku, ale to zdecydowanie bardzo dobra produkcja. Taka, przy której spędzę setki, jeśli nie tysiące godzin, wbijając rangi w Battlepassie, szukając rzadkiego lootu i ciesząc się rozgrywką z przyjaciółmi online. Podczas gry przedpremierowej nie napotkałem na żadne błędy, choć zawsze istnieje ryzyko ich pojawienia się po premierze, gdy serwery zostaną zapełnione i jak to zwykle bywa, przeciążone. Czy "Diablo IV" jest warte grzechu? O tym zdecyduje czas i plany twórców na rozwój tej gry. Ja bawiłem się piekielnie dobrze i nie mogę się doczekać powrotu do Sanktuarium już za parę dni.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones