Na gigancie

Nowy dungeon crawler od Experience Inc. może nie jest dziełem sztuki, ale ma w pakiecie kilka ciekawych pomysłów.
"Ray Gigant" - recenzja
Podczas tzw. Dnia Zero Giganci zaatakowali planetę. Jak zwykle tradycyjna broń nie przebijała ich pancerzy, a pod naporem niemiluchów padały kolejne ludzkie siedliska. Gigantów powstrzymał dopiero chłopiec z tajemniczym medalionem. Ziemia wydaje się ocalona – w tym momencie przenosimy się o kilka miesięcy w przód. Ludzkość walczy obecnie z Gigantami, zaś forpocztą jest – a jakże! – japońska szkoła, w której mieści się siedziba sił wojskowych. 



Poznajemy troje bohaterów – Ichiyę, Kyle’a i Nil, którzy będą nam towarzyszyć aż do, powiedzmy, końca. Ta trójka jest niezwykła nie tylko dlatego, że zgodnie z prawidłami japońskiej popkultury wyłącznie emo-nastolatki są w stanie powstrzymać zagładę świata. Nasi bohaterowie to jedyni, by tak rzec, "naturszczykowie", czyli osoby, które mogą korzystać z tzw. Yorigami. Cóż to jest? To magiczne artefakty i jednocześnie obce istoty połączone w pewien tajemniczy sposób z Gigantami, a przy okazji jedyna konkretna siła, która może się z tymi stworami mierzyć. Co interesujące, gra podzielona jest na kilkanaście rozdziałów, podczas których będziemy przejmować kontrolę nad różnymi bohaterami, ale wydarzenia zawsze będą skupione wokół jednej z trzech głównych postaci. Taki podział siłą rzeczy ma niebagatelny wpływ na fabułę – nie od razu poznamy motywację i cele każdej osoby, za to obsada i komplikacje relacji pomiędzy postaciami szybko przybierają rozmiary niemalże "Mody na sukces".



Gra na pierwszy rzut oka nie zaskoczy wyjadaczy gatunku dungeon crawler. To dość klasyczny przedstawiciel gatunku, choć z paroma twistami. Każdą mapę rozgrywamy z perspektywy pierwszej osoby, szukamy skarbów i łoimy srogo wrogie jednostki. Brzmi znajomo? Niby tak, ale Experience Inc. postanowili jednak podkręcić zastałą mechanikę. Najciekawsze zmiany dotknęły system walki. Nasza drużyna to zawsze trzy osoby – ktoś, kto walczy wręcz, strzelec oraz mag. Każdy może podczas tury użyć swoich zdolności do pięciu razy. Jest tu jednak pewien haczyk. Na akcje przewidziana jest konkretna liczba punktów, konkretnie 100. Oznacza to, że jeśli wykorzystamy większość puli na ataki np. wojownika, nie zostanie nam zbyt wiele na przysolenie jakimś czarem. Ma to ogromne znaczenie zwłaszcza w późniejszych partiach gry, gdzie pojawiają się potwory z odpornościami na niektóre ataki czy miażdżącymi uderzeniami, po których np. uleczenie drużyny jest koniecznością. Dobrze więc kombinować nieco z pulą punktów akcji tak, by zawsze mieć coś w zapasie.



Mało tego, w grze zaimplementowana jest także mechanika tzw. Parasite Mode, który odpala się po zbyt dużej liczbie tur bez podnoszenia poziomu postaci. Pod koniec gry możemy go też włączać na żądanie. To tryb, w którym używanie zdolności doi nasze punkty życia, a nie akcji i siłą rzeczy wymaga to nieco innego podejścia do walki, a przede wszystkim żywotności naszych bohaterów. Z Parasite Mode powiązana jest także opcja Slash Beat, czyli – uwaga – gra rytmiczna w obrębie walki (sic!). Tak jest, raz na jakiś czas możemy odpalić superatak, serię niszczycielskich ciosów, tyle że ich moc zależy od tego, jak dobrze idzie nam granie w "Simon mówi". Im lepiej klepiemy w przyciski Vity w takt dynamicznego, rockowego kawałka, tym więcej obrażeń zadamy jakimś niszczącym atakiem.



Co ciekawe, nie zdobywamy w tradycyjny sposób ani doświadczenia, ani gratów. To pierwsze wypada z wrogów w postaci specjalnych, kolorowych przedmiotów. Dzielą się one na trzy kategorie i odpowiednio każda nasza postać ma trzy drzewka – Force, Seed i Materia. Pierwsza kategoria to nauka nowych umiejętności, druga z kolei pozwala podnieść współczynniki, trzecia zaś pozwoli na generowanie lepszych przedmiotów. Generowanie? Ależ tak – przedmioty tworzymy przy pomocy znajdźki zwącej się "Breed". Jeśli nasza postać chce spróbować sił z nowym łukiem czy mieczem, używamy Breed na odpowiednim kawałku drzewka postaci i dostajemy lepszy przedmiot. Wszystko to jest arcyciekawe, tyle że "Ray Gigant" jest słabe na nieco innym polu. To poziom trudności. Gry Experience Inc. przyzwyczaiły mnie do tego, że mocno osadzają się w schemacie wysokiego ryzyka, czyli walk, które mogą nam sporo dać, ale jeszcze więcej zabrać. Tu naprawdę trudne potyczki można by zliczyć na palcach jednej ręki. A gdy opanujemy dobrze używanie Parasite i Slash Beat, w zasadzie mało kto nam podskoczy.



Niewątpliwym plusem "Ray Gigant" jest ograniczenie grindu – postacie zdobywają doświadczenie w postaci przedmiotów. Liczba tych najrzadszych jest mocno ograniczona, więc siłą rzeczy nie da się zrobić raz-dwa przepakowanych postaci. To akurat pomysł bardzo zacny, bo nie ma nic gorszego niż mielenie po raz setny tej samej mapki tylko dlatego, że następna jest zbyt trudna... Koniec końców mimo niewielkich wad, to dobry, rzetelny crawler, który wystarczy na przynajmniej kilkanaście godzin porządnego łojenia Gigantów.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones