Aloha, wiceliderze

Nareszcie marka osiągnęła dojrzałość i Ubisoft udowodnił, że gonitwa za "Forza Horizon", flagowym produktem wyścigowym konkurencji, to nie tylko mrzonki, zwłaszcza że tamta gra, wychodząca pod
Nowy lider gier wyścigowych? Recenzja "The Crew Motorfest"
Może i wynieśliśmy się z Ameryki, ale to nadal Stany. Nie, żeby dla graczy chcących jedynie chwilę pościgać się samochodami, samolotami i łodziami (nie da się tutaj nawet niepotrzebnego skreślić, o czym za moment będzie mowa) miały znaczenie polityczne podziały na mapie świata i pokomplikowane losy archipelagu hawajskiego, lecz to miła odmiana po zjeżdżeniu calutkiej kontynentalnej części najwspanialszego kraju na świecie. Zwłaszcza że wyspa O’ahu – miejsce jak najbardziej autentyczne, tyle że odpowiednio przeskalowane – to miód na oczy. Spece z Ubisoft Ivory Tower, odpowiedzialni także za poprzednie odsłony serii, korzystając po raz pierwszy z możliwości silnika Snowdrop, ulepili piękny i zróżnicowany mikroświat, gdzie zalatujące spalonymi gumami ulice sąsiadują z dziewiczymi bezdrożami. I choć z czasem gra każe nam cofać się po własnych śladach, to nadal jej najmocniejszą stroną pozostaje różnorodność.



Oraz, czego brakowało wcześniejszym częściom "The Crew", żelazna dyscyplina. Nareszcie marka osiągnęła dojrzałość i Ubisoft udowodnił, że gonitwa za "Forza Horizon", flagowym produktem wyścigowym konkurencji, to nie tylko mrzonki, zwłaszcza że tamta gra, wychodząca pod skrzydłami Microsoftu, niedostępna jest dla posiadaczy PlayStation. Nie znaczy to tym samym, że odpalono nitro i zostawiono rywala daleko w tyle, bynajmniej, ale udało się stworzyć grę mogącą stanąć w szranki z najlepszymi. A to dużo, nawet bardzo. I nie jest to żaden protekcjonalizm, bo już od pierwszego kontaktu "The Crew Motorfest" odsłania swoje ambicje.



Rajdy podzielone są tutaj na swoiste kategorie tematyczne, z nieznanej mi przyczyny nazwane akurat Playlistami, a ich zakres jest imponujący. Mamy tu bowiem miejskie rajdy japońskimi wyścigówkami, zaraz potem śmigamy pośród palm samochodami terenowymi, aby kwadrans później poznawać historię marki Porsche i pruć antykami. Praktycznie co wyścig możemy usiąść za kierownicą albo sterami – choć łodzie i samoloty mają słabszy ogólny feeling niż auta i wydają się raczej dodatkiem niż konkretem – innego pojazdu, czyli nie ma tak, że przyzwyczaicie się do jednego samochodu, będziecie go dopieszczać przez trzy czwarte gry i nawet nie wypróbujecie innych opcji. Rzecz jasna dla niektórych graczy może to być minusem, ale szkoda byłoby nie przetestować chociażby części z przeszło sześciuset (!) dostępnych tutaj maszyn.



Sama część wyścigowa to klasyka klasyki, czyli śmigamy od początku do końca trasy, ale "The Crew Motorfest" oferuje również sporo zadań pobocznych, do których dostęp otrzymujemy po odblokowaniu otwartego świata. Ten służy nam za hub kryjący sporo niespodzianek i znajdziek, no i, najważniejsze, możemy tam dowolnie wybierać i przebierać w zadaniach sprawdzających naszą zręczność i szybkość. I te dwa słowa są kluczem do tego tytułu, bo to stawiająca wyłącznie na nieskrępowaną rozrywkę arcade’ówka, dla której owa żonglerka torami, autami i motywami to chleb powszechni. Jesteśmy przez cały czas niemalże bombardowani atrakcjami, a źródełko nie wysycha nawet po kilkunastu godzinach gry.



Do ideału jednak zabrakło co najmniej paru kilometrów. Od czasu ogrywania przeze mnie "The Crew Motorfest" na zamkniętym pokazie dla prasy nie poprawiło się nic w kwestii samego modelu jazdy, który aż nazbyt pomaga graczowi bezboleśnie sunąć po torze (przeciwnicy też z rzadka stanowią wyzwanie, nawet na wyższym poziomie trudności) oraz sprasowuje różnice między pojazdami, bo te, niezależnie od nawierzchni oraz marki, prowadzą się jednako. Niezrozumiałą decyzją wydaje się również konieczność ciągłego połączenia z internetem, nawet jeśli gramy samotnie, bo wystarczy jakaś awaria i nie ma mowy o odpaleniu silnika. Ale plusy przeważają nad minusami.

Ogromna zaleta "The Crew Motorfest" to swoboda, bo choć Playlisty narzucają nam określony format zabawy, to są wewnętrznie zróżnicowane. Po ich ukończeniu dostajemy nowe auta i wszystko, co trzymamy w garażu, możemy podrasować. Tuning nigdy nie był czymś, w czym chciało mi się grzebać godzinami, dlatego bardziej interesowało mnie kupowanie i zdobywanie nowych aut. Najlepsze customowe projekty, które można oglądać w odpowiednim dziale cyfrowego sklepu, to dowód, że jest tutaj sporo możliwości dla aspirującego mechanika. Są tu też drobiazgi, niby małe rzeczy, które wpływają jednak na odbiór całości, jak dynamika wykorzystywania bajerów DualSense na PlayStation 5, łącznie ze zmieniającymi się kolorami światełek przy osiąganiu wyższych obrotów, tuż przed zmianą biegu, tudzież błyskawiczny czas ładowania się gry, co sprawia, że nawigacja między licznymi menu jest bezbolesna. Jest tu jeszcze miejsce na poprawki, ale Ubisoft nie musi się już krztusić playgroundowymi spalinami.
1 10
Moja ocena:
8
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones