Kraina Lovecrafta

Dawno, dawno temu, jak niesie legenda, żona pewnego rybaka wyśniła sobie kopulujące z nią ośmiornice, co uwiecznił na drzeworycie wybitny japoński artysta Hokusai. Z grubsza sto lat później
Dawno, dawno temu, jak niesie legenda, żona pewnego rybaka wyśniła sobie kopulujące z nią ośmiornice, co uwiecznił na drzeworycie wybitny japoński artysta Hokusai. Z grubsza sto lat później amerykański pisarz Howard Philips Lovecraft opisał morskie monstra, starsze bóstwa dybiące na wszystko, co żywe – i nieżywe – a potem niezliczeni akademicy rozprawiali, ileż seksualnej symboliki pomieścił w tych grubych i oślizłych odnóżach Cthulhu.



Bez różnicy, jaki kontekst nadać owej fascynacji mackami, stały się one popkulturowo ikoniczne i nie chodzi bynajmniej o hentai. A przynajmniej nie tylko. Bodaj każda opowieść o nadnaturalnej grozie wykorzystująca rzeczone motywy prowadzi prosto do Lovecrafta, nie tylko na zasadzie naskórkowego skojarzenia, bo i niejako z automatu narzuca atmosferę, klimat, narrację i fabularne tropy. "The Last Case of Benedict Fox" nie jest tu wyjątkiem, choć to rzecz poniekąd wyjątkowa.



Gra polskiego studia Plot Twist zasługuje na uwagę chociażby dlatego, że nie stara się wyważać otwartych drzwi, ale faktycznie próbuje opracować nowe rozwiązania, które mogłyby rozruszać zmurszały już gatunek metroidvanii. Ze zmiennym szczęściem co prawda – bo lepsze faktycznie bywa wrogiem dobrego – ale nie sposób nie docenić starań, bo jednak "The Last Case of Benedict Fox" cześciej trafia, niż chybia, choć rzadko w sam środek tarczy.



Konfundujący i leniwy jest już sam początek, kiedy to poznajemy zarys zagmatwanej fabuły, bo gada się tam o rzeczach, o których (jeszcze) pojęcia nie mamy, ale niebawem, po prędkim samouczku, trafiamy do domu ojca naszego bohatera. Panowie przez lata nie mieli ze sobą kontaktu, a ich ponowne spotkanie nie jest najszczęśliwsze, bo Benedict zastaje mężczyznę martwym. Żadna to jednak dla niego przeszkoda, bo Foxowi towarzyszy kompan, demoniczna istota zrodzona, jak się wydaje, z czarnej magii, której moc umożliwia eksplorację jaźni nawet i trupa, oraz przeniknięcie do wymiaru zwanego Limbo. To tam toczy się lwia część gry, a dom nafaszerowany rozmaitymi zagadkami posłuży nam za swoisty hub. Świat jest tutaj spory i nieprzyjazny, ale za to niezmiennie urokliwy.



O ile to odpowiednie słowo, żeby opisać ponure domostwo, surrealistyczne zaświaty oraz wyjątkowo niebezpieczne, czarno-białe Strefy Mroku, gdzie trudno ujść z życiem. "The Last Case of Benedict Fox" to gra, która jednak lepiej wygląda, niż działa. Może i problemy napotykałem naprawdę nieczęsto, lecz kiedy już się przydarzały, były one krytyczne – albo moja postać blokowała się gdzieś poza kadrem, albo nieruchomiała, co wymuszało przechodzenie danej sekwencji od nowa. Szczęśliwie powroty do Limbo są płynne i gładkie dzięki licznym checkpointom, przy których możemy także zrzucić bezpiecznie zdobyte punkty Tuszu służące do odblokowywania umiejętności naszego towarzysza podróży.



Pierwszym, czego się nauczymy, jest podwójny skok, ale z czasem macki z ektoplazmy, którymi ten operuje, pomogą nam także efektywniej i efektowniej rozprawić się z przeciwnikami. Ponadto od początku mamy do dyspozycji wierny nóż oraz pistolet, który ładujemy dzięki mocniejszym atakom. Domowy sklepik oferuje również świeżutki sprzęt, jak granaty dymne, tudzież ulepszenia tego istniejącego. Przeciwnicy – o dość mało interesującym designie – bywają wymagający, lecz nigdy nie jest to poziom uciążliwy, a do tego opcje modyfikacji trudności umożliwiają nam położenie nacisku na dany aspekt gry. Kto chce się skupić wyłącznie na eksploracji i zagadkach, może ustawić, aby przeciwnicy padali po pojedynczym ciosie, a komu nie chce się głowić nad zagadkami, może je po prostu wyłączyć i wtedy łamigłówki rozwiązują się same. Szkoda byłoby jednak zdecydować się szczególnie na to drugie wyjście, bo kryminalny aspekt "The Last Case of Benedict Fox" to wyróżnik tego tytułu.



Skakanie skakaniem i naparzanie się naparzaniem, integralnym elementem tej gry jest bowiem szukanie czegokolwiek, co pomoże nam pootwierać zamknięte drzwi znajdujące się po obu stronach kotary oddzielającej światy. Czyli badamy tropy, kluczymy ze znalezionymi przedmiotami i próbujemy rozszyfrować to, co zaszyfrowane. Tyle że eklektyczny charaktery gry niekiedy psuje jej tempo. Bywa też i tak, że z powodu cokolwiek słabej sygnalizacji tego, co należałoby zrobić dalej, biegałem z miejsca na miejsce, na czuja usiłując popchnąć fabułę naprzód, przez co traciłem sporo czasu na domyślenie się, czego się ode mnie wymaga. A sama fabuła, z każdym krokiem jakby coraz bardziej mętna, niekoniecznie wynagradza całe to bieganie i główkowanie.

"The Last Case of Benedict Fox" to gra oparta na niezłych mechanikach, ale nie do końca przemyślana i dogotowana. Wszystkiego tu po trochu, a najmniej oryginalnej tożsamości, innej niż ta zapożyczona od Lovecrafta, z jego mackami i alegoriami. Mimo wszystko, byłoby szkoda, gdyby się okazało, że to faktycznie ostatnia sprawa prowadzona przez Benedykta Foxa.
1 10
Moja ocena:
6
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones