Pewnego razu w Ameryce

Gra nie posiada single playera, nie można grać z botami, stąd nieraz zdarzało mi się czekać nawet i dziesięć minut, aż zbierze się wymagana liczba osób, ale za to nie doświadczyłem żadnych
Pewnego razu w Ameryce - recenzja "The Texas Chain Saw Massacre"
W tym miejscu powinien pewnie znaleźć się pean na cześć najwybitniejszego horroru, jaki kiedykolwiek nakręcono, ale znajomość każdego kąta legendarnego już teksańskiego domu nie jest przecież wymagana, żeby móc cieszyć się przepołowieniem kogoś piłą.



Ale, mimo że seans filmu Tobiego Hoopera nie jest bezwzględnie wymagany – lecz zalecany już jak najbardziej, bo to arcydzieło totalne; trzeba było chyba spędzić ostatnich kilka dekad z dala od cywilizacji, żeby nie poznać przynajmniej jednej z twarzy Leatherface’a, dzisiaj posiadającego status gatunkowej maskotki. Kolejne sequele zamiast rozbudować charakterologię postaci i konteksty społeczno-polityczne, od których chwytający zeitgeist oryginał był gęsty, sprasowały to miniaturowe uniwersum, czyniąc z niego zaledwie tło dla franczyzowych zabaw w krwawego chowanego.



I byłoby to w gruncie rzeczy znakomite podsumowanie omawianej gry, która choć stara się pobudować cyfrowy pomnik na cześć filmu Hoopera, nie ma pomysłu na rozwinięcie oryginalnego motywu; jedyne, co z nim robi, to odziera go do gołych gnatów i prawie wyłącznie korzysta z ornamentu. Co nie znaczy, że wyszło źle, bynajmniej, nie jest to przecież przygoda narracyjna, ale asymetryczny multiplayer, w którym chodzi wyłącznie o rozegranie szybkiej partyjki. Trzeba przy tym uczciwie podkreślić, że "Texas Chain Saw Massacre" nieźle radzi sobie z licencją i nie ogranicza się wyłącznie do wykorzystania rozpoznawalnych skórek i tytułu, próbuje za to zróżnicować wykorzystane postacie oraz odwzorować lokacje znane z ekranu.



Oczywiście jest tu zalążek pretekstowej fabuły. Mianowicie – niejaka Ana Flores i jej przyjaciele trafiają do znanej nam okolicy w poszukiwaniu zaginionej siostry dziewczyny. Tam padają ofiarami morderczej rodzinki kanibali i kończą powieszeni na łańcuchach. W tym właśnie miejscu zaczyna się każda partyjka, o ile gramy bogu ducha winnymi studentami. Każdy z nich dysponuje nieco innymi zdolnościami – byczek potrafi wyjechać z bara oprawcy, a jedna z dziewczyn otwiera zamki szybciej niż inni – ale zadania mają zawsze te same: uciec z farmy, stacji benzynowej albo rzeźni, zależnie od tego, gdzie wyrzuci nas gra.



Niestety, drogi wyjścia są identyczne niezależnie od lokalizacji i choć wszystkie mapy są całkiem spore i wykonane na niezłym poziomie, to szybko wydają się monotonne, bo ciągle mamy te same cele, na przykład otworzyć drzwi na końcu podziemnego tunelu albo wyłączyć ogrodzenie pod napięciem i zwiać od frontu. Jako ofiary mamy do dyspozycji narzędzia i przedmioty, które posłużą do podleczenia się albo otwarcia kłódki, ale przy bezpośrednich starciach jesteśmy praktycznie bezbronni. Rodzinki nie da się zabić, a tylko spowolnić, konfrontacja więc jest bezcelowa. Za to możemy dreptać, chować się, korzystać z przejść niedostępnych dla kanibali oraz, cóż, trochę się wystraszyć.



Bo "Texas Chain Saw Massacre", jeśli zdecydujemy się grać młodziakami, przypomina bardziej survival horror, jako że rozgrywka jest umyślnie wyważona na korzyść Sawyerów, którzy są istnymi maszynami do zabijania. Zdecydowanie łatwiej – ale także i o piekło atrakcyjniej – jest chwycić za piłę albo rzeźnicki nóż. Oczywiście zabójcy również mają swoje ograniczenia, bo Leatherface nie przeciśnie się przez pęknięty mur, a staremu kucharzowi ze stacji benzynowej szybko brakuje tchu (do świty znanej z kina dołączyły jeszcze dwie postacie stworzone na potrzeby gry), ale też dysponują przydatnymi bajerami. I tak ojczulek ma supersłuch, a pamiętny autostopowicz potrafi rozkładać pułapki. Do świty należy jeszcze NPC, dziadek, którego trzeba poić krwią ofiar, a wtedy ten wskaże nam aktualną pozycję tych, co jeszcze dychają.

Każda z postaci ma swoje statystyki określające na przykład odporność na ciosy lub wytrzymałość oraz drzewko umiejętności. Im więcej gramy danym bohaterem, tym mocniejszy się staje, co zwiększa nasze szanse. Te zależne są, rzecz jasna, od ekipy, z jaką przyjdzie nam się bujać, bo miewałem i takie meczyki, że musiałem powyłapywać wszystkich sam, i takie, że nawet nie zdążyłem odpalić piły, a już było po zabawie. Gra nie posiada single playera, nie można grać z botami, stąd nieraz zdarzało mi się czekać nawet i dziesięć minut, aż zbierze się wymagana liczba osób, ale za to nie doświadczyłem żadnych większych kłopotów technicznych, na które recenzenci narzekali jeszcze przed premierą. Problemem "Texas Chain Saw Massacre" wydaje się raczej szybko wkradająca się nuda, bo po trzech, czterech rundach zobaczycie już komplet atrakcji, bo i mapy, i zadania są powtarzalne i gra się, nomen omen, cokolwiek mechanicznie. Oczywiście nieprzewidywalną zmienną jest czynnik ludzki, ale czy to wystarczy? Okaże się za kilka tygodni, kiedy już przyschnie krew.
1 10
Moja ocena:
7
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones