Dzikość serca

Statystyczny bezimienny łowca przemierzający mityczną krainę zawsze ma pełne ręce roboty. Ale w tym przypadku ogromny ciężar ogromnego obowiązku grozi rychłym karoshi. Azuma, dawniej spokojna
Lepszy "Monster Hunter"? Recenzja "Wild Hearts"
Statystyczny bezimienny łowca przemierzający mityczną krainę zawsze ma pełne ręce roboty. Ale w tym przypadku ogromny ciężar ogromnego obowiązku grozi rychłym karoshi. Azuma, dawniej spokojna kraina, gdzie kolorowe ptaszki zajmowały się śpiewaniem, zamiast wydziobywać resztki mięsa spomiędzy kości poległych, teraz przypomina koszmar botanika i zoologa. Kemono, czyli ogromne istoty będące krzyżówką flory i fauny, zburzyły niegdysiejszą idyllę, po prostu… będąc.



Jako że są gigantycznymi stworami, których oddech potrafi spopielić krytą strzechą chatę, a jeden krok wywołać wstrząsy, stanowią zagrożenie dla ludzi. Rozprawić się musi z nimi nasz myśliwy – lub, jeśli tak zadecydujemy, lepiąc swoją postać przy pomocy cokolwiek prostego, acz szczegółowego kreatora, myśliwa lub myśliwo – którego motywacje zależą jedynie od nas. Bo ciężar narracji jest w dużej mierze przerzucony na gracza.



Fabuła, dialogi czy relacje z innymi postaciami to jedynie elementy scenografii, nieodgrywające zbyt dużej roli w całym tym bitewnym zamieszaniu. Ba, praktycznie każdy aspekt "Wild Hearts" wydaje się niemalże zmarginalizowany na tle tego, co jest tutaj absolutnie najważniejsze: ciągłych potyczek z kolejnymi kemono.



Gwoli sprawiedliwości, jest tutaj także eksploracja i niemało roboty niemalże inżynieryjnej, ale wszystko służy jednemu celowi: napakowaniu się przed czekającym na nas starciem. Pewnie nie będzie to żadna nowość dla tych, którzy zęby zjedli na "Monster Hunterze", bo propozycja starych wyjadaczy z Omega Force ewidentnie żeruje na rozwiązaniach Capcomu.



Choć taka ocena byłaby deczko niesprawiedliwa, bo próbuje się tutaj jednak rozgrywkę nasycić leciutką dawką oryginalności, którą reprezentuje mechanika oparta na Karakuri. Jest to starożytna technika pozwalająca nam od ręki stawiać rozmaite konstrukcje na polu bitwy. Zaczynamy od prostych skrzyń, z których możemy się wybijać, żeby przyłożyć wrogowi z rozpędu, a kilkanaście godzin później machnięciem dłoni stawiamy już mury berlińskie i istne machiny wojenne.



Nie jest to żaden wysilony trik, który ma za zadanie odróżnić "Wild Hearts" od tego swoistego wzorca z Sevres, jakim jest bestsellerowa seria od konkurencji, ale faktycznie efektywne narzędzie ofensywne, defensywne oraz mieszkalne i transportowe. Niektóre przeszkody terenowe pokonamy tylko dzięki linie wystrzelonej ze specjalnego ustrojstwa, a zakładane przez nas obozy możemy dowolnie umeblować użytecznymi rzeczami, jak niezbędne stanowisko pracy płatnerskiej albo suszarnia.



Kemono są nie tylko olbrzymie, ale i powiązane z żywiołami, dlatego trudno jest jechać przez całą grę na jednym buildzie. Modyfikacji broni, podzielonych na osiem grup, mamy całe mnóstwo i dobrze jest przyszykować zróżnicowane zestawy oręża, bo nie da się pokonać wszystkich wyłącznie ulubionym łukiem czy kataną. Znaczy – da się, ale gra inteligentnie i płynnie wymusza zmianę strategii przy każdym monstrum. Przy czym ważniejsze niż statystki broni czy postaci wydaje się umiejętność płynnego operowania Karakuri oraz czysta zwinność i refleks.



A także działanie drużynowe, bo w każdej chwili możemy spróbować ściągnąć z netu znajomego lub nieznajomego będącego na tym samym etapie gry i wspólnie zasadzić się na kemono, co jest nie tyle ułatwieniem, ale niejako podstawowym ficzerem gry, na co pustelnicy lubiący samotne przeżywanie emocji growych mogą zareagować alergicznie.



Azuma nie jest tradycyjnym otwartym światem, krainę podzielono na regiony – każdy biom koresponduje z daną porą roku i odpowiada innemu rodzajowi kemono – ale są one na tyle rozległe, że jest gdzie połazić i powtykać nochal w nieswoje sprawy. Zwłaszcza że często jest to konieczne, aby rozbudować arsenał, podnieść umiejętności i zebrać surowce potrzebne do skonstruowania czegokolwiek. To powiedziawszy, wszystko, co nie dotyczy bezpośrednio potyczek z potworami, pełni funkcję wypełniacza. Świat, choć ładny, bywa monotonny i topornie zaprojektowany, żonglowanie licznymi menu również dalekie jest od frajdy i czułem, że te nieliczne aktywności inne niż bitka odrywają mnie od tego, po co tutaj przyszedłem.



Kiedy jednak "Wild Hearts" wchodzi na wyższe obroty i pozwala stoczyć epokową batalię z przerośniętym szczurem albo guźcem na sterydach, jest to rozrywka pierwszorzędna. Czyli będziecie grindować, budować, zabijać i ginąć jak w transie. I tak przez bite kilkadziesiąt godzin.
1 10
Moja ocena:
8
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones